Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 3 posty(ów) ] 
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 15 Wrz 2018 13:33 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 25 Maj 2012
Posty: 66
Loty: 37
Kilometry: 115 741
-- 15 Wrz 2018 13:21 --

Pierwszy krok w mojej podróży zrobiony. Mam bilet.

I Akcja „Twoje serce dla dzieci z Filipin” została zakończona, bilet kupiony. Nie ma wyjścia - trzeba lecieć- oj będzie się działo!
Bydgoszcz 6 rano 9 stycznia wsiadłem w pociąg do Berlina (24 euro w promocji). Pociąg miał 2 godziny opóźnienia. Koło 12 w południe byłem na dworcu w Hauptbahnhof. Szukałem autobusu TLX na lotnisko Tegel skąd miałem lecieć do Istambułu a stamtąd do Manili. Samolot miałem o 18.40. Leciałem Turkish Airlines podobno wyższy standard, ale to się dopiero okaże. Obym tylko poszybował bezpiecznie.
Tranzyt do Turcji trwał zakedwie 30 min . Wsiadłem do ogromnego Boeinga 777 i poleciałem do Manili. Za 12 godz będę na miejscu. W samolocie obsługa częstowała pasażerów napojami. Do wyboru mieliśmy: soki, wodę, colę, a także alkohole: piwo, wino, whisky. Nieźle, zwłaszcza że lot był w klasie ekonomicznej :) Podawali nam również obiad i kolację. Nie było żadnego problemu, gdyby któryś wyjątkowo głodny pasażer poprosił o dodatkowa porcję.
O godzinie 18.40 wylądowaliśmy bezpiecznie i bez opóźnień w Manili. Od razu skierowałem się do kantoru, aby wymienić dolary (1 $ -50 peso). Kupiłem też kartę do telefonu. Na Filipinach mamy dostępnych dwóch operatorów „Globe” i „Smart”. W zależności od tego w jaki region się udajemy, takiego operatora wybieramy, ponieważ w jednym rejonie lepiej działa „Smart” a gdzie indziej „Globe”.
W następnej kolejności skierowałem się na postój taksówek i stanąłem cierpliwie w kolejce. Tak, tak na Filipinach są kolejki do taksówek. Gdy przyszła moja kolej, taksówkarz dał mi karteczkę z nazwą miejscowości, do której chcę jechać. W Manili tak robi się przy każdym kursie taksówką. Wrzuciłem ogromny 30 kilogramowy bagaż, sprawdziłem czy kierowca włączył taxometr i ruszyliśmy w drogę. Jeśli tego nie zrobi należy natychmiast opuścić auto, bo można mieć problemy. O czym miałem już okazję się przekonać. Rozpoczęliśmy konwersację, a właściwie przepytywanie:
-Skąd jesteś ?
-Poland
-Holland ?
Nie, Poland
aa ok Holland … ;-)
No dobrze niech ci będzie.
Po 30 min byłem na miejscu. Za kurs zapłaciłem 280 peso. Jeszcze w kraju zrobiłem rezerwację pokoju, więc teraz pokazałem tylko paszport, wypisałem druk i skierowałem się bezpośrednio do pokoju. Pomieszczenie było małe z klimatyzacją, toaletą na zewnątrz i bez telewizora - koszt 800 peso (60 zł). Jutro rano oficjalnie zaczynamy II turę akcji „Twoje serce dla dzieci z Filipin”. Do jutra.
Image

Akcja „Twoje serce dla dzieci z Filipin”.

Środa 13 grudnia 2017, miałem nadzieję że nie będzie to pechowa 13. Dla nas to ważny dzień, gdyż rozpoczynamy II akcję „Twoje serce dla dzieci z Filipin”. Podzieliliśmy ją na dwa etapy: pierwszy dotyczył pomocy dzieciom mieszkającym na cmentarzu północnym w Manili, a drugi zbiórki potrzebnych rzeczy dla szkoły Pamilacan.
Zanim zdam dokładną relację z tego jak było w tym roku, chciałbym przypomnieć skąd wziął się pomysł na zorganizowanie całej akcji i komu niesiemy pomoc.
Był rok 20154 w TVN nadawano program Martyny Wojciechowskiej „Kobieta na krańcu świata”. Odcinek dotyczył cmentarza w Manili gdzie na obszarze 3 km mieszka za zgodą właścicieli grobowców aż 10 tys ludzi. Często są to całe rodziny z dziećmi, żyjące tam bez jakiejkolwiek edukacji i opieki medycznej. Gdyby nie cmentarz mieszkaliby w slamsach albo na ulicach, ponieważ bieda zmusiła ich do takiego życia. Stolica Filipin nie zapewnia tym ludziom żadnej pomocy. Dlatego postanowiłem udać się na cmentarz i sam ocenić sytuację. Okazało się, że wejście tam nie jest wcale takie łatwe, gdyż trzeba mieć zgodę policji. Udało mi się to, gdy powołałem się na znajomość z Martyną Wojciechowska i polską telewizję. Dzięki temu zostałem oprowadzony po cmentarzu. Przez prawie trzy godziny dokładnie przyjrzałem się ludziom tam mieszkającym i warunkom w jakich żyją. To co zobaczyłem sprawiło, że rok później w Wielkanoc zorganizowałem I akcję „Twoje serce dla dzieci z Filipin”. Napisałem ogłoszenie i za pośrednictwem Facebooka udało mi się zebrać prawie 60 kg kredek, farbek, długopisówzabawek i innych potrzebnych dla dzieci rzeczy .Zakupiłem też dla nich koszulki odblaskowe, odblaski, medale i puchary, smycze oraz naklejki.
(relację można obejrzeć na moim profilu na You Tube Dariusz Metel).
Podczas kolejnego wylotu na Filipiny w ( lutym 2017 ) zmieniłem charakter akcji. Zamiast kupować rzeczy na miejscu, zorganizowałem zbiórkę pieniędzy na stronie pomagam.pl, a z zebranych funduszy na Filipinach zakupiłem potrzebne rzeczy nie tylko dla dzieci z cmentarza, lecz także ze szkoły na wyspie Pamilacan w Manili. Taki rodzaj akcji podyktowany był w głównej mierze tym że w samolotach maksymalny bagaż nie może przekroczyć 30 kg, nie mógłbym więc zabrać wszystkich zebranych przez ludzi darów.
Zbiórka pieniędzy okazała się strzałem w dziesiątkę. Całą kwotę udało się bowiem zebrać w ciągu zaledwie trzech dni. Dlatego początkowe 3 tys zwiększyłem do 10 tys. aż ostatecznie udało się zebrać aż 25 735 zł!
O powodzeniu akcji zdecydowało na pewno utworzenie na Facebook Fan page prowadzone przeze mnie prelkcje w świetlicach, szkołach, na festiwalach i w klubach podróżników, lecz przede wszystkim dzięki ogromnym sercom wszystkich, którzy nas wspomogli. Zwłaszcza że nasi darczyńcy pomagali nie tylko finansowo, lecz przesyłali także wiele rzeczy mogących się przydać filipińskim rodzinom np. haczyli i żyłki, koszulki do koszykówki. Szkoła nr 54 w Katowicach podarowała małym Filipińczykom odblaski, a dzieci ze świetlic i przedszkoli w Bydgoszczy robione przez siebie kartki świąteczne. Oprócz swojego bagażu musiałem więc jeszcze mieć miejsce na te wszystkie dary. Gdyby nie pomoc innych, nie dałbym rady. Na szczęście dzięki wspaniałym ludziom udało się zabrać wszystkie rzeczy. (Serdeczne podziękowania składam tutaj m. in. Bartkowi z Mrągowa, który zabrał 18 kg koszulek i przetransportował je na Filipiny na wyspę Pamilacan oraz Markowi Dziabany który wysłał na swój koszt kurierem 10 kg rzeczy).
W ramach akcji odbyły się również licytacje: Bernadeta z Bydgoszczy przekazała kolekcję 200 żabek, a Krzysztof Stankiewicz w Chinach kupił piwo i wystawił je na aukcję zasilając tym samym nasze konto kwotą 400 zł. Judyta Wieczorek podarowała złote kolczyki, które osobiście przekazałem nauczycielce Esmerladzie ze szkoły na wyspie Pamilacan. Jednak najcenniejszym przedmiotem był nowy projektor, który dzięki Ewie Szymkiewicz z Niemiec zabrałem do szkoły na Filipinach. Mnóstwo osób było zaangażowanych w nasza akcję, dlatego przepraszam jeżeli o kimś zapomniałem. Wszystkim wam kochani z całego serca dziękuję!

