| Forum strony Fly4free.pl https://www.fly4free.pl/forum/ | |
| Cyklon Alfred: czyli jak ściągnęliśmy katastrofę na antypody cyklon-alfred-czyli-jak-sciagnelismy-katastrofe-na-antypody,217,181226 | Strona 1 z 1 |
| Autor: | bruce09lili [ 23 Mar 2025 21:36 ] |
| Temat postu: | Cyklon Alfred: czyli jak ściągnęliśmy katastrofę na antypody |
Zanim uchylę rąbka tajemnicy o co chodzi w tytule to podam kilka szczegółów dotyczących podróży. Kiedy narodził się pomysł, żeby jechać, a właściwie wrócić do Australii? Jakieś pięć lat temu, kiedy córka skończyła 2 lata i ciągle słyszeliśmy ją stojącą pod ramką ze zdjęciem jak trzymamy koale - "dlaczego pojechaliście beze mnie". Odpowiedź "bo nie było cię na świecie" jej ewidentnie nie satysfakcjonowała, więc wstępnie uznaliśmy, że jak skończy 7-8 lat i będzie miała kilka dłuższych lotów za sobą to podejmiemy temat powrotu. Jak już wspomniałem to jest nasz powrót do Australii więc wielu najbardziej znanych miejsc nie będzie w tej relacji, bo bardziej nastawialiśmy się na zwierzęta, a ponadto jest jeszcze tytułowy Alfred, który przez ponad dwa tygodnie był naszym towarzyszem i ostro mieszał w naszych planach. Mniej więcej wiosną 2024 rozpocząłem proces sprawdzania cen. Jak wiadomo można trafić coś z chińczykiem ale nie uśmiechało mi się czekać do ostatniej chwili na dobre ceny. Na początku jedyne co trafiałem to LH/SQ z Londynu za +- 4000 zł ale jak do tego doliczyć dolot to już słabo wygląda. W okolicach kwietnia pojawiła się oferta BA za nieco ponad 4100-4200 zł z WAW lub BER. Postanowiłem trochę w tym pogrzebać i uznaliśmy z żoną, że "jak ma być drogo to niech chociaż będzie fajnie" i kupiliśmy składaka WAW-LHR-HKG-BNE-SYD-SIN-LHR-WAW na termin 18.02-11.03 za ok 4400 zł z bagażami. W tym jest 2 dniowy stop w Hongkongu. Niestety zupełnie rozjechaliśmy się z feriami w naszym województwie ale to była świadoma decyzja, bo w datach 26.02-06.03 mieliśmy na oku rejs z Brisbane na wyspy Pacyfiku. Wyszło tak, że dzieciaki miały ferie a córka robiła zadania do przodu, żeby nie mieć zaległości po powrocie. Oczywiście tuż przed wyjazdem w szkole epidemia, a młoda wróciła z kaszlem. Szybka profilaktyka i udało się to zatrzymać na poziomie pozwalającym mieć nadzieję, że gorzej nie będzie. Oczywiście dobijanie tego trwało jeszcze przez pierwszy tydzień podróży ale to już taki standard i stały element. Najdłuższy segment wyprawy przypada na Brisbane, dlatego że to port startowy i końcowy naszego rejsu, a także dlatego że mamy tam rodzinę i obowiązkowo musieliśmy ich odwiedzić, a dodatkowo nie musimy martwić się o hotel. Przez rodzinę mam na myśli Australijczyków urodzonych w Australii i nie mówiących nic po polsku (maksymalnie kilka słów). Ich dziadek/tata i moja babcia byli rodzeństwem. Z opowieści wiem, że wujek wyjechał tuż po II wojnie z obozu dla uchodźców. Mimo, że oboje już nie żyją mamy dobry kontakt z całą rodziną, a nasi Australijczycy są świadomi korzeni, czasami gotują jakieś potrawy kojarzące im się z Polską, np. gołąbki. Mamy też inną stronę rodziny (od dziadka) ale to są już emigranci z lat 80, żyjący w polskiej społeczności, mówiący po polsku i utrzymujący kontakt z Polską. To na zakończenie tego przydługiego wstępu kwestia tytułu: już tak mamy, że jak