Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 72 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4  Następna
Autor Wiadomość
#41 PostWysłany: 25 Gru 2016 21:53 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
O 9.00 rano wyjechaliśmy spod schroniska Jacka - do Parku Narodowego podwoził nas chłopiec Jacka. Przed wyjazdem Jack dał każdemu z naszej trójki (my + Camilla, Kambodżanka) prowiant na drogę, a nas pouczył, że w hotelu mają nam dać pokój VIP (zupełnie nie wiem, dlaczego :), bo taki dla nas załatwił. A jak nam dadzą cokolwiek innego, mamy nie brać kluczy, tylko się awanturować, bo za taki zapłacił :D (łatwo mu mówić :D awantura w naszym przypadku co najwyżej mogłaby wyglądać jakoś tak : "..ekhm...przepraszam pana bardzo....bo...podobno..coś słyszałam...czy może byłby pan uprzejmy sprawdzić...?" :D Solennie to jednak obiecaliśmy Jackowi, zwłaszcza, że zaczął przed nami roztaczać uroki owego pokoju - "wszystko jest. I prywatna łazienka, i ręczniki, i szampony...Będziecie się mogli kąpać i kąpać". Brzmiało bardzo kusząco, choć lekko dziwnie - takie luksusy na 3300 m n.p.m.?

Ze schroniska Jacka do bram Parku Narodowego jest bardzo blisko - w 10 minut można przejść na piechotę.
Image
Pierwszy przystanek to biuro parku. Tu chłopiec Jacka załatwił ostatnie formalności, pouczył nas, żeby zezwolenie na wspinaczkę zawsze nosić na wierzchu i zaprosił do auta naszą przewodniczkę - Magarrat z plemienia Kadazandusun. Od tej pory miała się nami opiekować i dbać o nasze bezpieczeństwo. Na Kinabalu, pomimo że droga jest dobrze oznakowana i naprawdę człowiek nie może się zgubić, nie można wejść bez przewodnika. Przewodnikami są członkowie plemienia "ludzi chmur", w większości mieszkający na zboczach Góry. Trekking trwa dwa dni, później schodzą do wioski, krótki odpoczynek i ponownie w górę. Magarrat wchodzi na Kinabalu średnio dwa razy w tygodniu (!!!), więc jest doświadczoną przewodniczką. Lubi tę pracę, choć, być może problemy zdrowotne niedługo zmuszą ją do rezygnacji. Za tak częste wchodzenie na szczyt, trzeba płacić - wyjaśniała nam, pokazując swoje napuchnięte i pokryte nabrzmiałymi żyłami nogi....

Image
Z biura parku, do pierwszej bramki, na której trzeba wpisać się do specjalnej księgi, jest dosyć daleko. Oczywiście można przejść tę trasę na piechotę, jednak auto bardzo się przydaje. Droga jest asfaltowa i kręta, mało ma wspólnego z przyjemnym trekkingiem, poza tym, odbiera siły przed rozpoczęciem "właściwej" wędrówki. Nas na szczęście podwiózł chłopiec Jacka - tu wysłuchaliśmy ostatnich życzeń powodzenia i musieliśmy się pożegnać. Gdy spotkamy się ponownie, będziemy już innymi ludźmi - dumnymi zdobywcami pierwszego czterotysięcznika w naszym życiu :D Magarrat zapytała, czy chcemy wypożyczyć kijki trekkingowe, podobno bardzo ułatwiają wspinaczkę. Nie było się nad czym zastanawiać :D Dla mnie wszystko, co ułatwia wspinaczkę, jest bardzo mile widziane :D (koszt wypożyczenia - 10 MYR za kijek. Właścicielami kijków są przewodnicy, więc cała opłata idzie dla nich). Jeszcze szybkie zameldowanie się na pierwszym punkcie i już możemy ruszać w drogę.

Image
Do noclegu na wysokości 3272 m n.p.m. od pierwszej bramy, jest dokładnie 6 km. Na trasie, równiutko co kilometr, znajdują się wiaty odpoczynkowe - z toaletą, ochroną przed wiatrem i bieżącą wodą (podobno pitną - wiele osób uzupełniało tam swoje zapasy. My się nie odważyliśmy). Wyobrażacie sobie? Sześć domków na sześciu kilometrach? Po co? Niby to w górach, ale przecież tylko sześć kilometrów, to naprawdę nie jest dużo. No nic, przecież nie trzeba w każdej odpoczywać...Tak, drogi Kinabalu. Jedno, co muszę ci przyznać, to to, że nauczyłeś mnie pokory...

Image
W górę idzie się po czymś w rodzaju stopni - naturalnych kamiennych, lub stworzonych przez przecinanie zbocza drewnianymi deszczułkami. Początkowo na drodze ustawione są też barierki, a idzie się w długiej kawalkadzie turystów. Z każda kolejną minutą, w zależności od kondycji współwspinaczy, odległości między poszczególnymi osobami powiększają się na tyle, aby każdy spokojnie mógł iść własnym tempem. Jeszcze później - przestajesz w ogóle ich widzieć. Zarówno z powodu oddalenia, jak i tego, co dzieje się z samym tobą :/ Wilgoć. Walka o oddech. Każdy krok boli. Trudno w takich warunkach oglądać się na innych :D

Image
Oprócz innych turystów, na drodze mijali nas tragarze Kadazandusun, za każdym razem wzbudzając nasz niesamowity podziw. Szli powoli, stałym tempem, nie zatrzymując się ani na chwilę. Gdy konieczność zmuszała ich do przystanięcia, przebierali dalej nogami w miejscu, ani na moment nie tracąc rytmu. Bardzo ergonomiczny, profesjonalny sposób wchodzenia. Nie wyglądali na szczególnie zmęczonych - nie wiem, czy to kwestia wprawy, czy jakichś szczególnych uwarunkowań członków tego plemienia. W każdym razie efekty były zdumiewające - gdy my dyszeliśmy na drugim (sic!!!!) kilometrze, niektórzy z nich już zbiegali (tak, tak) z góry, po odstawieniu ciężkiego ładunku...

Image
Nie wiem, jak można wchodzić na tę piekielną (tak. Koniec z uprzejmościami, Kinabalu :D górę z takim obciążeniem. Pod szczytem budowane są nowe schroniska, a każdy ich element musi być wniesiony na ludzkich barkach.

Image
Pierwszy kryzys. O ile pamiętam, w drugiej (choć równie dobrze mógł być w pierwszej :D chatce postojowej :/ Sześć domków, to za dużo? O, moi drodzy, powinno ich być 20, albo, jeszcze lepiej, jedna na 200 metrów :D Podejście pod Kinabalu wygląda tak, że idziesz. Stawiasz nogę, za nogą. W głowie ci pulsuje, pot leje się po plecach. Idziesz. Minęła już chyba doba, bo zdążyłeś przemyśleć całe swoje życie. Idziesz. Możliwe, że obszedłeś już całą Polskę na około, tyle to trwa i tyle czujesz w mięśniach. I nagle, z daleka, widzisz tabliczkę z odległością. Szczęśliwy podchodzisz bliżej i czytasz : od ostatniego domku przeszedłeś już (uwaga, uwaga! :D 300 metrów :/ :D

Image
A gdy masz przed sobą taki widok, zaczynasz się zastanawiać, co właściwie tak bardzo cię pociągało w wejściu na Kinabalu? Skąd takie marzenie? Przecież najbardziej na świecie kochasz płaskie przestrzenie i morze. O, właśnie, morze! Można by leżeć na plaży, a potem rzucać się w jego głębiny i pływać...Pływać? :/ Wróć...właściwie, to nie masz już marzeń...:/ :D

Image
Z każdym metrem wyżej, zmieniała się roślinność. Początkowa bujna, zielona dżungla, ustąpiła miejsca bardziej rachitycznym drzewkom, próbującym trzymać się skał.

Image
Dzbanecznik. Trochę poprawił mi humor (ale tylko trochę :D zamiast zachwytów, jak to mam w zwyczaju, wystarczyło tylko na skromny komentarz : fajnie :/ :D , zawsze chciałam go zobaczyć w naturalnym środowisku.

Image
Im wyżej, tym mniej roślinności i tym większa nadzieja, że ta gehenna niedługo się skończy :D
Nasza przewodniczka natomiast wyglądała, jakby wcale się nie męczyła. Szła powolutku, równym krokiem, zagadując z uśmiechem tragarzy. Nas przestała zagadywać dosyć szybko. Nie dziwię się jej - gdy człowiek musi czekać na odpowiedź 5 minut, aż ustanie sapanie, wzdychanie i jęki, to może mu się odechcieć kulturalnej rozmowy :D Przewodniczką była natomiast znakomitą - nigdy nie pozwoliła, żeby ktoś z nas został z tyłu - ona zamykała pochód naszej trójki. Gdy zauważyła, że ktoś się zatrzymuje, natychmiast zatrzymywała się i ona. Była troskliwa i opiekuńcza.