Image

Image

Image


Akcja pomocy dzieciom z cmentarza w Manili.

Godzina 9 rano. Przyznam że troszkę się tego dnia bałem czy aby na pewno ktoś się pojawi żeby pomóc mi w akcji. Zabrałem koszulki odblaskowe, smycze i pozostałe gadżety i zszedłem na dół, a tam miła niespodzianka - są inni Polacy. Nabrałem otuchy, że jednak wspólnie damy radę! Nigdy nie czułem się tak dumny że jestem Polakiem i mam takich przyjaciół, a przecież znaliśmy się tylko z Facebooka. Nigdy wcześniej się nie widzieliśmy, ale okazało się, że ponad 10 000 km od domu znalazły się osoby z Polski, które zamiast wypoczywać na pięknych filipińskich plażach znalazły czas i chęci, aby pomóc w akcji. Uzbierało się nas sporo: Marlena (Filipinka), Monika, Hania i Tomek (Rumcajsy), Marek, Łukasz, Darek, i ja (Neronek). Marlena dwa tygodnie wcześniej pojechała na cmentarz z misją wyszukania 3 najbardziej potrzebujących rodzin, uzyskała zgodę policji na zorganizowanie naszej akcji, z zebranych pieniędzy zamówiła w sklepie 70 piłek do koszykówki. Wynajęła tez jeepy, aby wszystkie zakupione rzeczy zawieźć na cmentarz. Przebrani w koszulki odblaskowe z logo akcji niczym „Załoga G” ruszyliśmy do marketów po zakupy ...
Darek pilnował towaru w aucie, a my buszowaliśmy po regałach i bazarach w poszukiwaniu potrzebnych rzeczy – środków czystości, zabawek, obuwia, ubrań oraz jedzenia.
Około 13.30 byliśmy już u bram cmentarza, Marlena poszła pokazać zgodę na naszą akcję. W tym czasie pojawiało się coraz więcej dzieci, a każdy z ciekawością zaglądał do auta. Poczta pantoflowa zadziałała i w mig rozniosła się informacja o naszym przyjeździe. Gdy przekroczyliśmy bramę, grupa dzieci biegnąc przy aucie pokazywała nam drogę. Nie spodziewaliśmy się, że będzie ich aż tylu. Naliczyliśmy ponad 300 dzieci. Początkowo stały grzecznie wzdłuż krawężnika, więc byliśmy pewni, że uda nam się rozdać dary w spokoju, jednak na widok piłek do koszykówki wszyscy rzucili się na jeepy. Na początku opowiedziałem tym ludziom skąd jesteśmy i po co tu przyjechaliśmy. Mówiłem o naszej akcji „Twoje serce dla dzieci z Filipin”, o tym że tyle cudownych polskich serc chciało dać filipińskim dzieciom zamieszkałym na tym cmentarzu odrobinę radości i szczęścia, złożyliśmy również wszystkim życzenia świąteczne i zabraliśmy się do pracy :)
Moi przyjaciele układali w jeepnay podarunki koszulki odblaski, ryż, proszki i inne zakupione rzeczy. Jednak panował coraz większy chaos i gwar. Trudno było w takich warunkach cokolwiek zrobić. Było jednak widać że mieszkańcy cmentarza bardzo się cieszą, że ktoś o nich pamiętał.
Sami zobaczcie i oceńcie jak wyglądała nasza akcja.

Gdy odjeźdżaliśmy , dzieci wciąż biegły za nami żegnając nas w ten sposób. Ten widok biegnących boso dzieci zapamiętam na zawsze....
To był dopiero pierwszy etap, a nasza akcja jeszcze się nie zakończyła. Mieliśmy jeszcze przekazać trzem wybranym wcześniej rodzinom paczki i zabrać je do restauracji. Niektórzy byliby tam pierwszy raz w życiu. Wybraliśmy trzy najbiedniejsze rodziny i wybraliśmy się do pierwszej z nich. Już na dzień dobry zobaczyliśmy małą, około półtoraroczną dziewczynkę całą pokrytą wysypką. Leżała na cienkim materacu w grobowcu. Wiedzieliśmy, że z naszego wyjścia nic nie będzie. Dlatego poszliśmy do restauracji, kupiliśmy kurczaki, słodkości, colę i inne przysmaki. Radość i uśmiech dzieci oraz rodziców był bezcenny. Druga rodzina, to matka samotnie wychowująca pięcioro dzieci. Spotkaliśmy się przed „jej domem”, gdyż grobowiec był zbyt mały i nie pomieściłby tylu osób. Trzecia rodzina wywarła na mnie największe wrażenie. Patrząc jak wygląda ich życie mieliśmy łzy w oczach, a wzruszenie odbierało nam mowę. Ich grobowiec był inny niż pozostałe, ciemny bez okien, w środku stały dwie trumny pokryte betonem, dalej mocno już wysłużone materace dla dzieci, na których leżały zniszczone zabawki. Obok znajdowała się mała kuchenka i toaleta. Na ścianach wisiały święte obrazki. Przywitał nas ojciec z pięciorgiem dzieci. Europejczykom przyzwyczajonym do luksusu i wygodnego życia nie mieści się w głowie, że można żyć w takich warunkach bez ciepłej wody i elektryczności. Natomiast dla tych ludzi to codzienność, nie znają innego życia. Tutaj przychodzą na świat kolejne pokolenia. Rodzą się i umierają na cmentarzu, ponieważ tu jest ich dom. Często sami nie chcą opuszczać tego miejsca, gdyż nie mają dokąd pójść. Zostaje im tylko ulica.