gdzieś jedziemy to dzieją się dziwne rzeczy. Na Sycylii tuż po naszym powrocie była erupcja Etny, na Islandii przebudził się wulkan. W kilku miejscach były mniejsze lub większe protesty uliczne. Kuzynka znała to z naszych opowieści i cały czas żartowała "Wiecie co, przez 50 lat nie było cyklonu w Brisbane. Wy przyjechaliście i co?" Tak więc przepraszamy Brisbane. Na zakończenie dodam tylko, że dzięki Alfredowi było sporo nerwów, sporo stresu i sporo zrujnowanych planów. Nie będę spojlerował czy przygoda zakończyła się pozytywnie czy z problemami. Przeczytajcie sami. cdn. | |
| Autor: | bruce09lili [ 31 Mar 2025 13:57 ] |
| Temat postu: | Re: Cyklon Alfred: czyli jak ściągnęliśmy katastrofę na anty |
Dzień 6 Zapowiada się ładny dzień. Jemy śniadanie i czekamy na L. i K. którzy mają przyjechać na poranną kawę. Proponują nam wspólne wyjście na show "Australia Outback". Ciężko dopasować nam termin, bo mamy już porobione rezerwacja na te kilka dni po rejsie. Ostatecznie umawiamy się na sobotę po rejsie. Mamy na ten czas zaplanowane Australia zoo, ale uznaliśmy że się wyrobimy. Na rozmowie czas szybko mija ale czas zbierać się do portu. L. zadeklarował, że nas zawiezie. Statek którym płyniemy to Carnival Luminosa. To nasze pierwsze spotkanie z tym armatorem. Check-in mamy od 12 i tak stawiamy się w porcie. Cały proces przebiega dość sprawnie. W kluczowym momencie pracownik terminala zgarnia nas i wysyła wejściem dla pasażerów ze statusem (ze względu na dziecko) co mocno przyspiesza. Przy samym okienku chcek-in tylko chwila niepewności, bo pani wezwała przełożonego ale tylko sprawdził nasze paszporty i porównał z długą listą. Stawiam, że chodziło o sprawdzenie czy nasze egzotyczne paszporty wymagają wizy na wyspach. Chyba jeszcze nie wspomniałem o jakie wyspy chodzi? Niech tak zostanie. Pozostawię to jako niespodziankę Do tej pory nie wspominałem o naszym przyjacielu Alfredzie. Jak na razie w ogóle o nim nie wiemy. W czasie rozmów pojawiła się uwaga od Jo, że na północy tworzy się cyklon, ale uznaliśmy, że za 12 dni jak wrócimy to rozejdzie się po kościach, a na oceanie jak będzie trochę bujać to trudno. Na check-in nie dostaliśmy kart do kajuty, bo do 15 mają być gotowe. Od razu na wejściu zostajemy skierowani do bufetu na lunch. O życiu i warunkach na statku można sporo poczytać w wątku poświęconym rejsom: https://www.fly4free.pl/forum/rejs-od-r-do-s-ndash-czyli-wszystko-o-rejsie-wycieczkowym,1614,65085 O samej linii Carnival opisałem tutaj: https://www.fly4free.pl/forum/carnival,1627,180816 Oczywiście ta najważniejsze informacje postaram się zamieścić w tej relacji. Idziemy pod kajutę i karty pokładowe są w skrzynce na listy. Naszych walizek jeszcze nie ma. Jak zawsze mamy ryzyko, bo w jednej walizce jest lokówka, a w drugiej mini parownica do ubrań. Lokówka na 99% przechodzi w większości linii, ale parownica jest 50/50. O 16 jest odpłynięcie więc wychodzimy na górny pokład. ![]() ![]() ![]() Sail Away party. Na razie jeszcze niemrawo i nie ma ludzi. Z tego co pamiętam, to większość osób rzuciła się po swoje drinki i piwa. Koleś w koszulce z napisem Zack to Zack i jest szefem rozrywki pokładowej. Patronem Carnivala jest Dr. Seuss, twórca książek dla dzieci. U nas przebił się tylko Grinch i