Pomimo relacji Andaluzyjski Alfabet postanowiliśmy napisać krótką relacje z naszego wrześniowego pobytu w okolicy Malagi uzupełnioną kilkoma zdjęciami. Bilety na trasie Warszawa-Weez-Malaga oraz Malaga-Oslo Rygge-Warszawa kupiliśmy na stronie Ryanair. Było to najkorzystniejsze połączenie dla nas ze względu na urlop oraz brak nocek na lotnisku. Cena biletów to 320 zł za osobę ( oczywiście podróżowaliśmy z bagażem podręcznym).
Zaraz po wylądowaniu (godzina 23) odebraliśmy zamówione wcześniej za pośrednictwem rentalcars.com auto (4 dni za 160zł + 140 euro za ubezpieczenie i pełny bak - odawało sie pusty). Odrazu wyruszyliśmy na dół Hiszpanii, by już o wschodzie słońca pić kawę w najbardziej wysuniętym na południe mieście Europy - Tarifa.
Dalej pojechalismy w kierunku Gibraltaru, nad którym rozpciągały się ciemne chmury.
Samochód postanowiliśmy zostawić po stronie hiszpańskiej i na piechote przeszliśmy się do przejścia granicznego. Jak się później okazało był to strzał w dziesiątke, gdyż auta stały w długiej kolejce, więc mimo, że mieliśmy do przejścia spory kawałek i tak zaoszczędziliśmy troche czasu. Po okazaniu dowodu (nikt specjalnie mu się nie przyglądał) przeszliśmy na brytyjską ziemię (co jest tam podkreślane na każdym kroku) i główna ulicą - Main Street skierowaliśmy się ku Upper Rock.
Wjazd kolejką Cable Car (taka nasza gondolka na Kasprowym) w tą i z powrotem dla dwóch osób to koszt 29 euro. Na górze, tuż przy wyjściu z gondolki czekała na nas pierwsza małpa- Magoty Gibraltarskie (jedyne żyjące na wolności małpy w Europie).
Widok na Gibraltar przy dużej widoczności jest bardzo dobry, nam momentami przysłaniały go nieco chmury, ale i tak warto zapłacić te niemałe pieniądze by się tam dostać.
Małpy, które pozornie sprawiają miłe wrażenie, są dość agresywne. Na własnych plecach poczułam ostrość ich pazurów, gdy głodna otworzyłam batonik. Ułamek sekundy i prowiant został brutalnie przejęty. Jak sie później okazało, nie tylko my zostaliśmy okradzeni z jedzenia. A kara za karmienie małp, to 500 funtów...i szybko ewakuowaliśmy się na dół
Na dole już znacznie sie rozpogodziła, a wręcz było duszno i prano. Dotarliśmy do auta i skierowalismy sie do naszego hostelu.
Kolejny dzień, to kolejna przygoda, tym razem celem naszej wyprawy była Marbella i Ronda. Marbella okazała sie najładniejszą hiszpańska miejscowością jaką widzieliśmy. Cicha, spokojna i pełna zieleni, gdzie na każdym rogu spotyka się na kameralne kawiarenki.
W jednej z nich podładowaliśmy baterie do aparatu (dzięki uprzejmości właścicielki) i wypiliśmy mocne espresso. Naładowani nową energia ruszyliśmy dalej, ku Rondzie. Droga jest bardzo urokliwa, aczkolwiek naszej Fiescie z silnikiem 1.2 ewidentnie brakowało mocy.
Do przyjazdu do tego miasta zachęciły nas dwie rzeczy - arena walki byków w centrum miasta oraz historyczny most. Miasto przyciąga tłumy turystów, podziwiające uroki tego miejsca.
Trzeciego dnia pojechaliśmy do Malagii, gdzie odwiedzilismy stadion miejscowej drużyny i przydrożny bazarek obfitujący w niedrogie, róznego rodzaju owoce.
Będąc w Maladze nie można nie odwiedzić Castillo de Gibralfaro oraz Alcazaba (wejście dla dwóch osób do tych miejsc to koszt 7 euro).
Resztę dnia spędzilismy na plażowaniu i zasłużonym wypoczynku:)