Naszą akcją „Twoje serce dla dzieci z Filipin” chcieliśmy przede wszystkim zwrócić uwagę na to, że cmentarz może być mieszkaniem dla nawet 10 tysięcy ludzi, co dla nas Europejczyków jest niezrozumiałe i często szokujące. Rząd Filipin nie robi nic, aby poprawić warunki mieszkaniowe tych ludzi, najlepiej wygoniłby ich wszystkich, ale ciężko znaleźć miejsce dla takiej liczby ludzi. To wstyd dla rządzących tym jakże pięknym krajem, pozostawić ludzi bez edukacji i opieki medycznej. Pomimo warunków, w jakich żyją to bardzo przyjaźni i kontaktowi ludzie. Zwiedziłem całą Azję południowo - wschodnią i nigdzie nie spotkałem tak miłych ludzi jak na cmentarzu w Manili.
To był ciężki dzień pełen wrażeń i emocji, ale daliśmy radę, udowadniając, że razem możemy wiele zdziałać. Wiem że nie jesteśmy w stanie zmienić ich życia. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to kropla w morzu potrzeb, ale wierzę gorąco, że nasz wspólny mały gest może chociaż trochę poprawić życie mieszkańców cmentarza w Manili i dać im odrobinę radości w szarej rzeczywistości tego zapomnianego przez świat miejsca. Byliśmy szczęśliwi, że udało się nam razem tak wiele dobrego zrobić. Oczywiście każda akcja czegoś uczy. Postanowiliśmy że kolejna III edycja „Twoje serce dla dzieci z Filipin” będzie miała charakter podobny do polskiej szlachetnej paczki. Nasza sympatyczna Filipinka Marlena zgodziła się wyszukać wcześniej 30 najbardziej potrzebujących rodzin i zorientować się czego im potrzeba. Chcieliśmy w ten sposób uniknąć rozdawania rzeczy bezpośrednio na ulicy i związanego z tym chaosu i zamieszania. Będziemy mogli wtedy dotrzeć bezpośrednio do potrzebujących rodzin bez napiętej atmosfery.

Kiedy rozpoczniemy kolejną edycję ?

Od kwietnia 2018 zaczniemy zbiórkę, a akcję planuję na Wielkanoc 2019.
Będzie dużo czasu i jak zawsze wierzę w wasze dobre serca, bo dobro zawsze powraca do nas ze zdwojoną siłą.

Pierwszą część akcji „Twoje serce dla dzieci z Filipin” przeznaczonej dla rodzin z cmentarza w Manili dobiegła końca. Druga część odbyła się na wyspie Bohol. W tym celu udałem się do miasta Tagbilaran gdzie czekali już przyjaciele chętni do pomocy. To już druga taka akcja dla dzieci z tej wyspy. Tym razem przypadała w dniu 26 grudnia. Zaczynaliśmy od godziny 14. Planowaliśmy rozpocząć od przekazania dla szkoły zakupionych wcześniej rzeczy, następnie planowany był turniej koszykówki. Po turnieju przyjdzie czas na rozdanie medali, upominków, koszulek z logo akcji. Po meczu przeniesiemy się na plażę aby wspólnie zjeść tradycyjne filipińskie danie czyli „Lechon Pork” (prosiaka z rożna). Będzie także mecz siatkówki Pamilacan - Polska, po nim dwa duże torty, a na koniec, chyba najbardziej oczekiwane przez wszystkich fajerwerki. Chcieliśmy również wyświetlić dzieciom polskie bajki m. in. „Koziołka Matołka” oraz „Bolka i Lolka” z projektora, który szkoła ma otrzymać w prezencie od Ewy Szymkiewicz z Niemiec. Oj będzie się działo!

Image

Image

Tagbilaran wyspa Bohol.

Rano o godz 6 opuściłem Wanderers GH w Manili. Taksówką udałem się na lotnisko skąd o godz 9 miałem lot do stolicy wyspy Bohol czyli do Tagbilaran. Bilet kupiłem wcześniej w Polsce na linie Cebu Air, koszt 150 zł. Po godzinie byłem na miejscu. Wychodząc po odprawie, na zewnątrz spotkała mnie miła niespodzianka. Czekali na mnie przyjaciele z Pamilacan – poważna Esmeralda, zawsze wesoła Connie i małomówny Enas aby zabrać mnie do hotelu, a potem po zakupy dla dzieci ze szkoły. Wcześniej w Polsce zrobiłem dwa wydarzenia na Facebooku, wierząc że znajdzie się ktoś chętny aby mi pomóc w akcji. I tak też się stało. O 10 rano przed hotelem czekała Róża Jóda - polska podróżniczka i niesamowita dziewczyna, która od pół roku podróżuje po świecie. Wszyscy wsiedliśmy do filipińskiego trycykla i pojechaliśmy do Marbella Leisure Hostel. Pokój był duży z łazienką, klimatyzacją i telewizorem, lecz co najważniejsze czysty i w centrum miasta, więc było blisko po zakupy. Całą ekipą wybraliśmy się do marketów aby kupić potrzebne rzeczy do szkoły. Było tego sporo, od gumek, ołówków, farbek, kredek, zeszytów itd... po ekran do projektora, głośniki z mikrofonem oraz dużą zieloną choinkę z bombkami. Zamówiliśmy także dwa wielkie torty z logo naszej akcji. Enas udostępnił nam swoją łódkę, którą mieliśmy przewieźć prezenty na wyspę. Wsiedliśmy do trycykla, pojechaliśmy jeszcze po piłki do kosza i siatkówki. Z Tagbilaran do portu Baclayon jest jakieś 15 km. Załadowaliśmy wszystko do banki (łodzi) gdzie prezenty będą oczekiwać w depozycie w szkole aż do czasu rozpoczęcia akcji 26 grudnia. Razem z Różą zostaliśmy na Bohol. Następnego dnia miałem lecieć na wyspę Mindanao, a Róża na Panglao. Uzgodniliśmy że widzimy się 23 grudnia w tym samym miejscu i razem popłyniemy na Pamilacan. Pożegnaliśmy się z przyjaciółmi i zamierzaliśmy iść z Różą coś zjeść, wypić San Miguela, (w porcie dają smaczne jedzonko i zimne piwko) pogadać o podróżach. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że projektor przeznaczony dla uczniów wisi ma moim ramieniu...Tak się bałem żeby go gdzieś nie zostawić, że wciąż z nim chodziłem i ostatecznie zapomniałem go oddać Enasowi. Niestety nie było możliwości zawrócenia łodzi więc ustaliliśmy że zostawimy go na posterunku policji w porcie, a za 2 dni Carlito mąż Connie go odbierze. Ufff dobrze że się udało!!! Pożegnałem się z Różą i udałem się do hotelu w Tagbilaran. Jutro rano miałem lot do Cagayon De Oro (wyspa Mindanao) nareszcie zaczynam swoją własną podróż.

Image

Image

Cagayan de Oro (Wyspa Mindanao).

Udałem się w kierunku Hinatuan (zaczarowanej rzeki). W planach miałem zwiedzenie Camiguin - wyspy wulkanicznej pełnej wodospadów, gorących źródeł z czynnym wulkanem. Niestety nie wiedziałem jeszcze że przyjdzie mi również odwiedzić tutejszy szpital.
Aby dostać się z lotniska Cagayan De Oro do centrum na dworzec autobusowy musiałem wydać 150 peso za Vana (Magnum Express). Podróż trwała aż 1,5 godziny. Na pierwszy rzut oka było widać że miasto chociaż zatoczone jest czyste i dość nowoczesne. Zaskakujący jest fakt, że na ulicach nie widać tak powszechnych tam jeepów. Po mieście można się poruszać albo taksówką albo czerwonymi lub żółtymi małymi samochodami, które zabierają maksymalnie 8 osób. Są także trycykle i motocykle. Kierowców łatwo rozpoznać po różowych lub żółtych koszulkach, w które są ubrani.
Pogoda się trochę popsuła, zaczęło padać i silnie wiać, pojawiły się ostrzeżenia przed nadchodzącym tajfunem. Taki jest tutejszy klimat. Jeżeli chcecie zwiedzać Filipiny to najlepszym terminem jest pora sucha czyli od marca do maja.
Na dworcu autobusowym kupiłem bilet do Butan. Myślałem że może uda się w tym dniu dojechać jeszcze dalej do Hinatuan, ale niestety to dość daleko, dlatego też zatrzymałem się na nocleg w Butuan. Podróż z Cagayan De Oro do Butuan przebiegła spokojnie. Autobus był bardzo wygodny z telewizorem, klimatyzacją i wi-fi. Co trzy godziny zatrzymywał się do kontroli. Były to policyjne punkty z uzbrojonymi w karabiny policjantami i żołnierzami. Wszyscy poza mną musieli opuścić autobus i pokazać dokumenty. Na zewnątrz widziałem kolczatki i duży baner z napisem „Uwaga poszukiwani terroryści”!!! Wiedziałem że na Mindanao grasują ekstremiści z ISIS, ale czytałem że w tym rejonie jest spokojnie. I tak rzeczywiście było, w czasie mojej podróży po wyspie nic złego mnie nie spotkało. Koło godz 19 dojechałem do Butuan, było już ciemno, ale przestało padać.

Image


CDN....

jeżeli chciałbyś i ty pomóc nam w III już akcji Twoje Serce dla dzieci z Filipin gorąco zapraszam szczegóły znajdziecie tutaj :

https://pomagam.pl/sercedzieciom
a jak wyglądała nasza I i II pomoc dla dziec z cmentarza w Manili ? zapraszam do You Tube



więcej na Facebook
https://www.facebook.com/neronek

-- 15 Wrz 2018 13:33 --

Butuan i wizyta w szpitalu.

Kolejnym etapem mojej podróży był Hinatuan. Postanowiłem jednak nocować w Butuan, ponieważ od 5 dni na łokciu pojawiły mi się duże ropiejące bąble i bałem się zakażenia. Dlatego ośmiogodzinna podróż autobusem w tych warunkach była dość ryzykowna. Musiałem więc odwiedzić lekarza w szpitalu. Szybko wyszukałem nocleg na aogda .pl wybrałem pierwszy lepszy: Gloreto Suite Hotel - cena 1100 peso (80 zł)wraz ze śniadaniem. Wsiadłem w trycykla i za 50 peso dojechałem do hotelu. Pokój bardzo czysty i zadbany z łazienką, telewizorem i klimatyzacją. Co ciekawe, obok łóżka na nocnej szafce leżała Biblia. Rzuciłem plecak, wsiadłem do trycykla i pojechałem do centrum. Ulice w Butuan były zupełnie opustoszałe i do tego dość ciemne, ponieważ tylko co druga lampa się świeciła. Nigdzie nie widziałem żywej duszy. Wszędzie cisza jak makiem zasiał. Ogarnął mnie lekki strach czy aby na pewno jest tu bezpiecznie, ciemność i cisza sprawiały, że poczułem się dość nieswojo. Na szczęście dotarłem w końcu do miejsca gdzie było widać jakieś oznaki życia, czynne knajpki, siedzący przy stolikach ludzie. Uffff … od razu zrobiło mi się raźniej.
Noc była wyjątkowo gorąca: 28 stopni. Kupiłem coś do jedzenia - ryż i kawałki wołowiny z warzywami (120 peso) oraz małe piwo w butelce Sam Miguel (50 peso). Po posiłku wróciłem do hotelu i obiecałem sobie, że następnego dnia pójdę do szpitala z łokciem, bo nieciekawie to wyglądało, a przecież w takim klimacie o zakażenie nietrudno.
Następnego dnia wstałem dość wcześnie, słońce przypiekało strasznie, czułem że tego dnia będzie upał. Na śniadanie dostałem pastę z tuńczyka, ryż, banana i arbuza. Spod hotelu pojechałem prosto do szpitala Św. Manuela w centrum miasta. Skierowałem się prosto na izbę przyjęć, usiadłem i czekałem w kolejce na swoją kolej. Lekarz przyjmował pacjentów bezpośrednio na korytarzu, a od czekających oddzielał go tylko cienki parawan. Słyszałem dochodzące stamtąd jakieś krzyki i jęki brrr…Moja wyobraźnia zadziałała i zacząłem się poważnie zastanawiać czy moja wizyta jest rzeczywiście konieczna. Wreszcie przyszła moja kolej, lekarz wyszedł zza parawanu i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to jego zakrwawione zielone rękawice chirurgiczne. Gdy blady jak ściana pokazałem mu swój łokieć, powiedział żeby iść do dr Roland Duenas. Pokój lekarza był ciasny, pełen rupieci. Na stoliku obok biurka zobaczyłem kask motocyklowy, widać że lekarze tutaj raczej preferują taki środek transportu. Pokazałem mu łokieć, widziałem że minę ma jakąś kwaśną, a może tylko znowu moja wyobraźnia płatała mi figle. Zadał mi dużo pytań, a że zdrowie jest najważniejsze, postanowiłem że będziemy komunikować się między sobą za pomocą translatora, żebym na pewno wszystko dobrze zrozumiał. Lekarz stwierdził że to ślad po ukąszeniu pająka, widocznie ugryzł mnie gdzieś w hotelowym pokoju. Dostałem 3 antybiotyki, parę leków oraz maść do smarowania. Wizyta u lekarza kosztowała mnie 400 peso + leki 600 peso (razem jakieś 70 zł).Wróciłem do hotelu, zabrałem plecak i pojechałem na dworzec Langihan Bus Terminal skąd udałem się dalej do Hinatuan. Tam między innymi zamierzałem odwiedzić zaczarowaną rzekę ....

Image

Image

Image

Image

Hinatuan - w krainie zaczarowanej rzeki.

Po około 6 godzinach jazdy autobus z Butuan dotarł do Hinatuan Bus Terminal. Przy wyjściu otoczyli mnie kierowcy trycykli ze swoim ofertami, jeszcze nie powiedziałem dokąd chcę jechać a oni już wiedzieli. Postanowiłem jednak najpierw spokojnie poszukać jakiegoś noclegu. Niestety za mną uparcie podążała gromadka dzieci próbujących namówić mnie jednak na podwiezienie motorkiem. Zatrzymałem się w piekarni. Kupiłem 2 sztuki słodkich bułeczek (35 peso), chciałem napić się kawy, lecz nie mieli, trudno, zjadłem same bułki. Poszukałem też noclegu na 3 doby. Zdecydowałem się na hotel Enchanted River Rock Island Resort. To kompleks położony na wyspie. Okazało się, że jeśli poczekam, to ktoś z hotelowej obsługi przyjedzie po mnie i zabierze na miejsce. Po 10 min podjechał starszy pan na dziwnie wyglądającym motorku. Pokrowiec pojazdu miał drewniany stelaż i wyglądał jakby był z Mad Maxa.
Pojechaliśmy tym dziwnym pojazdem do wioski rybackiej, w której znajdowały się tylko stare domy. Na każdym kroku widać że bieda tu aż piszczy. Wioska była spora, lecz domki, a może raczej szałasy nie zachęcały zbytnio do noclegu tutaj. Ludzie wydawali się jednak bardzo sympatyczni, wszyscy uśmiechali się i pozdrawiali mnie. Starszy pan poszedł ze mną do miejsca skąd miałem odpłynąć na wyspę do hotelu. Pokazał mi, która to wyspa na oceanie. Wsiadłem do łodzi i za 150 peso popłynąłem na miejsce. Oprócz hotelu na wyspie znajdowała się również restauracja. Koszt pobytu to 1100 peso (80 zł). W tej cenie miałem klimatyzowany pokój z łazienką oraz śniadanie. Było czysto, ale całe ściany były pokryte moskitami. Siedziały dosłownie wszędzie -na suficie, ścianach. Zrobiłem awanturę w recepcji: jak mam spać w czymś takim i to za taką cenę? Widząc moja kwaśną minę, pokojowy przyniósł spray na moskity popsikał, a moskity spadały jak gruszki z drzewa. Poprosiłem aby zostawił mi spray na noc, przyniósł jeszcze coś na moskity do posmarowania dla mnie. Przypomniałem sobie wtedy rozmowę z lekarzem w szpitalu w Batuan, który powiedział mi: „Jak włączysz na full klimatyzację w pokoju, to wszystkie owady uciekną.” Idąc za radą lekarza, włączyłem klimatyzację na najwyższe obroty, ruszyłem na kolację i na zimnego San Miguela. W restauracji było raptem kilka osób, spędziłem tam naprawdę sympatyczny wieczór. Gdy kilka godzin później wróciłem do pokoju powiało Syberią, ale przynajmniej sufit i ściany nie były już piegowate od moskitów. Ufff problem z głowy, dobranoc do jutra ....
Następnego dnia rano zaraz po śniadaniu popłynąłem do zaczarowanej rzeki. To co zobaczyłem na zawsze pozostanie mi w pamięci. Błękitna woda wpadająca w turkus. Słodka, czysta jak kryształ, w którym widać było dno i wszędzie ogromne, różnokolorowe ryby. Uważam to miejsce za kolejny cud natury. Była godzina 10 rano, pojawiało się coraz więcej ludzi. Usiadłem w cieniu i podziwiałem rzekę. Jednego tylko żałowałem, że nie mogłem w niej popływać przez mój chory łokieć. Było już o wiele lepiej niż na początku, ale nie chciałem ryzykować, gdyż mogłoby dojść do zakażenia co z tych warunkach nie byłoby wskazane. Po jakimś czasie zaczęło przybywać ludzi i każdy chciał zrobić sobie zdjęcie ze mną na tle rzeki. Dziwnie się czułem jako taki obiekt zainteresowania. Nagle z ogromnych głośników umieszczonych przy rzece puszczono głośną muzykę. Okazało się, że w ten sposób ogłasza się tutaj czas karmienia ryb. Przy okazji dowiedziałem się, że w tym miejscu można nie tylko zamówić niemal wszystkie dostępne owoce morza od krewetek po rekina, ale można także popływać z płaszczkami, ogromnymi rybami i żółwiami w ogrodzonym siatką basenie. Są również do wynajęcia małe pokoje z widokiem na ocean i „rybny” basen (cena 1200 peso). Ja jednak nie mogłem skorzystać ze względu na mój niezagojony łokieć. Postanowiłem, że chociaż zobaczę z bliska te wodne atrakcje. W końcu nieczęsto ma się okazję zobaczyć tyle egzotycznych stworzeń morskich w jednym miejscu. Obiecano mi, że za chwilę pojawi się „Brenda”. Czekałem z niecierpliwością kiedy poznam tę sympatyczną panią. Jakież było moje zdziwienie, gdy Brendą okazała się ogromna płaszczka. Teraz wiem już dlaczego wszyscy się śmiali, gdy pytałem o panią Brendę...Miałem przyjemność pogłaskać ją i nakarmić rybkami. Przekonałem się,że płaszczki to ogromne miłe zwierzęta. Brenda patrzyła na mnie swoimi malutkimi, czarnymi oczami, pozwalała się głaskać zupełnie jak pies lub kot. Niesamowite i niezapomniane uczucie. Wizyta tak mi się spodobała, że postanowiłem wrócić tu jutro i przyjąć zaproszenie mieszkańców na degustację owoców morza. Dzień dobiegał końca, pomimo późnej pory w hotelu nikt nie śpał. Ludzi było jednak niewielu, ktoś zaprosił mnie na karaoke. Nie przepadam za tego typu rozrywkami, ale co tam dałem się w końcu namówić, w końcu: „śpiewać każdy może trochę lepiej lub......”
Plan na następny dzień miałem następujący: rano chciałem się udać do Hinatuan i wysłać widokówki do Polski, zwiedzić miasteczko, a na koniec zamierzałem zrobić to co kocham najbardziej – czyli zrelaksować się w wiosce rybackiej, posiedzieć, w spokoju zjeść baluta i inne egzotyczne smakołyki. Do wioski zabrałem się po śniadaniu z rybakiem Henrym, a stamtąd motorkiem udałem się do Hinatuan. Uzgodniłem, że na wyspę wrócę około godz 20, więc czekał mnie cały dzień wypoczynku na stałym lądzie.
Miasteczko Hinatuan było małe i mało interesujące, stare rozwalające się drewniane domy, parę ulic, port i terminal autobusowy. Szukałem pocztówek, lecz nigdzie ich nie znalazłem. Sprawdzałem nawet w internecie gdzie można je zakupić, ale efekt był równie mizerny. W końcu się jednak udało. Nigdy bym nie przypuszczał że w takim miejscu znajdę kafejkę internetową, a raczej coś co ją przypominało. Kafejka była zamaskowana przed tubylcami. Szyby i drzwi wejściowe oklejone reklamami. Wszedłem do środka, a tam 20 komputerów PC i przy każdym dzieci grały niezwracając uwagi na to, że wszedł ktoś obcy. Za godzinę trzeba zapłacić 20 peso. Chciałem wstawić kilka zdjęć na Facebooka, ale szybko się poddałem, gdyż prędkość była bardzo słaba. W 15 min udało mi się przesłać zaledwie 5 zdjęć.
Po wizycie w kafejce miałem ogromną ochotę na zimne piwko, niestety nigdzie nie znalazłem miejsca, gdzie mógłbym usiąść i się napić, wszędzie tylko jedzenie. Na ulicy sprzedawali ładnie opiekane kurczaki, kupiłem więc połowę (90 peso). Wziąłem kurczaka pod pachę i poszedłem szukać browarka, w końcu udało mi się znaleźć rozwalający się sklepik gdzie usiadłem i rozpocząłem ucztę. Kurczak miał dziwnie słodki smak. Takie właśnie są Filipiny, my solimy mięso , a Filipińczycy słodzą. Wszędzie cukier i cukier ... Nie zjadłem nawet połowy, słodkie mięso to nie mój smak, nie dało się tego zjeść. Moje europejskie podniebienie nie jest widocznie przyzwyczajone do takich smaków. Pani ze sklepu, która użyczyła mi krzesła śmiała się i zdziwiona pytała dlaczego mi nie smakuje? Podobnie było na wyspie Palawan w El Nido (Sabang). Zamówiłem tam na ulicznym straganie zupę wołową. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że w środku był banan. Choć muszę przyznać, że zupa mi smakowała.
Około godz 14 zacząłem rozglądać się za kierowcą na motorku, aby wrócić do wioski rybackiej. Po 20 min byłem już w Rock Resort. Od razu wkoło mnie pojawiłyt się dzieci z wioski, dołączył też jakiś dorosły. Usiedliśmy przy małym okratowanym sklepiku, miałem wrażenie, że z każdą minutą dzieci wciąż przybywało. Kupiłem San Miquela (1 L 90 peso), a dzieciom czekoladowe cukierki. Radość ich była bezcenna. Poprosiłem, aby zaśpiewali mi jakąś filipińską piosenkę. Nagrodą były ich ulubione chipsy. Zobaczyłem, że wkoło sklepu jest masa papierków od cukierków. Aby nakłonić moich małych towarzyszy do zrobienia porządku, wymyśliłem, że ten kto podniesie papierek, dostanie cukierka. Obietnica nagrody była na tyle skuteczna, że niektórzy przynosili mi nawet papierki rzucone przez kogoś innego. Mała nauka dbania o środowisko odbyła się w miłej i wesołej atmosferze.
Miałem ochotę na zjedzenie czegoś z grilla, lecz znalazłem tylko jelita świńskie sprzedawane na patyczkach. Wolałem jednak nie wiedzieć jak smakują...
Skierowałem się w stronę portu, gdyż zbliżała się umówiona z rybakiem Henrym godzina powrotu do do hotelu. Wcześniej jednak dostałem zaproszenie od mieszkańców wyspy na baluta (jajko 7 lub 14 dniowe z zalążkiem kurczaka). Już raz chciałem spróbować tego filipińskiego przysmaku, ale nie mogłem się przemóc i ostatecznie nie spróbowałem. Teraz mieszkańcy w napięciu oczekiwali czy się odważę, myśleli że nie dam rady, ale postanowiłem, że przełamię swoje obawy i obrzydzenie i pokażę tubylcom, że turysta też potrafi zjeść ten budzący kontrowersje filipiński przysmak. Dla lepszego smaku posypałem balut solą, polałem sosem, który mi zaproponowano i zjadłem. Nie było wcale takie strasznie. Jak miałem okazję przekonać się później, 7 dniowe są smaczniejsze od tych 14. Mieszkańcy odprowadzili mnie do portu, pożegnałem się ze wszystkimi filipińskim „Salamat” (czyli dziękuję).
Obiecałem że kolację zjem w Ssibadan fish cage and resort, popłynęliśmy więc do Brendy na rybkę i ośmiornicę. Smażony tuńczyk był duży, świeży i kosztował 170 peso, ośmiornica 190 peso. Trochę się bałem, bo często można kupić ją źle przyprawioną i gumową jak podeszwa, ta jednak była pyszna. Usiedliśmy wszyscy do stolika, podzieliłem się moja porcją z Henrym i Jole. Pośpiewaliśmy na karaoke, a nasze głosy niosły się po wodzie daleko. To śpiewanie zaczęło mi wchodzić w krew. Po kolacji wróciliśmy do hotelu, jutro czas się żegnać i wracać na wyspę Camiguin, gdzie spędzę moje ostatnie 3 dni na wyspie Mindanao.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Balingoan - portowy nocleg w drodze na wyspę Camiguin.

Rano wyjechałem autobusem z Hinatuan do Butuan. Tam miałem przesiadkę skąd udałem się do Balingoan. Myślałem że zdążę na prom na wyspę Camiguin, ale niestety musiałem szukać noclegu w Balingoan. Nie było dużego wyboru, to typowo portowe, niezbyt ciekawe miasteczko, kilka straganów, bary, dworzec autobusowy - nic specjalnego. W końcu udało mi się znaleźć 3 miejsca z noclegami, lecz każde strasznie drogie, ceny zaczynały się od 1100 do 1400 peso. Byłem jednak tak wykończony całym dniem jazdy, że marzyłem tylko o tym, żeby gdzieś odpocząć i nie przejmować się wygórowaną ceną. Wybrałem więc hotel z widokiem na port i na wyspę Camiguin. Harbor View Inn - cena 1200 peso bez śniadania, łazienki i telewizora, ale za to pokój z klimatyzacją. W hotelu panował klimat iście rodzinny. Dlaczego? Otóż do pokoju wchodziło się przez salon, gdzie na tapczanie leżała jak gdyby nigdy nic starsza, uśmiechnięta pani i oglądała telewizję. Nie była przy tym zupełnie skrępowana obecnością obcego człowieka. W ogóle Filipińczycy to bardzo towarzyscy i bezpośredni ludzie. Gdy zszedłem na kolację i usiadłem przy ulicznym straganie, po chwili zaczęli się do mnie dosiadać mieszkańcy wioski. Niektórzy początkowo byli lekko zawstydzeni, ale kiedy zaprosiłem ich do mojego stolika cały wstyd momentalnie zniknął. Zamówiłem szaszłyki na patyku. W związku tym, że był to okres świąteczny, co jakiś czas pojawiały się dzieci i śpiewały dla mnie kolędy licząc na parę peso. Podarowałem każdemu kilka drobniaków. Uśmiechnięte, z „salamat” na ustach, poszły śpiewać dalej .…

Dzień zbliżał się ku końcowi, wróciłem do pokoju i poszedłem od razu spać, gdyż następnego dnia rano miałem odpłynąć na wyspę Camiguin. Dobranoc.

Image


Wyspa Camiguin i nadchodzący tajfun Vinta.

Wstałem wcześnie rano, spakowałem rzeczy. Udałem się do portu chcąc kupić bilet na statek, lecz okazało się, że można to zrobić w tylko na dworcu autobusowym trochę dalej. Bilet kosztował 150 peso + 15 peso opłaty portowej. Na bramie portowej zobaczyłem plakaty informujące o poszukiwaniu lokalnych terrorystów z ISIS, lecz nie zrobiły na mnie większego wrażenia, gdyż widziałem je wszędzie na całym Mindanao. Pogoda była piękna, na niebie ani jednej chmurki. Poranne słońce to jest to, co kocham najbardziej w podróży. Wsiadłem na statek, za jakąś godzinkę powinienem być na wyspie Camiguin. Kiedy byłem na Mindanao dotarły do mnie informacje, że zatonął prom, w którym zginęli ludzie. Przeszły także lawiny błotne i zabrały 200 osób. Szczęśliwie uciekam przed nadciągającym tajfunem nazwanym tutaj Vinta.
Nie wdziałem wtedy jeszcze, że Vinta dopadnie mnie tu na Camiguin. Szczęśliwie i spokojnie dopłynąłem do portu Benoni, stąd jednak nie odpłyniemy na wyspę Bohol do portu Jagna. W tym celu trzeba udać się do innego wyżej położonego portu Balbagon Terminal Port. Wtedy jeszcze miałem nadzieję, że spędzę Święta Bożego Narodzenia na wyspie Bohol (Pamilacan) jednak nachodzący tajfun zupełnie pokrzyżował moje plany podroży. Po opuszczeniu portu musiałem znaleźć nocleg. Najpierw jednak postanowiłem wypić poranna kawę, niestety jak wszystko tutaj, okropnie słodką.
Postanowiłem, że poproszę kierowcę moto- taksówki, którą jechałem o pomoc w wyborze miejsca noclegowego. Zaproponował mi hotel Paras Beach Resort, ale pokój tam kosztował 5000 peso. Na taki luksus nie mogłem sobie pozwolić, więc zapytałem o coś tańszego. I oto proszę, na przeciwko było miejsce za 1400 peso. Kierowca pewnie wziął mnie za Amerykanina, a może znów zrozumiał „holand” zamiast „poland”. Pokój był duży, czysty i z ciepłą wodą. Wi-fi, choć dostępne, tak naprawdę nie działało. Wypożyczyłem skuter (400 peso na dzień) aby objechać wyspę. Otrzymałem mapkę wyspy i ruszyłem w drogę... Na Filipinach, aby poruszać się samochodem lub skuterem musimy mieć ze sobą międzynarodowe prawo jazdy (w Polsce wyrobienie takiego kosztuje 30 zł). Nie wiedziałem o tym wcześniej, więc wybrałem się ze zwykłym, ryzykując spotkanie z filipińską policją. Całą wyspę można było bezpiecznie objechać w jeden dzień. Droga asfaltowa, bez dziur i większego ruchu. A było tam co zwiedzać: wodospady, gorące źródła, zatopiony cmentarz, czynny wulkan, no i największe na świecie muszle produkujące perły. To był niesamowity dzień pełen wrażeń. Wieczorem przyszedł czas na kolację i może końcu na lepsze wi-fi. Znalazłem Check Point Food Palace, miejsce które gorąco polecam. Mają nie tylko smaczne jedzenie, ale też najszybsze wi-fi na Filipinach jakie udało mi się do tej pory spotkać.
Następnego dnia rano pogoda zaczęła się psuć, było pochmurno, jednak pomimo tego, zdecydowałem się ponownie na wynajęcie skuterka. Tym razem w planach miałem zamiar odwiedzić inne ciekawe miejsca na wyspie jak wodospad Tuasan czy hodowla pereł. Po godzinie zaczęło padać. Jednak przemoczony do suchej nitki nie dałem za wygraną i zwiedzałem dalej … W deszczu trochę niebezpiecznie się jechało więc co jakiś czas się zatrzymywałem. Widziałem że inni kierowcy skuterów mieli peleryny przeciwdeszczowe więc zacząłem szukać czy też takiej nie mam przy sobie. Tylko po co mi teraz ona jak i tak byłem już cały mokry? Na jednym ze straganów za 400 peso kupiłem dużą, mocną pelerynę. Pewnie jeszcze nie raz mi się przyda.
Po drodze zatrzymałem się w Balbagon Terminal Port aby na jutro kupić bilet na Bohol do Portu Jagna. I tutaj zaczęły się schody ...Wszystkie statki zostały bowiem odwołane. Ogłoszono II sygnał sztormowy w skali III. I co miałem teraz zrobić? za dwa dni święta, miałem w tym czasie być na Pamilacan, wszyscy czekali tam na mnie i na rozpoczęcie naszej drugiej część akcji „Twoje serce dla dzieci z Filipin”. Ktoś w porcie doradził mi samolot z Camiguin, ale nie latał on na Bohol tylko na Cebu, a stamtąd na Bohol można się było dostać tylko promem o ile oczywiście odpłynie. Wsiadłem na skuter i pojechałem w deszczu na lotnisko. Tutaj pusto, nigdzie nie widziałem żadnych ludzi tylko ochrona i pani w kasie. Podszedłem i zapytałem o lot do Cebu. Jutro powinny być dwa kursy o 6 rano i o 14.30, ale ze względu na warunki atmosferyczne, nie miałem gwarancji że polecą. Nie wiedziałem co robić? Zdecydowałem się jednak kupić bilet na 6 rano, chociaż szanse miałem małe, samolot musiałby przylecieć z Cebu o 5.30 a tu lało lało i lało i nic nie wskazywało na poprawę pogody ...
Gdy wróciłem do hotelu było już późno i ciemno. W Azji słońce zawsze wschodzi o 6 rano, a zachodzi o 18. Umówiłem transport na lotnisko na 5 rano, jakiś krewny z rodziny miał mnie tam zabrać. Trzeba było pożegnać się z wyspą Camiguin. Poinformowałem znajomych na Pamilacan o mojej sytuacji. Wróciłem do hotelu i od razu położyłem się spać.
Rano o 4.50 ktoś zapukał do drzwi. To ten umówiony krewny, który miał mnie zabrać na lotnisko. Wrzuciłem do plecaka mokre jeszcze ubrania i pojechaliśmy. Miałem założona pelerynę, która fruwała na wszystkie strony, gdyż wiało strasznie, do tego bardzo mocno padało. Miałem wrażenie że za chwilę wiatr nas zniesie z drogi, ale mnie pewnie trzymały te moje kilogramy, a więc chociaż raz się na coś przydały. Na lotnisku byłem sam. Dowiedziałem się, że pierwszy lot został odwołany, może uda mi się polecieć następnym o ile wiatr się uspokoi. Zdecydowałem się zostać na lotnisku. Miałem czekać 8 godz na samolot nie wiedząc czy w ogóle przyleci. Żałowałem że nie wziąłem ze sobą żadnej książki, wtedy czas szybko by zleciał, a tak czekałem bezczynnie -nudy nudy nudy.
Po godzinie pani z obsługi Cebu Airlines przyniosła mi koszyk z ciastkami, gorący kubek i 2 butelki wody, a wszystko to zupełnie za darmo. To miłe że ktoś o mnie pamiętał. Gdybym chociaż miał matę położyłbym się i przespał, a tak zostały mi tylko mało wygodne plastikowe krzesełka.
Koło godz 11 dosiadła się do mnie jakaś Filipinka i też czekała na samolot więc nabrałem nadziei, że jednak się uda. 2 godziny później było już sporo ludzi, podali też informację, że lot się odbędzie, teraz pozostało już tylko cierpliwie czekać.
Samolot próbował kilka razy podejść do lądowania. Dopiero za trzecim razem pilotowi udało się wylądować. Wszyscy na sali bili brawo, udało się, polecimy do Cebu !!!
Lot przebiegał dobrze z małymi turbulencjami, ale dało się wytrzymać. Z lotniska w Cebu miałem przesiąść się na prom na Bohol (Tagbilaran).
Tajfun Vinta wciąż nie odpuszczał ........

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Image

Image

Image


Cebu Terminal Port - Bohol (Tagbilaran) prom pełen strachu i modlitwy.

Zaraz po odebraniu bagażu udałem się na zewnątrz. Tam stanąłem w kolejce po taksówkę. Usłyszałem że nie ma szans popłynąć promem na Bohol ze względu na pogodę. Na lotnisku na ekranach wszędzie pojawiały się czerwone napisy informujące o odwołanych lotach. Była godzina 16.30 robiło się coraz ciemniej, wiało i wciąż padało.
Wiedziałem że kurs z lotniska do portu wynosi 300 peso. Zaraz po wejściu do taksówki powiedziałem, żeby kierowca włączył taksometr, kiedy usłyszałem, że nie potrzeba, tym bardziej się upierałem. Na Filipinach jest to bardzo istotne. No dobrze umówiliśmy się, że za kurs dam 300 peso i kierowca ruszył nie włączając jednak taksometru. Gdy dojechaliśmy do portu taksówkarz zażądał ode mnie... 500 peso! Nie, nie kolego tak się nie umawialiśmy, powiedział, że cena była wyższa przez korki i nie chciał mnie wypuścić z taksówki zamykając automatyczne drzwi.
Oooo tu się dopiero wkurzyłem, na szczęście znałem jedno magiczne słowo, na które każdy nieuczciwy Azjata trzęsie portkami czyli „Police Tourist”. Tak też było i tym razem, kierowca wziął 300 peso i niezadowolony odjechał. Tym razem nie udało mu się naciągnąć naiwnego turysty.
Przed kasami były ogromne kolejki, wciąż padało i wiało, usłyszałem że rejs na Bohol (Tagbilaran) został odwołany! I co teraz? Przyjedzie mi pewnie nocować w najbrzydszym mieście na Filipinach. Po chwili podszedł do mnie jakiś młody chłopak i zapytał czy chcę się dostać na Bohol?
-Tak
- daj 1000 peso i paszport, a zaraz załatwię.
- ale przecież ...
- jest jeden ostatni prom, ale musisz szybko się decydować.
- ok, ale mam dać ci mój paszport to przecież ryzykowne...
- nie, nie spokojnie, będzie ok
- co robić? Zresztą nie miałem wielkiego wyboru ryzyk – fizyk.
Patrzyłem dokładnie co robił, poszedł z moimi pieniędzmi i paszportem na zaplecze kasjerów, po 2 minutach wrócił z biletem i oddał mi paszport. Ufff! Pobiegłem z nim na odprawę, po drodze zapłaciłem jeszcze 15 peso opłaty portowej, jedna bramka, druga ... wskoczyłem na prom jako ostatni. Tuż po mnie odczepili liny statku, usiadłem na górze. Ludzie jakoś dziwnie się zachowywali, widziałem jak jakieś panie odmawiały różaniec, a jeszcze inna zapalała świeczkę przy malutkim ołtarzyku z Matką Boską. Pomyślałem wtedy: „Boże gdzie ja jestem, czy aby na pewno dobrze zrobiłem płynąc tym promem?”. Powrotu jednak już nie było, przeżegnałem się tylko dla dodatkowej ochrony i postanowiłem zdać na los. Okazało się także, że przepłaciłem za bilet jakieś 400 peso, ale nie przykładałem do tego wagi. To nic, że mogłem mieć klasę biznes z klimatyzacją i telewizorem, ważne że w ogóle płynąłem, oby tylko szczęśliwie dotrzeć na miejsce. Za dwie godziny mieliśmy dopłynąć do Tagbilaran.










cdn.......
_________________
http://neronek.geoblog.pl/podroze

https://www.facebook.com/neronek


Ostatnio edytowany przez neronek 15 Wrz 2018 18:01, edytowano w sumie 2 razy
Góra
 Profil Relacje PM off
kaya lubi ten post.
 
      
Wczasy na Rodos: tydzień w hotelu z wyżywieniem za 1840 PLN (wylot z Krakowa) Wczasy na Rodos: tydzień w hotelu z wyżywieniem za 1840 PLN (wylot z Krakowa)
Zbiór tanich lotów Ryanair od 118 PLN! Tylko świetne kierunki: Włochy, Chorwacja i Grecja z polskich miast Zbiór tanich lotów Ryanair od 118 PLN! Tylko świetne kierunki: Włochy, Chorwacja i Grecja z polskich miast
#2 PostWysłany: 15 Wrz 2018 14:42 

Rejestracja: 14 Maj 2016
Posty: 1439
Zbanowany
niebieski
neronek, Neron, Incitatus. Dziwne mam skojarzenia. Może jestem przeczulony więc bez komentarza
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#3 PostWysłany: 15 Wrz 2018 17:27 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 25 Maj 2012
Posty: 66
Loty: 37
Kilometry: 115 741
rzeczywiście dziwne skojarzenie " Neron, Incitatus" :) pozdrawiam
_________________
http://neronek.geoblog.pl/podroze

https://www.facebook.com/neronek
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 3 posty(ów) ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 0 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group