to za sprawą filmów, ale w krajach anglosaskich pozostałe postaci są bardzo popularne. ![]() Popołudnie wykorzystujemy na zwiedzanie statku. W związku z tym, że to farbowana Costa (został zabrany Cosicie w pandemii przez spółkę matkę), to czujemy się tam od razu jak ryby w wodzie, bo pływaliśmy na Costach podobnej wielkości i klasy. Po sprawdzeniu większości zakamarków wracamy do kajuty i znajdujemy walizki. Z lokówką ale bez parownicy. Trudno najwyżej będziemy trochę pognieceni na kolacjach - jak większość. Po ogarnięciu rozpakowywania szykujemy się na kolację, którą mamy o 19:30. Większość Australijczyków będzie już po kolacji, bo pierwszy termin jest na 17:30 Może trzeba trochę doprecyzować. piszę Australijczycy ale zdecydowana większość pasażerów to Queenslandczycy, a to trochę odrębny naród. Na kolację mamy przypisany stolik. Jego nr jest nadrukowany na karcie. Idziemy do restauracji, a obsługa prowadzi nas do stolika. Okazuje się, że lądujemy przy dużym stole. Trochę nam to nie w smak bo liczyliśmy na odrobinę spokoju ale na razie jesteśmy pierwsi. Mija 15 minut, nikt się nie pojawia przy naszym stole i tak już zostaje do końca rejsu. Zdążyłem robić zdjęcie tylko przystawki, bo jedzenie było na tyle dobre, że nie miałem czasu na zdjęcia. ![]() Nie wykupiliśmy pakietu napojów, bo Carnival miał cenę zaporową - 2500$. Zamiast tego kupiliśmy pakiet 5 butelek wina za 180$. Wychodzi 36$ za butelkę. Najtańsze wino dostępne z tego pakietu to 39$ a najdroższy 59$, więc można było sporo zaoszczędzić. Oczywiście jeśli pominiemy fakt, że najlepsze było to za 39$ Odebrałem vouchery na wino jeszcze przed kolacją i podałem kelnerowi na kolacji. Napoczętą butelkę mogliśmy po kolacji zabrać do pokoju lub w dowolne miejsce na statku. W teatrze nie ma dzisiaj nic ciekawego więc idziemy do kajuty obejrzeć serial na telefonie i dokończyć wino. Dzień 7 Pierwsze dwa pełne dni na statku są na morzu, bo płyniemy dość daleko. Skoro dzień na morzu to nie spieszymy się z wstawaniem. Pobudka ok 8 i na 9 na śniadanie. Niestety ale śniadania były zdecydowanie najsłabszym punktem wyżywienia na statku. Brak porządnego pieczywa i przyzwoitej wędliny, o serze nie wspominając, to duże minusy stylu amerykańskiego (bo takie jest oryginalne pochodzenie Carnivala). Pierwsze dni da się przykryć braki świeżo smażonymi omletami i jajkami po benedyktyńsku. Po śniadaniu uderzamy na basen. Trochę przeraża nas szukanie wolnych leżaków ale okazuje się, że prawie wszystkie są wolne. ![]() ![]() Okazało się, że na Pacyfiku trochę buja. Żona czuła lekki dyskomfort z powodu wysokiej fali, ale do przeżycia. Ja też lekko odczuwam. A propos wysokiej fali - tak to wygląda w basenie: ![]() ![]() ![]() Przez większą cześć dnia basen był zamknięty i dzieciaki bawiły się głównie w jacuzzi. Przed Lunchem zwijamy się z basenu bo mimo regularnego kremowania nasza zimowa skóra jest już przypieczona. Nina idzie na zajęcia do Kids Club. Niestety ale w porównaniu do europejskich Costy czy MSC tutaj są dość dziwne zasady, bo po 21 opieka jest płatna, a między 16-17.30 jest przerwa na płatne eventy rodzinne. O 17.30 była kolacja dla dzieciaków, ale Nina zawsze wolała iść z nami do restauracji. Zazwyczaj mogła iść się pobawić przed lunchem albo o 18.30 