Image
Standardowy czas podejścia do miejsca noclegowego od bramy startowej wynosi około 6 godzin (6 kilometrów!) - czyli w bazie powinniśmy być w okolicach 16.00. Nie mam pojęcia, jak ktoś może zdobyć sam szczyt w ciągu jednego dnia :/ Jeśli kiedyś spotkam człowieka, który to zrobił, ucałuję przed nim ziemię z szacunku. Poważnie. Jest tylko jeden wyczyn, który może to osiągnięcie zdetronizować - raz w roku odbywa się bieg (B I E G) na szczyt Kinabalu...:/ i są ludzie, którzy to robią...:/

Image
Pomimo, że wlekliśmy się noga za nogą i dyszeliśmy okrutnie (tzn. ja, bo Marcin oczywiście nie :D, nie sposób było nie zauważyć piękna tego miejsca. I mimo masakrycznego zmęczenia, czułam ogromne szczęście, że tu jestem. Z każdym krokiem było coraz trudniej, do każdego ruchu trzeba było się zmuszać. Ale się zmuszało. I się szło dalej. Kurczę, dla Was to pewnie nie obce doświadczenie, natomiast dla mnie było jak objawienie - przełamywanie siebie daje olbrzymią satysfakcję i ogromnego kopa psychicznego. I pierwszy raz osobiście doświadczyłam, o ile większe znaczenie ma w takim podejściu psychika, niż nawet kondycja, czy siła fizyczna.

Image
Hotel, w którym mieliśmy nocleg. Laban Rata. To, wbrew pozorom, był chyba najtrudniejszy odcinek drogi. Niby jesteś blisko, już widzisz cel, a coraz trudniej zmusić się do każdego kroku. Zawsze dziwiły mnie wypowiedzi ludzi wchodzących na Mount Everest, którzy mówili, że najgorzej jest, jak gdzieś przysiądziesz. Jest ci wtedy wszystko jedno i nie obchodzi cię, czy zamarzniesz, czy tu zostaniesz. Nie jesteś w stanie się ruszyć i wszystko jest ci obojętne...Oczywiście skala tego porównania jest zupełnie nie trafiona, natomiast jeśli chodzi o sam proces psychiczny, to mogę powiedzieć, że teraz zaczęłam go rozumieć...

Image
Drzwi (wreszcie!!!wreszcie!!!!) do hotelu. Przeżyłam duże zaskoczenie, gdy okazało się, że dotarliśmy (doczołgaliśmy, dowlekliśmy i inne :D tutaj po czterech godzinach (naprawdę nie mam pojęcia, jak to się stało :D Przechodząc przez magiczną bramę, mamrotałam w kółko mantrę : "Panie, spraw, żebyśmy mieli pokój na parterze" :D Natomiast widocznie taki grzesznik, jak ja, nie może liczyć na za wiele, bo otrzymaliśmy nasz pokój VIP na pierwszym piętrze (za to wszystko odbyło się bez awantur :D pan spojrzał na rezerwację i wydał klucze. Po prostu :D

Image
Pokój VIP był na prawdę ekskluzywny - z piękną łazienką, wszystkimi łazienkowymi akcesoriami (była nawet suszarka do włosów, ale jakoś z niej nie skorzystałam :D i ciepłą wodą. To był rzeczywiście luksus, bo pozostali turyści spali w dziesięcioosobowych pokojach z łazienką na korytarzu. Camilla natomiast spała w innym hostelu, też w wieloosobowym pokoju. Nie mogłam się nadziwić, dlaczego Jack nas aż tak uhonorował, przecież płaciliśmy dokładnie tyle, co inni (tajemnica rozwiązała się później. Camilla powiedziała, że zwierzył się jej ze swoich podejrzeń. Otóż przypuszczał, że jesteśmy nowożeńcami w podróży poślubnej i że należy się nam trochę luksusu :)

Image
3/4 drogi zrobione. Do szczytu zostały dwa kilometry...Tym razem już z nieco większą pokorą zaczęłam podchodzić do tych niewielkich odległości...

Około 15.00 zaczęto wydawać lunch. Wszyscy schodzili do dużej jadalni na parterze i mogli korzystać z ogromnego wyboru potraw na szwedzkim stole i gorącej płycie. Po zgłębieniu wszystkich porad dotyczących wchodzenia na takie wysokości, bardzo poważnie podeszłam do pouczenia, żeby dużo zjeść. Nie wydawało mi się to trudne - potrawy wyglądały bardzo pięknie. Podeszłam z talerzem do gorącej płyty i ...(ostrzegam. Teraz będzie część, no może nie dla dorosłych, ale nieprzyjemna :/ :D i po prostu mnie zemdliło. W skrócie i bez kompromitujących szczegółów - prywatna łazienka na tej wysokości, to bardzo pożyteczna sprawa. Z pokoju zeszłam do jadalni ponownie po jakiejś pół godzinie, lżejsza o z pięć kilogramów :/ :D Drugie podejście do jedzenia również okazało się niewypałem :/ - skończyło się na kawałku arbuza i coli, która miała uspokoić rozszalały żołądek. Nie uspokoiła.
Marcin zjadł więcej, ale, jakby to powiedzieć, jego klątwa (no może nie faraona - nie ta część świata, ale kogoś w tym rodzaju :D złapała trochę wcześniej, już na ostatnim podejściu. Generalnie - powiedzieć, że nie czuliśmy się dobrze, to duży eufemizm.

Image
Jadalnia była ozdobiona mapami, wycinkami z gazet, zdjęciami. Leżało tam też mnóstwo gier planszowych, żeby oczekujący na wyjście na szczyt mieli czym zabić czas. Jakoś na spacery po okolicy chętnych nie było.

Image
Droga, którą będziemy przemierzać w nocy.
Zbiórka na dalsze wyjście zarządzona była na 2.00 w nocy, zaraz po "śniadaniu", tak, żeby zdążyć na wschód słońca. Pora szalona, nie czuliśmy się dobrze, więc już po 17.00 poszliśmy spać (:/) Ze spania i z kąpieli, jedna po drugiej, nic nie wyszło (przepraszam, Jack, nie wykorzystaliśmy twojego daru w pełni, ale naprawdę mieliśmy inne problemy :/ Na tej wysokości ciężko się zasypia, nawet będąc w pełni sił fizycznych, a co dopiero w takim jak my stanie :/ Biegaliśmy na zmianę do łazienki - Marcin z dobrym skutkiem, ja niestety tylko "pro forma" (bardzo źle. Wiadomo, że jak się człowiek pozbędzie tego, co chce wyjść, to potem mu tylko lepiej). Nie wyobrażam sobie takiej aktywności w wieloosobowym pokoju, gdzie najpierw człowiek musi spełznąć z łóżka piętrowego, w otoczeniu obcych osób, a później dobiec do wspólnej łazienki, modląc się, że będzie akurat wolna.

Po pierwszej zeszliśmy już do jadalni. Marcin czuł się dużo lepiej, ja niestety zostałam na diecie arbuzowej. Punktualnie o 2.00, razem z Maggarat i Camillą, byliśmy gotowi do wyjścia.

Image
Całkowita ciemność, a zimno tak, że prawie głowy urywało. Żołądek wariuje. Nic to, idziemy. Po to tu przyjechaliśmy. Jesteśmy twardzi, damy radę...
Pierwszy etap trasy prowadził drewnianymi schodami w górę, więc ponownie, noga za nogą, byle do przodu...

I oto mój szczyt Kinabalu.....

Image
(ale przyznajcie, że ubrałam się ładnie :D - szkoda, że nadaremno :( (@olus, teraz widzisz, że to niestety nie było stopniowanie napięcia, tylko przesuwanie w czasie nieuniknionego :/ Nie było innego wyjścia (choć do teraz się zastanawiam, czy mogłam się "bardziej nacisnąć". Całkowicie uczciwie - uważam, że nie). Idąc bardzo powoli po drewnianych schodach, zastanawiałam się, co zrobię, jak to, co się we mnie znajduje, zechce wyjść jak będziemy szli już po gołych skałach - a pchało się na zewnątrz, hm....no....wszystkimi wyjściami :/ :D Co zrobię i co przeze mnie będzie musiała zrobić cała nasza grupa, gdy zasłabnę wyżej - przeze mnie wszyscy będą wtedy musieli zapomnieć o marzeniu zdobycia szczytu. teraz jesteśmy jeszcze w takiej odległości, że mogę wrócić do hotelu sama. Biłam się z myślami (i z karuzelą w żołądku) i cały czas kołatała mi w głowie porada przedwyjazdowa kogoś mądrego : "Jak tylko cokolwiek będzie nie tak - odpuść". A było bardzo nie tak. Ale tak strasznie mi zależało.... Jednak decyzję pomógł mi podjąć moment, w którym stawiając kolejny krok, zachwiałam się i pociemniało mi w oczach.....Nie było wyjścia. Bohatersko zaprzeczyłam, gdy Maggarat zapytała, czy odprowadzić mnie do hotelu (chciałam zachować choć resztki honoru, poza tym nie mogłam odbierać szansy Camilli i Marcinowi na zobaczenie wschodu słońca ze szczytu Kinabalu... Nie mogliby iść dalej sami, musieliby poczekać na przewodniczkę) i ...wróciłam do hotelu z podwiniętym ogonem i ambicją skurczoną do wielkości pierwotniaka. Uwierzcie, nie łatwo mi o tym pisać...Boli do tej pory....Jednak w tym, że była to jedyna możliwa decyzja, utwierdził mnie fakt, że do hotelu wracałam ponad godzinę (po tych kilkudziesięciu schodach...), zgubiłam też drogę, a raz spadłam :/ :D Nie ma co, naprawdę dzielna i odważna ze mnie osoba...:/ :D
W pokoju znalazłam się o 4.00, równo dzieląc czas pomiędzy czekanie z niepokojem na resztę grupy, bieganie do toalety (z nadzieją, że może się uda...:/) i ....płakanie. Nie chcę dodawać nic więcej.................

Tak więc, nie jestem osobą upoważnioną do tego, żeby w jakikolwiek sposób komentować poniższe zdjęcia.

Image

Image

Image

Image

Ale mogę dodać, że jakieś 15 minut po mnie do hotelu zaczęły wracać kolejne osoby. Z równie niewyraźnymi minami, co ja.

Image

Image

Wiele bym dała, żeby być na tym zdjęciu....

Image

Image

Po powrocie do domu próbowałam się zorientować, co takiego dopadło mnie dwa kilometry od szczytu. I już wiem. Nie pokonał mnie brak tlenu, kondycja, czy nawet choroba wysokościowa. Zabił mnie, jak się okazuje, inny klimat. Wilgotność w dżungli sięgała prawie 100%, więc organizm miał problemy z utrzymaniem wody i pozbywał się jej w każdy z możliwych, dostępnych sposobów. Wiem już też, jak można było sobie pomóc. Sól i banany....Po prostu sól i banany...............................

Image

Image

Image
Po zejściu Marcin opowiadał, że na skale mijał parę osób z podobnym problemem - łapały się za linę, przechylały trochę poza szlak i tak sobie radziły. Na nikim nie robiło to większego wrażenia.

Image

Image
I jeszcze jedną rzecz opowiadał - podobno było diabelsko zimno. Jedyną szansą na chwilowe ogrzanie się, było ukrycie się za jakimś głazem. Nie było to jednak bezpieczne, bo natychmiast włączał się schemat psychiczny : "wszystko mi jedno. Zostanę tu. Nigdzie nie idę".

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Moja grupa do hotelu wróciła jako jedna z pierwszych (przynajmniej z tego mogę być dumna :) , a Marcin przywitał mnie słowami "Co ty kiedyś mówiłaś o Jebel Toubkal? Gdzieś to mam. Wchodzisz tam sobie sama!" :D

Image
Nasz hotel to ten z żółtym dachem. Popatrzcie, jak dużo nowych miejsc noclegowych się buduje.

Image
Schody, na których poległam.

Image

Image
Przepraszam za dużą ilość zdjęć. Robię to głównie dla siebie. W końcu są na nich miejsca, których i ja nie widziałam...

Image

Wspólne śniadanie w hostelu (dla jednych śniadanie, dla innych arbuzy :D i o 10.00 gotowi byliśmy do zejścia. Wprawdzie rozważaliśmy opcję skorzystania z helikoptera dzięki naszej ubezpieczalni (niestety, ubezpieczenie na ten wyjazd było dość wysokie. "Dżungla" kwalifikuje się jako "sporty ekstremalne" według przepisów :/ ), ale ostatecznie zrezygnowaliśmy. Schodziło się lepiej, niż wchodziło. Problemem było tylko to, że zaczynały boleć mięśnie. A potem każdy krok sprawiał ból (coś jak u małej syrenki, gdy zamieniła ogon na nogi :D

Image
Kijki bardzo się przydawały.

Image
I, około 13.30, pojawiliśmy się pod punktem startowym. Chłopiec Jacka już na nas czekał i oznajmił, że do pokoju VIP w pakiecie dołączony jest lunch w restauracji na terenie parku. Bardzo luksusowej restauracji. Faktycznie - takiej ilości dań i tak pięknie wyglądających, to naprawdę dawno nie widziałam. Jednak w moim przypadku to była zwykła strata pieniędzy (arbuzów nie było :D
Spotkaliśmy natomiast kilku turystów, którzy razem z nami spali w Laban Rata i wchodzili na szczyt - wszyscy wyglądali, jakby przez noc postarzali się o 10 lat. Jednej z kobiet nogi zupełnie odmówiły posłuszeństwa - gdy próbowała wstać od stołu, przewróciła się i nie mogła podnieść. Tak, ta Góra, to wbrew pozorom nie przelewki. Jest turystyczna, owszem (w biurze parku można nawet wykupić certyfikat zdobycia szczytu za 10 MYR), ale ma też różne środki obrony i potrafi zaatakować z niespodziewanych stron.

Image
Stojąc u jej podnóża, nie mogliśmy uwierzyć, że jeszcze parę godzin temu niektórzy z nas tam byli. Camillo, Marcinie - jestem z Was bardzo, bardzo dumna...

C.D.N.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915


Ostatnio edytowany przez pestycyda, 19 Paź 2017 13:47, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
23 ludzi lubi ten post.
 
      
Wczasy w Albanii: 4* hotel z all inclusive za 1999 PLN. Wyloty z 2 miast Wczasy w Albanii: 4* hotel z all inclusive za 1999 PLN. Wyloty z 2 miast
Wycieczka do Agadiru za 983 PLN. Loty (piątek-poniedziałek) z Wrocławia i noclegi w 4* hotelu Wycieczka do Agadiru za 983 PLN. Loty (piątek-poniedziałek) z Wrocławia i noclegi w 4* hotelu
#42 PostWysłany: 26 Gru 2016 11:59 

Rejestracja: 10 Maj 2013
Posty: 2091
srebrny
Z ciekawości spytam - chodziłaś wcześniej po górach? Np. choćby po Tatrach? Miałaś jakieś przygotowanie kondycyjne?
Chodzi mi o to, czy poszłaś z marszu na Kinabalu, czy też rzeczywiście ta góra jest aż tak wymagająca + wilgotność, co powoduje te problemy wydolnościowe.
Góra
 Profil Relacje PM off
dj3500 lubi ten post.
 
      
#43 PostWysłany: 26 Gru 2016 14:01 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 28 Kwi 2013
Posty: 100
Loty: 132
Kilometry: 207 882
O kurczę, ale smutna końcówka! Potrafię sobie wyobrazić Twoje rozgoryczenie, ale to była jedyna racjonalna decyzja. Wspaniałe zdjęcia i świetna relacja - Borneo podskoczyło do pierwszej trójki na mojej liście miejsc do zobaczenia :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#44 PostWysłany: 26 Gru 2016 14:56 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 19 Gru 2012
Posty: 1050
Loty: 271
Kilometry: 540 311
niebieski
O nie! Czuję się jakbym wykrakała, że się nie uda :( Straszna szkoda, ale też myślę, że to była racjonalna decyzja.
_________________
Relacje na forum: Izrael | Tajlandia | Korea Południowa | Grecja | Portugalia | Teneryfa i Gran Canaria | Palau
Zapraszam na bloga: olus blog
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#45 PostWysłany: 26 Gru 2016 15:33 

Nie przejmuj się @‌pestycyda‌ tym rzyganiem w górach na przyszłość. Kiedyś na kacu zrobiłem trasę z Doliny Kir na Kasprowy Wierch. Dopadło mnie to samo :)
Góra
 PM off
marcant lubi ten post.
 
      
#46 PostWysłany: 26 Gru 2016 17:22 
Moderator forum
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Kwi 2014
Posty: 4054
O jejku jak mi przykro. Ale .... masz po co tam wrócić.
_________________
Ιαπόνκα76
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#47 PostWysłany: 26 Gru 2016 18:49 

Rejestracja: 22 Maj 2013
Posty: 755
Loty: 91
Kilometry: 180 493
niebieski
Oj szkoda... Ale przynajmniej w relacji znalazły się zdjęcia ze szczytu więc nie jest aż tak źle :)

Na pocieszenie (i w ramach podziękowania za wszystkie świetne relacje - przy czym ta najlepsza) zrobiłem Ci avatar, bo nie masz :D

Załącznik:
ava.png
ava.png [ 4.87 KiB | Obejrzany 6790 razy ]
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#48 PostWysłany: 26 Gru 2016 20:37 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
szacunek, że podjęłaś taką decyzję! wbrew pozorom podjęcie jej wymagało pewnie większej siły niż decyzja o kontynuowaniu trekkingu :( ale przyłączam się do wcześniejszych opinii - nie warto ryzykować! znasz to powiedzenie.. "co ma wisieć, nie utonie :)"? boję się tylko o jedno.. :) jak ty moja Droga do każdego z krajów, w których byłaś będziesz musiała jeszcze z jakiegoś powodu wrócić..... to obawiam się, że może Ci życia zabraknąć!! :D hehe
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#49 PostWysłany: 26 Gru 2016 20:45 

Rejestracja: 18 Gru 2015
Posty: 102
Loty: 105
Kilometry: 246 795
szkoda........... :( :(
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#50 PostWysłany: 26 Gru 2016 22:59 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 17 Lis 2014
Posty: 777
Loty: 145
Kilometry: 238 175
niebieski
@pestycyda Jebal Tubkal czeka - Myślę, że to będzie godny rywal Kinbalu. Świetnie czyta i ogląda się Twoją relację.

Wysłane z mojego SM-G935F przy użyciu Tapatalka
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#51 PostWysłany: 27 Gru 2016 01:05 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
Kochani, wiedziałam, że można na Was liczyć. Dziękuję :* Wbrew pozorom, to dla mnie bardzo emocjonalny wpis i długo biłam się z myślami, jak to zrobić. I czy mogę się tu aż tak odsłonić. Dziękuję za to, że mogłam....
@‌sranda‌, trudno mi odpowiedzieć na pytanie. Nie jestem typem sportowca, ale przed wyjazdem zrobiłam, co mogłam. Na Kinabalu nie wchodziłam "z marszu". Chodzę po górach, po Tatrach też. Przed wyjazdem biegałam, robiłam treningi wytrzymałościowe, starałam się lepiej odżywiać i, wbrew pozorom, faktycznie ograniczyłam palenie. Spałam na 3500 m n.p.m. i nie było żadnych problemów. Po prostu myślę, że jednak każdy organizm reaguje inaczej. Ale czegoś takiego zupełnie się nie spodziewałam. Pewnie mogłam się lepiej przygotować - zawsze można "lepiej" i "więcej"...

@‌zuzanna_89‌, @‌olus‌, @‌bozenak‌, @‌Japonka76‌ - dzięki za słowa wsparcia. Byłam i w jakiś sposób nadal jestem tym, hmmm, "załamana" to może nie jest odpowiednie słowo. Bardziej - siedzi gdzieś to we mnie w środku, znacie to uczucie, prawda? Chciałam tam wejść bardziej, niż wielu innych rzeczy w życiu. Jednak pocieszam się jednym - po powrocie, ktoś mądry (dziękuję :* ) powiedział tak : jeśli jeden członek wyprawy wszedł na szczyt, to wyprawa jest udana...

@‌Don_Bartoss‌ - :D :D :D "you made my day" :D :D Dziękuję :D Delikatnie chcę Ci jednak przypomnieć, że nie tylko samo rzyganie było moim problemem :D

@‌dj3500‌ - jesteś cudowny :D ten avatar to cała ja, poważnie :D Prześlij mi go na priv, proszę - z chęcią skorzystam :D

@‌Maxima0909‌ - dziękuję... Masz rację, to było mega trudne. Miło mi rozmawiać z kimś, kto to rozumie...

@‌Kalispell‌ - dziękuję. Po prostu bardzo miło poczuć wsparcie...
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
dj3500 lubi ten post.
 
      
#52 PostWysłany: 27 Gru 2016 15:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 25 Wrz 2014
Posty: 2869
niebieski
@pestycyda
Na szczyt zawsze jeszcze można spróbować się kiedyś wybrać. A nieostrożni bohaterowie w górach potrafią kończyć na pierwszej stronie newsów. Jest dobrze. Byłaś tam, zaszłaś tak wysoko jak się dało. I potrafiłaś poprawnie ocenić swoje siły. Na dodatek potrafisz o tym otwarcie napisać, co - myślę - jest bardzo cenną informacją dla innych, którzy może planują podobne wyprawy. Brawo!
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
 
      
#53 PostWysłany: 28 Gru 2016 16:03 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
@BrunoJ - dziękuję :*

Image

Wróciliśmy do hostelu Jacka na piechotę - ja trzymając się nieco z tyłu. Wstyd mi było przyznać się temu wspaniałemu człowiekowi, że, no, że zawiodłam...Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Jack wyściskał nas serdecznie i szczególnie interesowało go, czy podobał się nam pokój ("O, tak, Jack. Kąpałam się i kąpałam" :D "Widzisz, jak się dobrze trafiło?" - powiedział z zadumą. "Przy takich problemach bardzo poprawia nastrój człowiekowi, jak się dobrze umyje" :D Miał rację - gdy wzięliśmy prysznic u niego w domu (pierwszy od dwóch dni :) samopoczucie trochę mi się poprawiło :D
Ponieważ autobusy do Kota Kinabalu odjeżdżają rano, jeszcze przed wyjściem w góry Jack oznajmił, że do miasta zawiezie nas jeden z jego chłopców. Za darmo. Przy próbie zapłaty za nasz nadprogramowy nocleg - tylko machnął ręką. Właśnie taki jest Jack - pieniądze są dla niego mniej ważne, niż ludzie. Miło było przebywać w jego towarzystwie i, gdybym kiedykolwiek miała tam wrócić (ciężko z tym wracaniem. Wszędzie by się chciało, a na świecie jeszcze tyle nowych miejsc...), to nie dla "Borneo". Marzę o tym, żeby wrócić dla Jacka :)

Image
Po smutnym pożegnaniu chłopiec Jacka zawiózł nas do Kota Kinabalu, prosto pod nasz hostel (bilety autobusowe kosztują podobno 20 MYR ). W Masada Backpackers Hostel mieliśmy zarezerwowane dwie ostatnie noce - w sumie 190 MYR. Hostel jest bardzo przyjazny - do dyspozycji gości jest pralka (oj, przydała się :), komputery z internetem, coś w rodzaju pokoju dziennego, gdzie można zagrać w gry planszowe, poczytać książki itp, lodówka i podobne udogodnienia. Śniadania są w cenie noclegu - przy czym każdy robi je sobie sam, z dostępnych produktów. Łazienki wspólne, ale jest ich tak ilość, że nie ma problemu z żadnymi kolejkami. A nasz pokój miał dodatkowo wyjście na mały tarasik, gdzie spokojnie można było siedzieć wieczorami. Bardzo miłe miejsce :)

Kolejnego poranka poszliśmy na przystań promową. Wokół Kota Kinabalu znajduje się mnóstwo małych wysepek, na których można nurkować, snoorkować i uprawiać chyba każdą wodną aktywność. To był nasz plan na ten dzień - porządnie wymoczyć w wodzie obolałe mięśnie (i żadnych schodów, nie ma mowy! :D Wprawdzie nie mieliśmy zarezerwowanej żadnej wycieczki, ale liczyliśmy, że sama nas znajdzie. I nie przeliczyliśmy się :D Po dwóch minutach podszedł do nas miły pan z segregatorem wypełnionym zdjęciami okolicznych wysepek. Bardzo szybko doszliśmy do porozumienia - płyniemy na Mamutik (gdzie podobno najlepiej jest snoorkować), Sulug (którą pan odradzał, bo nic tam nie ma - żadnych restauracji itp, więc zupełnie nie ma sensu płynąć. Nuda :D i Manukan (gdzie też jest fajnie i można dużo zjeść i poznać nowych przyjaciół, no, pan generalnie bardzo zachwalał :D

Image
Cena za wycieczkę - 43 MYR od osoby. Potem się jeszcze okazało, że trzeba dopłacić 10 MYR podatku, ale i tak zrobiliśmy dobry interes, bo w nagrodę pan pokazał nam panią, która sprzedaje przemycane papierosy (no co? Nie musiałam już ograniczać palenia, więc postanowiłam, że teraz nadrobię sobie wszystkie stracone dni, kiedy tęsknie spoglądałam w stronę otwartej paczki. Ale za każdym razem gdy już-już chciałam sięgnąć po papierosa, ukazywał mi się Kinabalu grożący palcem :D Z papierosami na Borneo jest tak - w sklepach dostępne są głównie zachodnie gatunki, w cenach nawet droższych, niż u nas. Natomiast po ulicach chodzą różne pomocne panie (głównie to są panie) z dużymi torbami. Wystarczy przysiąść na ulicy na chwilkę i poobserwować. Szybko wyłonimy je z tłumu - chodzą tam i z powrotem, powoli i dostojnie. I owe panie sprzedają papierosy z Indonezji (mi bardzo odpowiadały. Cena też - najczęściej 5 MYR za paczkę).

Image
Pan od wycieczek wręczył nam karteczki-bilety i gdy zakupiliśmy już artykuły pierwszej potrzeby, mogliśmy wsiadać na łódź. Okazało się, że każdy dostaje wycieczkę "skrojoną na miarę" - tzn. wybierasz wyspy, pomiędzy nimi kursuje twoja łódka - jednych dowożąc, innych odwożąc przy okazji gdzie indziej. Mistrzowie logistyki - naprawdę, ogarnąć tylu turystów i ich odmienne kierunki i godziny płynięcia, to duże osiągnięcie. Ale działa.

Image
Do pierwszej wyspy płynęliśmy około pół godziny. Sternik umówił się z nami ponownie na przystani za dwie godziny i popłynął dalej, rozwozić gdzie indziej wielbicieli wodnego wypoczynku.

I oto wyspa pierwsza (a teraz postaram się wprowadzić trochę ładu i praktyczności, w moich emocjonalnych wypocinach :D

1. Mamutik.

Image

Image
Wyspa bardzo przez pana zachwalana. Ale chyba zachwalał ją z równą intensywnością wszystkim wokół, bo jej centralna część wyglądała tak :

Image
Bardzo ładna, bardzo turystyczna wyspa. Mnóstwo restauracji, strzeżonych kąpielisk i innych udogodnień. Mnóstwo wycieczek turystycznych, hałas, porozrzucane wszędzie jedzenie, takie tam. Woda, zwłaszcza przy brzegu, mocno zmulona. Natomiast głębiej, tam, gdzie nie dochodziły już rozbawione dzieci - snoorkowanie bardzo przyjemne. Wprawdzie pewnie dla znawców tematu szału by nie było, natomiast ja cieszę się z każdej rybki zobaczonej pod wodą :) (no i naprawdę mnóstwo koralowców) (ale uczciwie - nie mogło się to równać z Mabul).

Jeśli natomiast odeszło się kawałek dalej od najbardziej atrakcyjnej (według chińskich turystów) części wyspy, można było znaleźć i takie miejsca :
Image

A pośrodku wyspy spacerowali jej naturalni mieszkańcy. Nie wiem, jakim cudem warany przetrwały - nie zadeptane i nie zagłaskane na śmierć.
Image

Podsumowując - to bardzo miła wyspa dla rodziców z dziećmi (bezpiecznie, dużo płycizn itp), na romantyczny obiad (nie no, trochę przesadziłam - siedzenie w tłumie turystów raczej nie ma wiele wspólnego z romantyzmem :D Natomiast jeśli masz nowy, piękny strój plażowy i bardzo, ale to bardzo chcesz go pokazać - płyń na Mamutik. Tam na pewno go docenią :D

Image

2. Sulug.

Pan sternik nie był zbytnio zadowolony, gdy dowiedział się, że płyniemy na Sulug. "Po co? - dopytywał uparcie. - "Tam nic nie ma". My jednak, gdy tylko zobaczyliśmy wyspę na horyzoncie, poczuliśmy, że to jest dokładnie to, o co nam chodzi.

Image
Na Sulug rzeczywiście nic nie było - nawet pomostu. Trzeba wyskoczyć z łodzi prosto do wody, przy akompaniamencie przeklinającego pod nosem sternika, który próbuje utrzymać łódkę uderzaną mocnymi falami.

Image
Prawdziwa bezludna wyspa. Piękna, Tylko ty, piach i woda. To miejsce ma tyle uroku, że śmiejesz się w głos, jak dziecko - ze szczęścia.

Image
Cała dla nas. Tylko na chwilę zawitało do nas dwóch chłopaków (ich łódź czekała przy wyspie). Jednak chyba szukali innych wrażeń, bo przeszli raz wzdłuż plaży i odpłynęli. Na szczęście :)

Image
Według mnie - jedno z najpiękniejszych miejsc. Jeśli chodzi o snoorkowanie, to zabijcie mnie, nie pamiętam :) Za bardzo byłam zajęta skakaniem przez fale, krzyczeniem z radości i leżeniem, w całkowitym szczęściu na wodzie.

Image
Miejsce, w którym możesz poczuć się całkowicie wolnym. Możesz nawet pływać bez stanika i nikomu nic do tego :)

Image
Standardowy scenariusz dotyczący bezludnych wysp :) znaleźliśmy list w butelce :) A właściwie nie w butelce, tylko w plastikowym słoiku i nie list, a przedmioty, które pewnie ktoś płynąc na łodzi ukrył w tym nieprzemakalnym ochraniaczu, żeby się nie zniszczyły i nie przepadły. Niestety, jednak w jakiś sposób przepadły. W środku były pieniądze, telefon komórkowy, zapalniczka i papierosy. Typowy zestaw potrzebny do przetrwania na bezludnej wyspie :D (tu było tak pięknie, że na moment uwierzyliśmy w cuda i mieliśmy chwilę nadziei, że może powróciły do nas pieniądze, które nam ukradziono. Padłabym trupem na miejscu, gdyby okazało się, że w środku jest dokładnie taka sama kwota :D Przedmioty zaginęły stosunkowo niedawno, bo telefon jeszcze się trzymał na resztce baterii. Oszczędzę wam dokładnego opisu długich i skomplikowanych rozmów telefonicznych, które odbyłam z bezludnej wyspy ("Do you speak English?" "No. Moment" i do słuchawki podchodziła kolejna osoba. I tak ze dwadzieścia razy :D W końcu zguba wróciła do właściciela (zostawiliśmy słoik w recepcji naszego hostelu i poprosiliśmy, żeby pani zadzwoniła pod któryś z numerów. Właściciel wkrótce odebrał rzeczy).

Image
Przepiękna wyspa. Polecam z całego serca. Ma tylko jeden minus. Bardzo mały (dosłownie :D Odczułam go, gdy poszłam trochę dalej od brzegu, pozbierać muszle. Po kilku minutach obsiadły mnie całą malutkie, czarne diabelskie pomioty (bo inaczej nie można tych demonów nazwać :D Muszki piaskowe. Gryzą jak diabli (a potem piecze, swędzi i długo się goi). Jedynym ratunkiem było natychmiastowe wskakiwanie do wody. Nie wiem, czy się topiły (ale mam taką nadzieję :D , natomiast odpuszczały. Na chwilę. Dodatkowo były bardzo inteligentne. Dopóki nie wiedziały, że tu jesteśmy, siedziały sobie spokojnie dalej od brzegu i obgryzały (czy co tam te muszki robią) muszle. Niestety, gdy nieopatrznie podeszłam i zorientowały się, że mają smacznych gości, cała ich kolonia, miasto, a nawet państwo, nie opuszczało nas już ani na krok. Brzeg, nie brzeg - nigdzie nie byłeś bezpieczny.

3. Manukan.

Image
Kolejna wypoczynkowa wyspa. Przypłynęliśmy do niej dosyć późno, więc turystów nie było już tak wielu, jednak patrząc po ilości restauracyjnych stolików, można się domyślać, jak duży tłum jest tu w ciągu dnia.

Image
Jeśli chodzi o snoorkowanie, to tu chyba było najgorzej. To również zdanie grupy mężczyzn, którzy płynęli z nami łodzią, ale oni ujęli to chyba dosadniej "Widziałem tu wielkie g..." :D Dla nas było to raczej miejsce odpoczynku po intensywnym dniu.

Image
Pomost dla turystów.

Image
Pewnie również dobre miejsce dla rodzin z dziećmi - odgrodzone kąpielisko, ratownicy, duże zaplecze gastronomiczne. Nas szczególnie ucieszyła olbrzymia łazienka, gdzie pod prysznicem można było spłukać z siebie morską sól. Na wyspie można też było wynająć domki na noc. Szczerze mówiąc, ja niezbyt miałabym tam co robić, ale może to atrakcyjna oferta dla osób, które lubią spędzać czas na kąpieliskach.

Image
Pora wracać. O 18.00 odpływały ostatnie łodzie na stały ląd, więc wszyscy jednodniowi turyści zmierzali na przystań.

Image
Jeszcze ostatnie pamiątki :) sami widzicie - rodzaj kurortu.

Image
I wracamy. Warto zobaczyć każdą z wysp, każda jest inna. Jednak moim numerem jeden jest zdecydowanie Sulug. A potem długo długo nic :)

Gdy przybiliśmy do brzegu Kota Kinabalu, czekała nas ogromna niespodzianka. Otóż przystań wieczorem wygląda zupełnie inaczej, niż za dnia. Na całym terenie rozkłada się olbrzymi targ - z rybami, owocami, daniami obiadowymi itp. Czyli coś, co kochamy :)

Image

Image
Targ, z niesamowitym klimatem i doskonałymi cenami - talerz pysznej zupy, 4 MYR, mrożona herbata - 2 MYR.

Image
Nie do końca wiem, z czego robią te napoje. Każdy jest, hmmm, no niebo w gębie. Trzeba tylko uważać na jedno - Malezyjczycy wszystko przesadnie słodzą - na dnie każdego kubka czeka już przygotowany syrop cukrowy (mniej więcej 1/4 kubka :/ :D Początkowo nie chcieli ulec naszemu błagalnemu "no sugar, please" (bo jak to? Czemu chcemy się pozbywać tego, co najlepsze? :D Jednak gdy już się ugięli - zapijaliśmy się genialnymi napojami prawie cały czas :)

Image

Image
Posiłek z takim widokiem - nie ma lepszej restauracji na świecie :)

C.D.N.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915


Ostatnio edytowany przez pestycyda, 20 Paź 2017 09:46, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
18 ludzi lubi ten post.
 
      
#54 PostWysłany: 28 Gru 2016 23:22 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
I nadszedł, niestety, nasz ostatni dzień pobytu na Borneo. Jedyną pociechą był fakt, że przy przesiadce spędzimy jeszcze kilkanaście godzin w Szanghaju. Samolot mieliśmy mieć o 1.30 w nocy, natomiast hostel trzeba było opuścić do 12.00. Nie było to jednak żadnym problemem - w hostelu działa bezpłatna przechowalnia bagażu. Bez żadnego obciążenia więc (jeśli nie liczyć bolących po spotkaniu z Kinabalu mięśni, piekącego i swędzącego ciała - tym razem po spotkaniu z piaskowymi diabłami i lejących się z nas hektolitrów potu) wyruszyliśmy na zwiedzanie Kota Kinabalu.

Image
Kota Kinabalu to miasto o dwóch twarzach. Przy głównych ulicach znajdują się duże sklepy i eleganckie restauracje - czyli według mnie, naprawdę nic ciekawego. Natomiast wystarczy wejść w którąś z bocznych uliczek, żeby natychmiast przenieść się w zupełnie inny świat.

Image

Image

Na dziś nie mieliśmy żadnych konkretnych planów. Chcieliśmy się po prostu powłóczyć, ponapawać klimatem, kupić pamiątki i prezenty dla bliskich...Taki dzień totalnego "nicnierobienia". I ten zamysł udało się nam zrealizować w stu procentach.
Najpierw wybraliśmy się na poszukiwanie pamiątek. Ponieważ była dosyć wczesna pora i targi dopiero zaczynały się rozstawiać, na pierwszy rzut poszły po prostu sklepy z pamiątkami dla turystów. Nie mieliśmy najmniejszego zamiaru nic w nich kupować, chcieliśmy się tylko, ot tak, porozglądać i zorientować, co i za ile można kupić. Przy okazji odkryliśmy, że w dzień na nocnym targu, w długiej hali, porozstawiane są miliony stoisk z wszystkimi niepotrzebnymi rzeczami, jakie tylko możesz sobie wymarzyć :D Są chusty we wszystkich kolorach tęczy, "tradycyjne" obrazy, "tradycyjna" biżuteria i w ogóle wszystko "tradycyjne" i "oryginalne". Trochę to wygląda jak Sukiennice :D Ale zajrzeć warto - ceny nie odstraszają. Przeżyliśmy tam jednak bardzo niemiłe spotkanie, które znacznie przyspieszyło nasze wyjście z tego przybytku ("O, zobacz, jak śliczna torebka w kształcie żabki" przy bliższych oględzinach okazała się po prostu wydrążoną i utwardzoną czymś żabą, na rzemyku. Każda chętna dama mogła schować w niej portfelik, wkładając go przez rozciągnięty przerażająco pyszczek :/

Postanowiliśmy też "podarować sobie odrobinę luksusu" i skorzystać z oferty eleganckiej, chińskiej restauracji (nie bez znaczenia był fakt, że miała klimatyzację :D Poza tym, Jack skutecznie zasiał w nas uwielbienie do chińskich potraw. Jako znawcy chińskiej kuchni, zamówiliśmy dwa, przepięknie wyglądające desery i napoje - 17 MYR.

Image
I jednak Jack miał, jak zawsze rację, gdy mówił : "Wy nie zamawiacie. Ja zamówię. Ja wiem, co dla was dobre". Szkoda, że go tu teraz nie było - może przestrzegłby nas przed tą ogromną pomyłką :D Otóż to, co na zdjęciu, jest całkowicie, ale to całkowicie niejadalne! To chyba kruszony lód, polany syropem kokosowym i karmelowym i czymś jeszcze i posypany fasolą i kukurydzą :/ Każdy z tych smaków osobno może i jest super, ale w zestawieniu...To, na szczęście, deser Marcina :D Choć, szczerze mówiąc, mój był wcale nie lepszy - cały z tych zielonych glutów.

Image
A tak wyglądała nasza "odrobina luksusu" po paru minutach - roztopiła się w jakąś okropną breję :/ Niestety, była to bardzo elegancka restauracja, wypełniona szczęśliwymi Chińczykami, którzy z olbrzymią przyjemnością zajadali swoje potrawy. Na nas patrzyli z dużą podejrzliwością - dlaczego nie jemy tych smakołyków? Głupio nam było bardzo, ale nie mieliśmy wyjścia - po prostu po szybkim uregulowaniu rachunku ...uciekliśmy z niej. Biegiem :D
Żeby zabić paskudny smak w ustach (trochę jednak tego spróbowaliśmy), postanowiliśmy pocieszyć się w jednej z bocznych uliczek.

Image

Wprawdzie bez klimatyzacji, ale za to smacznie i klimatycznie :)
Image
Taka porcja - 4 MYR.

Spacerowaliśmy wąskimi uliczkami i podglądaliśmy życie miejscowych.
Image
Ryby suszące się na słońcu.

Image
Dzieci pomagające rodzicom przygotować się do wieczornego handlu.

Image

Czekaliśmy, aż do końca rozłoży się targ na jednym z bocznych placów. Liczyliśmy, że właśnie na nim kupimy wszystkie pamiątki - bo będą "prawdziwe", bez "tradycyjnych" i "oryginalnych" przedmiotów. Niestety, przeżyłam ogromny szok, gdy wreszcie się rozłożył :/ Każdy, ale to każdy sprzedający był Chińczykiem, a na swoich straganach miał dokładnie te same rzeczy, które można kupić w sklepach "wszystko za 2.50" :/ Trochę głupio byłoby przywieźć z końca świata np. "plastry, które oczyszczają organizm" (w dodatku dosyć za nie przepłacając :/ W końcu stanęło na tym, że jeśli nic nie znajdziemy gdzie indziej, to po prostu po przyjeździe wybierzemy się na zakupy do jednego z tych sklepików w Polsce :D Prezenty w nim zakupione będą dokładnie takie same, jak nabyte tutaj, a nie będziemy przynajmniej ich dźwigać przez pół świata. No i taniej będzie :)

Image

Image
Rozrywka dzieci sklepikarzy - ponad ich głowami wisiał telewizor, do którego zbiegały się wszystkie maluchy z okolicy. Patrzyły w mieniący się ekran, jak urzeczone.

Image
Na "nicnierobieniu" wbrew pozorom czas dosyć szybko mija. Zaczął się zbliżać wieczór, więc ruszyliśmy w kierunku nocnego targu. To miejsce dawało gwarancję, że zjemy coś smacznego.

Image
Jeśli będziecie w Kota Kinabalu, pamiętajcie - odwiedzenie nocnego targu jest absolutną koniecznością :) Jedyny problem, jaki ma się w tym miejscu, to problem z wyborem - który z tych smakołyków zjeść najpierw? :)

Image
A cały czas towarzyszą nam takie widoki. Bajka.

Image

Image

Image

Obładowani zakupami, przysiedliśmy na nadbrzeżnym murku. Po raz ostatni chcieliśmy ponapawać się klimatem i chłonąć, jak najwięcej. Obserwowaliśmy więc całe otoczenie i bawiące się na nadbrzeżu dzieci.

Image

Image
A bawiły się naprawdę znakomicie - nawzajem wciągały się po tym murku, żeby za chwilę zepchnąć się ponownie z głośnym chichotem.

Image
Nadbrzeże jest znakomitym punktem obserwacyjnym, żeby podziwiać zachód słońca. A naprawdę jest co podziwiać.

Image
Można skorzystać z punktu obserwacyjnego na mostku.

Image
My jednak woleliśmy korzystać z własnego punktu obserwacyjnego, na który, za pomocą baniek mydlanych, zwabiliśmy sobie najlepsze na świecie towarzystwo :)

Image
Rodzice zaczęli powoli zabierać dzieci z nadbrzeża i odpływać z nimi do swoich statko-domów, stojących na morzu.

Image
Było pięknie. Ale było też trochę smutno i nostalgicznie. Ostatni wieczór na Borneo. Coś się kończy...

Image

Image
I ta uparta myśl, że się nie udało, że nie zrealizowałam tego, po co właściwie przyjechałam...

Image
Nie wiem, co mogę tu więcej dodać. To był chyba dla mnie taki bardzo "do środka" moment...

Image

Do hostelu wróciliśmy po 22.00. Szybka kąpiel i pani recepcjonistka zamówiła nam taksówkę na lotnisko (30 MYR). I tak pożegnaliśmy się z Borneo - wyspą, która ma tak wiele do zaoferowania, że pewnie miesiąc pobytu nie starczyłby, żeby poznać jej wszystkie tajemnice.

Image

Samolot był opóźniony niecałą godzinę, więc mieliśmy jeszcze trochę czasu, żeby wydać ostatnie ringgity.

Image
Taki zestaw w sklepiku na lotnisku - 25 MYR (na drugą buteleczkę już nam nie starczyło :D I uważam, że to były bardzo dobrze wydane pieniądze :D

C.D.N.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915


Ostatnio edytowany przez pestycyda, 20 Paź 2017 10:07, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
20 ludzi lubi ten post.
 
      
#55 PostWysłany: 29 Gru 2016 14:15 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 25 Wrz 2014
Posty: 2869
niebieski
Podoba mi się ta relacja, w szczególności jej główny wątek - JEDZENIE !!! :-)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#56 PostWysłany: 29 Gru 2016 16:26 

Rejestracja: 16 Cze 2013
Posty: 254
No superhiper! Początek i koniec Freya Stark, a w środku Agatha Christie...
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#57 PostWysłany: 29 Gru 2016 16:57 

Rejestracja: 03 Lip 2012
Posty: 1283
niebieski
Musisz skończyć do soboty, bo to będzie relacja 2016 r. ;-)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#58 PostWysłany: 29 Gru 2016 17:43 

Rejestracja: 18 Gru 2015
Posty: 102
Loty: 105
Kilometry: 246 795
Zła :evil: jestem , ze już się kończy twoja relacja . Miło jest zaglądać na fly4free i szukać - dodała Pestycyda następną część 8-) . Kończ w 2016 - będę głosowąć na Ciebie :P :P . Macie już jakieś plany gdzie następny wypad??
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#59 PostWysłany: 30 Gru 2016 20:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
@BrunoJ, @Gollum, @Grzegorz40, @bozenak - bardzo dziękuję za miłe słowa :) O tak, jedzenie to coś, co kocham i nie mogę się powstrzymać, żeby o nim nie mówić :D (choć jakoś dziwnie nabrałam urazu do chińskich deserów :D

W Szanghaju wylądowaliśmy około 6.00 rano. Kolejny samolot, do Pragi, mieliśmy 00.45 - więc całkiem dużo czasu na zwiedzanie (tylko co jeszcze moglibyśmy zobaczyć? W końcu w ogrodzie Yuyuan, według nas, już byliśmy, a skoro tak, to zwiedziliśmy też Stare Miasto - całkiem z resztą skromne :D. Nie mogło być inaczej, bo przecież ogród tam właśnie leży :/ :D Postawiliśmy więc na improwizację (wiem, brzmi śmiesznie, ale w ramach oszczędności wagowej bagażu, zabraliśmy ze sobą tylko dwie kartki skserowane z przewodnika po Szanghaju. Jedna była o Starym Mieście właśnie, a druga o ogrodzie - wprawdzie trochę się dziwiłam, gdy będąc tu za pierwszym razem i patrząc na jedyny, wyglądający na starszy, budynek, czytałam z kartki : "Stare Miasto to najstarsza, zamieszkana dzielnica (!!!) w Szanghaju" :/ :D Ale cóż, Chińczycy chyba nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać...:/ :D
Wiza tranzytowa (gdy ma się bilet na dalszy lot) jest wydawana za darmo. Niestety, do końca nie wiem, na jak długi czas - słyszałam o 24, 36 i nawet 72 godzinach. Cieszyliśmy się, że w ogóle ją dostaliśmy (a na pewno nie w głowie było mi dopytywać się miłego, wróć - strasznego służbisty w okienku :D Kolejka do niego była dosyć długa (lotnisko opuściliśmy dopiero po 8.00), wzdłuż czekających turystów przechadzali się umundurowani panowie, którzy co chwilę wyłuskiwali kogoś z kolejki i prowadzili do osobnego pokoju (na przesłuchanie? Chyba coś w tym rodzaju. Widzieliśmy wychodzące dwie czy trzy zestresowane rodziny, które skarżyły się, że przetrzymywano je tam ponad 3 godziny :/ ) Dodatkowo pan wydawał się bardzo niezadowolony z powodu obecności w naszych paszportach pieczątki z ...Gruzji :/ Wskazywał na nią palcem i groźnie krzyczał (groźnie, ale niewyraźnie, więc nie mogę podać szczegółów :D Wołał umundurowanych panów i, wskazując na niefortunną pieczątkę, bardzo się im żalił i takie tam (oczyma duszy widziałam już, jak prawie siedemnastogodzinną przerwę w locie spędzamy w zamkniętym pokoju, odpowiadając na jakieś absurdalne pytania). Na szczęście w końcu pan odpuścił - pewnie ze względu na nasz wyjątkowy, stoicki spokój i brak kłótni (wynikający z faktu, że nie rozumieliśmy ani słowa :D Pan wprawdzie mówił po angielsku, ale był to najładniejszy wariant anglochińskiego, jaki słyszałam :D Później wpadliśmy na przypuszczalny powód jego zdenerwowania - najwyraźniej gruzińska pieczątka skojarzyła mu się z koreańską. Innego wyjścia nie widzę.

Pierwsze kroki skierowaliśmy do stacji metra. Za 80 yuanów kupiliśmy bilet, uprawniający na przejazdy koleją magnetyczną przez siedem dni i wszystkimi numerami metra - ale tylko przez dobę. Bardzo chcieliśmy przejechać się Maglevem, który osiąga 431 km/h. A, ponieważ na ogół z pobytu w tych samych miejscach, ludzie pokazują takie same zdjęcia, my będziemy wyjątkowo oryginalni :D

Image
Nie mamy zdjęcia samego Magleva (nie zrobiliśmy z podniecenia podróżą :D , ale mamy tablicę informacyjną.

Image
Nie mamy też zdjęcia z momentu, gdy pociąg osiągnął 431 km/h (a osiągnął - na krótką chwilę) - też z przejęcia :D Zdążyliśmy zrobić tylko to, gdy zaczął zwalniać. Natomiast trzeba przyznać, że przyspieszenie ma znakomite, a na stacji końcowej znalazł się po 8 minutach od wystartowania (droga metrem w podobne rejony zajmuje około godziny).

Image
Natomiast minusem tej szybkości jest to, że człowiek prawie nic nie może zdążyć zrobić - ani sfotografować widoków, ani tablicy z podaną prędkością :D Nie zdążyłam też sprawdzić tego, co bardzo mnie nurtowało - mianowicie faktu, czy w Maglevie jest toaleta :D

Image
Na ostatniej stacji znajduje się muzeum Magleva. Wstęp darmowy + dodatkowa zachęta w postaci klimatyzacji :) Przedstawiono tam historię pociągu - zarówno przy pomocy plansz, jak i różnych interaktywnych atrakcji. Np dowiedziałam się prawdy na temat mojej kondycji fizycznej :/ Oj, słabo (tłumaczyć mnie może jedynie fakt, że jechałam z obciążeniem :D

Image
Do centrum nie da się dojechać Maglevem. Trzeba się przesiąść do metra. Stacje są dobrze oznakowane, postanowiliśmy więc kierować się na dobrze już nam znaną Yuyuan Garden.

Image
Trochę nam jednak nie wyszło, bo wylądowaliśmy w bardzo nowoczesnej i mocno handlowej części miasta. Jednak, klucząc ulicami, weszliśmy ponownie na ulubiony przez nas szlak - czyli trasę wąskich uliczek i małych sklepików.

Image
Raj dla palaczy. Średnio - 4,5 yuana za paczkę. A jakie miały piękne opakowania - małe dzieła sztuki :)

Image

Image

Image
Naprawdę wolę wchodzić w takie kąty, niż zwiedzać galerie handlowe, choćby były nie wiem jak ekskluzywne i nowoczesne. W Szanghaju na każdym kroku rzucają się w oczy kontrasty. Obok wystylizowanych ślicznotek, niosących torby z zakupami od znanych projektantów - takie zaułki. Jeśli miałabym wybrać, co jest piękniejsze - nie musiałabym się długo zastanawiać.

Image
I, jakimś cudem (to był naprawdę cud :D trafiliśmy w znane nam miejsce - okolice promenady Bund.

Image
O, i jest Stare Miasto! Ale tu już przecież byliśmy. To może wejdźmy w tę małą uliczkę i zobaczymy, co jest dalej?

Tak. Takiego rozwoju sytuacji się nie spodziewałam :/ :D Panie i Panowie, przedstawiam Wam prawdziwe Stare Miasto Szanghaju :
Image

Hmm, do naszych olbrzymich już zalet musimy dodać jeszcze jedną - znakomitą orientację w terenie :/ :D Otóż, okazało się, że gdy byliśmy tu ostatnim razem, jakoś, nie wiem dlaczego :/, zatrzymaliśmy się przy jednym z pierwszych budynków, uznając, też nie wiem dlaczego :/ , że to już wszystko :D Prawdziwi z nas odkrywcy! :D Wystarczyło przejść kilkanaście metrów dalej, żeby trafić na zabytkowe uliczki (och, jak dobrze, że mieliśmy w Szanghaju aż dwa postoje! Inaczej do końca życia mogłabym żyć w przekonaniu, że ci Chińczycy, to strasznie przesadzają, nazywając jeden dom "dzielnicą Stare Miasto" :/ :D

Image
Niestety, inni ludzie nie mieli problemów z tym, żeby tu trafić :/ :D Przepiękne uliczki, jednak ogromny tłum, nawet, jak na Chiny.

Image
Z resztą, nie ma się co dziwić - to chyba jedna z największych atrakcji turystycznych w Szanghaju. I tak, pomimo tłumów, pomimo tego, że pewnie to trochę "fałszywe" (folklor robiony dla turystów, coś, jak Sukiennice) - warto zobaczyć. Dla Europejczyka to miejsce i tak jest bardzo interesujące, a, zazwyczaj, nie ma odpowiedniej wiedzy (przepraszam, jak kogoś uraziłam. Po prostu ja nie mam odpowiedniej wiedzy), żeby odróżnić "udawane" od "prawdziwego".
Na środku głównego placu swoje kramy rozstawiają rzemieślnicy różnego rodzaju. Można ich zobaczyć przy pracy, może też zakupić któryś z ich wytworów.

Image
Naszyjnik, który mnie zachwycił. Zapisaną na nim sentencję można przeczytać tylko korzystając z lupy.

Image
Piękne, ręcznie malowane wachlarze.

Image
Pan malujący obrazki przy pomocy specjalnie zapuszczonego, wyjątkowo długiego paznokcia. Maczając go w tuszu tworzy takie arcydzieła.

Image
Chińscy Trzej Królowie. Nie, po prostu nie wiem, ale tak mi się skojarzyło :)

Nagle w oczy rzuciła nam się tablica turystyczna, która wdzięczną strzałką wskazywała kierunek :"Do ogrodu Yuyuan"...No tak, znając nas, tego mogliśmy się spodziewać...:/ :D Zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno jesteśmy w Szanghaju, a nie np. w Japonii. Przy naszej dotychczasowej działalności, byłoby to bardzo możliwe :/ :D

Image
Poszliśmy więc karnie za strzałką, przepychając się przez tłumy turystów uskuteczniających najważniejszą czynność turystyczną, czyli karmienie karpi koi chlebem (szczerze - to nawet nie były karpie. To były boje karpiowe, karpiowe piłki plażowe i kule ziemskie :/ Nie mam pojęcia, jak one jeszcze pływały - tak okrąglutkich ryb to jeszcze nie widziałam - z wyjątkiem nadymki :D

Image
I wreszcie ogród Yuyuan (dopiero teraz byłam w stanie uwierzyć w opis z naszej przewodnikowej kserówki - jeden z najpiękniejszych ogrodów w Chinach). Cena biletu - 30 yuanów. Faktycznie - był piękny. W cieniu zadbanych drzew ukrywały się strumyki i pawilony o wdzięcznych nazwach.

Image
Uwagę zwracało wszystko. Każdy detal ogrodu był wykonany z ogromną pieczołowitością i dbałością o najmniejszy szczegół.

Image

Image

Image

Nie dało się nie zachwycać. Myślę jednak, że jeszcze większą przyjemność z oglądania ogrodu ma ktoś, kto doskonale orientuje się w chińskiej symbolice. Mam wrażenie, że cały ogród pełen był ukrytych znaczeń - niestety, dla mnie niedostępnych.
Image

Image

Image

Upał (i, niestety, ogromna ilość turystów) w końcu wygonił nas z tego miejsca. Wybraliśmy się więc na spacer uliczkami Starego Miasta. Podziwialiśmy ogrom atrakcji przygotowanych dla turystów - poprzez pamiątki, aż do różnorodnych aktywności. Większość z nich była dla nas dość egzotyczna i przyglądaliśmy się im tylko zza pleców innych.

Image
Na przykład taki teatrzyk (?). Nie wiem, co widziało się przykładając oczy do tych otworów. Kolejka do atrakcji była bardzo długa, a my słyszeliśmy tylko muzykę dobiegającą z urządzenia i głośny śmiech obserwatorów z biletami. Co ciekawe - w kolejce nie było żadnych dzieci. Sami dorośli, przebierający z niecierpliwością nogami :)

Image
Można też było przeistoczyć się w mafiosa z początku XX wieku i uwiecznić to na fotografii. Stałam dość długo przy stanowisku fotografa i niesamowite było to, że każdy, ale to każdy mężczyzna, przebierając się w ten strój "bossa i twardziela" natychmiast sam się zmieniał - zaczynał inaczej chodzić, zmieniała się jego postawa, wzrok się "utwardzał"... Oni się nie "przebierali", "stawali" się mafiosami. Ciekawe...

Image
I ponownie na promenadzie Bund. Tym razem mieliśmy znakomitą pogodę (no, odnośnie temperatury, to mogłabym się kłócić, ale jakoś, po pobycie na Borneo, mniej nam to trochę doskwierało :)

Image


Image
Promenada jest chyba jednym z najbardziej znanych miejsc spacerowych i celem wszystkich wycieczek turystycznych. Powiem tak - okazało się, że tłum, który widzieliśmy na Starym Mieście, nie był tłumem :/ To były jedynie przedbiegi. W stronę Bund zmierzały takie ilości ludzi, że nie było wyjścia, nie dało się iść w przeciwnym kierunku. Tłum pchał cię, napierał i jedynym wyjściem było pozwolić mu się unieść. Ale miało to też dobre strony - można było przestać się przejmować ruchem drogowym. Poważnie - coś takiego widziałam po raz pierwszy w życiu. Gdy światła na przejściu zmieniły się na czerwone, tłum nie przestawał płynąć. Samochody trąbiły, próbowały omijać przechodniów jakimiś dziwnymi slalomami, między ludzi zaczęli wbiegać policjanci, starając się choć trochę opanować ten chaos, jednak szybko się wycofali. I nie mówimy tu o jakiejś małej, drugorzędnej drodze. Mówimy o dwupasmowej, głównej ulicy...Tłum to jednak siła nie do opanowania...

Image
Jakoś, bocznymi przejściami, udało nam się uciec w mniej turystyczne rejony.

Image
Tu popełniłam też faux pas, które mogło zachwiać przyjaźnią polsko-chińską :D Otóż, gdy zapoznałam sobie w sklepie pana, który potrafił mówić po angielsku w dialekcie angielskim, z radości i żeby wykorzystać taką sprzyjającą okazję, zapytałam go : "A czy mógłby mi pan polecić jakąś czarną herbatę, najbardziej charakterystyczną dla Chin?". Pan spojrzał na mnie z pogardą i odpowiedział : "Charakterystyczna chińska herbata jest zielona. My nie pijamy tego czarnego świństwa" :/ :D

Image

Image

Image

Dzień, niestety, powoli miał się ku końcowi. Jeszcze zdążyliśmy kupić piwo w sklepie (4 yuany), wypić je w pod osłoną ciemności w parku, obserwując mieszkańców tańczących na placu. Niesamowite wrażenie - plac, na którego czterech rogach stały odtwarzacze z innego rodzaju muzyką. Chcesz tańczyć tango? Zapraszamy do lewego kąta. A może tradycyjne tańce? Cały prawy jest dla ciebie:) Na środku placu muzyka, jak i tańczące pary, mieszały się ze sobą, tworząc kakofonię dźwięków i niezwykłą mieszankę ruchów...

Image
Jeszcze zdążyliśmy odwiedzić Bund nocą i zatopić się w jego światłach.

Image

I, na szczęście, zdążyliśmy na ostatnie metro na lotnisko :D Choć było to przeżycie dosyć drastyczne. Otóż, podejrzewam, że powodem był fakt, że to ostatnie metro, Chińczycy zmienili swój charakter. Z grzecznych, miłych i spokojnych współpasażerów, zamienili się w agresywnych i ostro walczących o miejsce ludzi. Strasznie było na to patrzeć, a jeszcze gorzej - uczestniczyć w tym. Gdy na stację podjechała ostatnia kolejka, nim jeszcze jej drzwi otworzyły się do końca, do środka zaczął pchać się tłum oczekujący na peronie. I znowu zadziałała masa. Ludzie, którzy chcieli wysiąść, nie mieli żadnych szans...Krzyki, płacz kobiet, szarpanie...Sądny dzień. Udało nam się wepchnąć do środka, ale, gdy zobaczyłam zapłakane twarze kobiet, postanowiłam się zemścić :D Zemsta była okrutna i bardzo, bardzo wyrafinowana :D Otóż, gdy zobaczyłam jakiegoś pana, który podczas wsiadania zachował się wyjątkowo niekulturalnie, po cichutku, pomalutku, zaczynałam się do niego zbliżać...I tak sobie koło niego, bardzo blisko stałam, po prostu :/ :D Zapach Europejczyka jest podobno dla Chińczyka dosyć, hmmm, nieprzyjemny. Myślę więc, że zapach Europejki, która nie myła się 24 godziny, może go nawet zabić :D Mieli zatem za swoje! :D

Image
Potem już został nam tylko lot do Pragi i LuxBus do Krakowa. I to był, niestety, całkowity koniec naszej wycieczki.

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy wytrwali tu ze mną. Dziękuję za komentarze, słowa otuchy i polubienia :)
A żeby zakończyć z całkowitym grafomańskim przytupem, powiem Wam, że Kinabalu padł cieniem na moją duszę. I pewnie zostanie tam do końca. Natomiast, ponieważ tak dobrze mi idzie z górami, mam już bilety na następny wyjazd! Jedziemy w Himalaje! :D (poza tym, zawsze to mniejszy wstyd nie wejść na Mount Everest, niż nie wejść na Kinabalu :D

Pozdrawiam :)
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915


Ostatnio edytowany przez pestycyda, 20 Paź 2017 11:58, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
24 ludzi lubi ten post.
2 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#60 PostWysłany: 31 Gru 2016 16:22 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
I jeszcze krótkie podsumowanie finansowe :

Transport : ok. 655,71 zł - wliczyłam tu też dwa loty wewnętrzne.

Jedzenie : ok. 261,05 zł - ale przez prawie trzy dni karmił nas "big boss" :)

Atrakcje : ok. 2108,52 zł - tu miałam największy problem. Dwie najdroższe atrakcje, czyli wspinaczka na Kinabalu (1380 MYR) i pobyt w dżungli nad Kinabatangan (546 MYR) w cenie miały też zawarte i noclegi, i wyżywienie. Nie wiedziałam, jak to podzielić, więc kwoty w całości dołączyłam do działu "atrakcje".

Noclegi : ok. 471,42 zł.

Czyli w sumie : ok. 3496,10 zł na osobę.

Oczywiście bez skradzionej kwoty :)

Image
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915


Ostatnio edytowany przez pestycyda, 20 Paź 2017 12:00, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
10 ludzi lubi ten post.
metia uważa post za pomocny.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 72 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 3 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group