na godzinę. My się szykowaliśmy na kolację i zgarnialiśmy ją po drodze. Na lunch idziemy ok 14 i to świetny pomysł, bo wszyscy są już po. Dziki tłum zaatakował bufet o 12.30. Wybór jedzenia jest dość duży. Jest stacja z pizzą, z burgerami, z kanapkami i zapiekankami, z buritto. To są pozycje stałe, które są czynne dłużej niż sam lunch. W ramach standardowego bufetu, jest dział azjatycki i jest też trochę miksu kuchni amerykańsko angielskiej z domieszką indyjskiej. Po południu szukamy różnych eventów dziejących się na statku. Idziemy na bingo, ale australijska odmiana średnio nam przypadła do gustu. W sklepach odbywało się pełno losowań z okazji promowania produktów. Moje ulubione były u jubilera, bo dawali szampana i rozdawali koraliki. Koraliki były plastikowe i kolorowe - idealne dla koleżanek ze szkoły Dość dokładnie zwiedziliśmy każdy zakamarek statku, bo mieliśmy trochę dość słońca. Po południu nieco relaksu i znów szykowanie się na kolację. Kelnerzy na sali są zawsze super uprzejmi, a nam się trafił fajny gaduła z Bali. Nasz stolik nadal pusty, a nawet stolik obok się wyniósł na cały rejs (prawdopodobnie przenieśli się na wcześniejszą godzinę albo do bufetu). Więc mieliśmy odrobinę spokoju. Spokój był do czasu aż uaktywnił się nasz ulubieniec Eddie (tak go nazwaliśmy, bo wyglądem, zachowaniem i akcentem z Nevady przypominał kuzyna Eddiego z "W krzywym zwierciadle: Witaj Św. Mikołaju"). Chłop robił strasznie dużo hałasu i praktycznie nie wypuszczał puszki z piwem z rąk. Kelnerzy już wiedzieli, że następna ma stać na stole w okolicy. Tym razem po kolacji idziemy do teatru. Jest występ gwiazd statku, ale ze względu na duże bujanie tańce na scenie są odwołane, więc tylko siedzą na scenie i śpiewają. Z 4 osób dwie nam się spodobały, a dwie miały zupełnie niedopasowane głosy do repertuaru. po spektaklu jest już dość późno, więc od razu do kajuty. | |
| Autor: | Qba85 [ 16 Kwi 2025 21:51 ] |
| Temat postu: | Re: Cyklon Alfred: czyli jak ściągnęliśmy katastrofę na anty |
bruce09lili napisał(a): Nie po to tłukliśmy się na drugi koniec świata, żeby wrócić po odwiedzeniu jednego zoo w Brisbane. Nie taki był plan. A ten rejs to nic? | |
| Autor: | bruce09lili [ 16 Kwi 2025 23:38 ] |
| Temat postu: | Re: Cyklon Alfred: czyli jak ściągnęliśmy katastrofę na anty |
Powiedzmy, że będąc uwięzionym na rejsie i anulując kolejne zaplanowane dni skupialiśmy się bardziej na negatywnych emocjach bieżących i przyszłych, niż na pozytywnych przeżyciach z poprzednich dni. Jeśli nie uda nam się przedłużyć pobytu to można powiedzieć, że Australia była tylko krótkim przystankiem, a nie miejscem docelowym. Co do samego rejsu, to napiszę jeszcze o nim podsumowanie ale mogę zdradzić, że to był nasz pierwszy rejs z taką ilością dni na morzu. Zazwyczaj wybieramy trasy gdzie jest znacznie intensywniej, jeśli chodzi o zwiedzanie. Kolejny tego typu rejs będzie pewnie dopiero na emeryturze | |
| Autor: | kkasia11 [ 07 Cze 2025 19:47 ] |
| Temat postu: | Re: Cyklon Alfred: czyli jak ściągnęliśmy katastrofę na anty |
Fajna relacja. Na początku myślałam, że Alfred to będzie kangur. Ot blondynka | |
| Strona 1 z 1 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
| Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ | |