| Forum strony Fly4free.pl https://www.fly4free.pl/forum/ | |
| Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. cien-gory-borneo-pamietnik-grafomanki,215,103061 | Strona 1 z 4 |
| Autor: | pestycyda [ 06 Lis 2016 22:11 ] |
| Temat postu: | Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
Czasami jest tak, że zaczynasz nagle czegoś pragnąć. Trudno nawet powiedzieć, skąd i dlaczego owo pragnienie się wzięło, zresztą chyba nawet nie masz ochoty go analizować. Ważne, że istnieje i że wiesz, że to jest jedyna rzecz, która cię uszczęśliwi. Zmieniasz się w egzaltowaną nastolatkę, która „musi” i „spać nie może” (to akurat takie pozytywne nie jest Mniej więcej w takim stanie ducha znalazłam się jakieś pół roku temu, gdy zrozumiałam, że moje życie nigdy nie będzie pełne, jeśli nie postawię przynajmniej jednej nogi na Kinabalu, najwyższym szczycie Azji Południowo-Wschodniej (4101 m n.p.m., Borneo) Kinabalu dla miejscowych plemion to miejsce święte. Jego nazwa w języku Kadazandusun, jednego z plemion Borneo, znaczy „czczone miejsce śmierci”. Podobno mieszkają tam dusze zmarłych – ze szczytu nie wolno nic zabierać, bo każdy, najmniejszy nawet kamyczek może być zamieszkany. Te wierzenia są obecne do dziś wśród miejscowej ludności. Również i to, że każdy członek plemienia Kadazandusun powinien znaleźć się na szczycie Kinabalu przynajmniej jeden raz w roku. ![]() Kinabalu – majestatyczny, magiczny szczyt, często otulony mgłą i chmurami. I ja. Trudno wyobrazić sobie mniej dobraną parę :/ Ale cóż, miłość nie wybiera Zaczęło się jak zawsze – bilety z Fly4free, przeglądanie sieci w poszukiwaniu inspiracji i nagle, na jednym ze zdjęć pojawił się On. I drgnęło. Miłość od pierwszego wejrzenia ![]() Czas pobytu : 28.07.2016 – 14.08.2016 Cena biletu : 2161 zł, China Eastern, Praga-Szanghaj, Szanghaj-Kota Kinabalu Waluta : Ringgit (MYR). 10 zł = ok. 10,81 MYR Do Pragi dostaliśmy się z Krakowa LuxBusem (44 zł), później RegioJetem z dworca na lotnisko i już po 18 godzinach od wyruszenia z naszego miejsca zamieszkania siedzieliśmy w samolocie :/ ![]() Lotnisko w Szanghaju jest naprawdę olbrzymie i na początku trudno nam było się zorientować, gdzie w ogóle powinniśmy iść. Zwłaszcza, że natychmiast otoczyły nas przemiłe panie i zaczęły zachęcać do wycieczek po mieście, najwspanialszych hoteli i innych takich... ![]() Od poznanego przy papierosie pana dowiedzieliśmy się, że powinniśmy pojechać metrem nr 2. Oszczędzę Wam czytania długiego opowiadania (a sobie wstydu W każdym razie w końcu znaleźliśmy się w odpowiednio oznakowanym wagonie. Bardzo zadowoleni z siebie chłonęliśmy krajobraz za oknem, starając się nie zauważać, że pozostali pasażerowie pomalutku się od nas odsuwają :/ (pewnie duże znaczenie miał fakt, że znajdowaliśmy się już 30-tą godzinę w podróży, rozumiem). Ale gdy wszyscy nagle wstali i wysiedli, uznaliśmy, że jednak trochę przesadzają i zachowują się bardzo nietaktownie:/ ![]() Pierwszy moment do radosnych jednak nie należał. Prosto ze stacji metra weszliśmy bowiem do wnętrza rozgrzanego piekarnika. Ustawionego na najwyższą temperaturę i z włączonym termoobiegiem :/ Lekko nie było :/ ![]() Rzeka Huangpu oddziela starą część miasta od nowoczesnej. Olbrzymie wrażenie podczas spaceru promenadą robi kontrast między jednym, a drugim brzegiem rzeki. Mieszanka stylów i kultur. ![]() Nie da się ukryć, z powodu upału zwiedzanie, a właściwie plątanie się bez ładu i składu, nie szło nam łatwo. Bliskość wody niezbyt pomagała, widoczność najbardziej znanych budynków, z powodu smogu, też nie była rewelacyjna. Wlekliśmy się więc, noga za nogą, po promenadzie i próbowaliśmy wymyślić, co możemy zrobić, aby zmienić nastawienie na nieco bardziej entuzjastyczne. A ponieważ podobno "Polak gdy głodny, to zły", uczepiliśmy się tego przysłowia z nadzieją i wyruszyliśmy na poszukiwanie jedzenia ![]() I rzeczywiście, już sam widok znacznie poprawił nam nastrój ![]() No, dopiero teraz to można się wybrać na zwiedzanie ![]() Chcieliśmy odwiedzić ogród Yuyuan, który podobno jest jednym z najpiękniejszych w całych Chinach. Niestety, nasza wiedza ograniczała się do informacji, że znajduje się "gdzieś tu". Uzyskanie pomocy w pokazaniu drogi w Szanghaju niestety przekroczyło nasze możliwości, i to wyjątkowo nie z naszej winy ![]() Musieliśmy więc szukać sami :/ I znaleźliśmy mnóstwo pięknych miejsc, klimatycznych uliczek, ale żadne z nich nie było ogrodem :/ ![]() ![]() Znaleźliśmy w końcu coś w rodzaju parku - było tam mnóstwo ludzi, zieleni i pawilon herbaciany w samym środku. Całkiem ładny. A gdy jeszcze wypiliśmy w nim piwo (25 yuanów), byliśmy już prawie pewni, że w porządku, może ten ogród Yuyuan nie do końca wygląda, jak sobie go wyobrażaliśmy, ale przecież jest całkiem miły :/ ![]() ![]() ![]() Ciąg dalszy pałętania się bez planu i pomysłu. Upał dalej niestety dawał się we znaki, na szczęście wszystkie miejsca, w których byliśmy znajdowały się bardzo blisko Bund, więc co jakiś czas wracaliśmy na promenadę, żeby chociaż popatrzeć na wodę ![]() W końcu temperatura stała się nie do wytrzymania :/ Ze wstydem muszę przyznać, że zostaliśmy zmuszeni do zrobienia czegoś głupiego - postanowiliśmy iść odpocząć do McDonald'sa :/ ![]() Tak, zdecydowanie to było miejsce, które dodało nam sił ![]() Ciekawe jak w Polsce sprawdziłyby się takie dodatki do zestawów dziecięcych:) Powoli trzeba było zacząć się zbierać w stronę lotniska. Postanowiliśmy wrócić innymi uliczkami, żeby jeszcze choć trochę poczuć klimat Szanghaju. O atrakcje zbytnio się nie martwiliśmy - Bund obejrzeliśmy przynajmniej z pięć razy, a i ogród Yuyuan też w końcu zwiedziliśmy (choć uważam, że określenie "jeden z najpiękniejszych w Chinach" jest lekko przesadzone ![]() ![]() Ten kościółek wyrastający pomiędzy dużo wyższymi budynkami był niezwykle uroczy. ![]() Szliśmy przez wąskie uliczki, wypełnione małymi sklepikami... ![]() ...chłonęliśmy klimaty, których zawsze najbardziej szukamy... ![]() ...podziwialiśmy jedzenie... ![]() Czyli, według niektórych, nie robiliśmy nic, a według nas - robiliśmy właśnie to, co najważniejsze. ![]() I jeszcze ostatni rzut oka na miasto ze stacji metra. Potem już wszystko było bardzo szybkie. Szybki powrót metrem na lotnisko, szaleńczy bieg przez cały budynek, bo w ostatnim momencie zmieniono bramkę i szybki sen w samolocie. I wreszcie, po 54 godzinach od rozpoczęcia wyprawy, lotnisko w Kota Kinabalu... ![]() C.D.N. | |
| Autor: | metia [ 06 Lis 2016 23:05 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
Oooo, pestycyda znowu nadaje! Nastawiam odbiornik i czekam na ciąg dalszy | |
| Autor: | marcino123 [ 06 Lis 2016 23:09 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
no i się doczekaliśmy | |
| Autor: | igore [ 06 Lis 2016 23:16 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
Nareszcie! Długo kazałaś nam czekać | |
| Autor: | criss88 [ 07 Lis 2016 14:14 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
Super zdjęcia! Nie mogę się doczekać relacji z Borneo | |
| Autor: | Mareckipl [ 07 Lis 2016 14:26 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
pestycyda + Borneo = gwarantowana arcyciekawa relacja. Czekam z niecierpliwością na kolejne odcinki | |
| Autor: | adamek [ 08 Lis 2016 17:56 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
Borneo jest cudne, na Kinabalu nie wszedłem, żałowałem, ale teraz po prostu czekam na kolejną wizytę | |
| Autor: | Japonka76 [ 11 Lis 2016 12:37 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
Jak zwykle wrzucasz zachętę, a potem każesz czekać ma więcej A swoją drogą palisz fajki przed wspinaczką na górę ??? Przecież Cię zaraz tu zlinczują za to | |
| Autor: | pestycyda [ 11 Lis 2016 16:54 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
Postaram się pisać trochę szybciej, ale oprócz grafomanii, mam jeszcze parę innych cech - np. rozwlekłość marcino123 napisał(a): dopóki nie zobaczę, że zakończona nie chcę być złym prorokiem, ale...(patrz wyżej Japonka76 napisał(a): palisz fajki przed wspinaczką na górę ??? Przecież Cię zaraz tu zlinczują za to Ekhmmm....ograniczyłam W Kota Kinabalu wylądowaliśmy po północy. Ponieważ czas nas gonił (a góra czekała...) jeszcze w Polsce kupiliśmy bilety na lot do Tawau (Malaysia Airlines, 90 MYR). Trochę żal nam było podróży przez kraj, jednak chcieliśmy zdążyć zobaczyć jak najwięcej przed wspinaczką. Najbliższy możliwy lot był 0 7.25, czekała nas więc noc na lotnisku. ![]() Na początku nie było nawet najgorzej - Starbucks, mrożona herbata (27 MYR za dwie) - jednak, gdy rozsiedliśmy się wygodnie, okazało się, że pan właśnie zamyka :/ O 2.00 w nocy lotnisko zamiera, nieliczni pasażerowie kładą się na dość twardych ławkach i, przykrywszy się kartonami (najczęściej), próbują przetrwać do rana. Zrobiliśmy tak i my, starając się znaleźć strategiczne miejsce, jak najdalej od pozostałych ludzi. Nie myliśmy się już od 56 godzin :/ (nie, jednak wilgotne chusteczki to nie jest szczyt marzeń ![]() Jakoś doczekaliśmy do rana, szybka odprawa i ruszamy dalej. Od samego początku podróży nie mogłam się doczekać widoku Borneo z nieba. Niestety, był to widok dosyć smutny... ![]() ![]() Resztki dżungli walczą o przetrwanie między olbrzymimi połaciami równiutko posadzonych palm kokosowych. ![]() Na szczęście, jakiś czas temu, Malezyjczycy zmienili politykę odnośnie ochrony przyrody i zaczynają doceniać i dbać o to, co jest ich największym skarbem - czyli o rośliny i zwierzęta. Pewnych szkód, wycięcia ogromnych obszarów lasów, nie da się już cofnąć. Jednak miejscowi zaczynają dbać o to, aby przynajmniej zminimalizować efekty uboczne. Niektóre plantacje palm kokosowych pozostawia się nie uprawiane, aby same naturalnie zarosły. I to jest nie do uwierzenia, jak dżungla sobie wyśmienicie radzi. Regularnie wyniszczana i zmniejszana, a wystarczy dać jej jeden sezon, a potrafi wyciągnąć macki i pomalutku przejmować kolejne hodowlane palmy, tworząc z nich część siebie... (dżizz, to już szczyt grafomanii, ale cóż poradzę, tak to czuję ![]() "Wyspę porastają lasy równikowe. Słynnym przedstawicielem zwierząt jest orangutan i słoń karłowaty, oba zagrożone wyginięciem" - źródło : Wikipedia. ........ ![]() Sam lot trwał dosyć krótko. Już o 8.20 byliśmy w Tawau. Jednak nadal nie był to koniec naszej podróży. Pierwszy nocleg (a właściwie dwa) mieliśmy zarezerwowane na Mabul, wyspie znajdującej się na Morzu Celebes (łóżko! Łazienka!!! Wreszcie! ![]() Podróż do Semporny trwa ok. godzinę. Szybko, wygodnie, niedrogo. Już mieliśmy w oku port, już widzieliśmy samych siebie, jak negocjujemy cenę łodzi (może być mała, byle najtańsza ![]() Ujmę to tak - w pierwszym momencie myślałam, że się przesłyszałam ![]() Cóż było robić? Stanęliśmy pod hotelem ograniczając palenie ( @Japonka76 :* ![]() Sama Semporna jest dosyć turystyczna - zwłaszcza w okolicach portu. Same hotele, agencje turystyczne, centra nurkowe...Zaraz, centra nurkowe? To nas olśniło i dawało nadzieję, że może jednak będziemy dziś spać na Mabul (szczerze mówiąc, to nawet bardziej już mi chodziło o "spać", niż o "Mabul" ![]() Całe wybrzeże nie jest z piasku, przysięgam. Wszystko to muszle... Zaczęliśmy więc długi marsz od agencji do agencji (a właściwie żebranie ![]() I oto nasi dobroczyńcy, wybawiciele (70 MYR od osoby, odpływamy o 14.00!) i skarbnica wiedzy. Żeby zabrać turystów na którąś z okolicznych wysp potrzebne jest coś w rodzaju zezwolenia/licencji. Takie zezwolenie załatwia agencja dla swoich pracowników, więc raczej nie ma szans na znalezienie "przypadkowego" rybaka, który podrzuci nas na wyspy. Stąd taka wysoka, wszędzie stała cena. Nie istnieją też oficjalne, turystyczne promy,z których można by skorzystać. Natomiast ośrodki na wyspach najczęściej organizują "dopływy w cenie noclegu" dla swoich gości (tak, to widziałam. Jednak ceny noclegów w takich przybytkach były też odpowiednio podwyższone :/ ) ![]() No nic, grunt, że znaleźliśmy rozwiązanie Zostało nam trochę czasu na jedzenie (zupa tom yum, piekielnie ostra i mrożone herbaty, sztuk dwie - 25 MYR), zakupy (podobno na Mabul ciężko dostać wodę, więc zaopatrzyliśmy się w parę butelek. Co do jedzenia, no cóż, trochę wieprzowych kabanosów nam jeszcze zostało ![]() Targ rybny. ![]() A na nim takie cuda. ![]() Choć wolałabym je oglądać w naturalnym środowisku. Ale muszę przyznać, że wielokrotnie podnosiłam szczękę z podłogi. ![]() Miejscowi posiadają własne środki transportu. Całymi rodzinami przypływali na targ ze swoich domów na wodzie... ![]() Domy na palach. Nasza agencja była doskonale zorganizowana. Gdy przybyliśmy pod nią ponownie, czekały już tam dwie turystki, które miały płynąć razem z nami. Podpływaliśmy też pod inne agencje, zabierając kolejnych maruderów. I wreszcie w drogę. ![]() ![]() Łodzie miejscowych są różne. W większości w dużym stopniu widać po nich ślady użytkowania. Trochę mnie zmroziło, gdy uświadomiłam sobie, co wcześniej planowałam zrobić ("znajdziemy jakiegoś rybaka..."). Przy moim poziomie umiejętności pływania nawet łódź agencyjna, z silnikiem i kamizelkami ratunkowymi, wydała mi się wobec morza jakaś...krucha...? Płynąc na Mabul przepływa się obok wiosek na pełnym morzu. Chyba na podstawie jakiejś umowy wewnętrznej (albo ze zwykłej, ludzkiej życzliwości) wioski te omija się z daleka. Pozwala to uniknąć mieszkańcom ciekawskich spojrzeń turystów i ciągłego hałasu silników łodzi. ![]() Natomiast muszę Wam powiedzieć, że wioski robią ogromne wrażenie. Stoją na pełnym morzu. Wokół nic, tylko obłędny błękit. I pustka... ![]() ![]() Ten dom stał zupełnie sam, w olbrzymiej odległości od wioski. Nie wiem dlaczego. Na pewno jednak można tu w pełni zrozumieć słowo : samotność.... Powoli zbliżamy się do Mabul... ![]() ![]() Na wyspie nie ma przystani. W zależności od tego, gdzie się ma zarezerwowany nocleg, łódź wysadza przy hotelowych pomostach, albo bezpośrednio na plaży. ![]() Stara platforma wiertnicza, pod którą podobno jest najdoskonalsze miejsce do nurkowania. ![]() I wreszcie nasz ośrodek. Pierwszy "dom" po 68 godzinach... C.D.N. | |
| Autor: | asiasz [ 11 Lis 2016 17:18 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
No ale wiesz: dziś było wolne wiec ładnie wykorzystałaś czas i nam tutaj napisałaś. Jutro i pojutrze też jest wolne...wiesz co robić... | |
| Autor: | K Marek Trusz [ 14 Lis 2016 20:49 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
Uff !!! No to w końcu udało mi się doczekać tej relacji. Pozdrawiam i czekam na więcej. Łoś. | |
| Autor: | pestycyda [ 17 Lis 2016 02:11 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
![]() Mabul. Wreszcie! Dwa dni odpoczynku, błogiego lenistwa i nastawiania się psychicznie na spotkanie z Górą. Odetchnęliśmy z ulgą (a przynajmniej ja 1. Ośrodek, mimo, że tańszy, również organizuje "dopływy" na wyspę dla swoich klientów. I pan nam przecież pisał na ten temat maila, zaraz zaraz, kiedy to było? A, no tak, wczoraj wieczorem przecież wysłał ![]() 2. Każdego dnia przy pomoście cumuje też łódź, która zabiera chętnych z wszystkich ośrodków na stały ląd. Ta informacja akurat bardzo nam poprawiła humor. Niestety, nie na długo :/ ![]() 3. Cena za dwie doby pobytu w ośrodku, zaakceptowana przez nas na booking.com (360 MYR), została podniesiona do 381.60, przez jakieś nie do końca zrozumiałe podatki. Ale, szczerze mówiąc, w porównaniu do naszych prawdziwych problemów, to był nic nieznaczący drobiazg (jak również fakt, że wyluzowany pan nie należy do tych, którzy kłopoczą się wydawaniem reszty :/ ![]() Trudno. Najważniejsze, że nareszcie dostaliśmy klucze do naszego pokoju, położonego w budynku na wodzie. I ujmę to tak - na własnej skórze doznałam, jak prawdziwe jest przysłowie "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia" ![]() Nie obchodzi mnie, co ktoś o tym myśli. Dla mnie to najpiękniejsza łazienka na świecie ![]() Właściciel natomiast chyba poczuł lekkie wyrzuty sumienia i zaproponował, że załatwi nam prywatną łódź na powrót. Trzeba tylko zapłacić 250 MYR (mówiłam. Te wyrzuty sumienia były naprawdę lekkie ![]() Nie mieliśmy jednak wyjścia. Z resztą - 250 MYR, to i tak dużo mniej, niż 400 za osobę. Pozostało więc nam tylko cieszenie się wyspą, na którą z takim trudem udało się nam dotrzeć. Przez dwa dni nie robiliśmy nic konkretnego - po prostu cieszyliśmy się Mabul, łażąc wszędzie, gdzie się dało, zupełnie bez planu (Ha! Jednak można 1. Cała wyspa jest bardzo mała, co zauważyliśmy, gdy zupełnie przez przypadek obeszliśmy ją wokół :/ (a zaczęło się po prostu : chodźmy kawałek w prawo, tam jeszcze nie byliśmy ![]() 2. Na drugiej połowie znajduje się wioska, która aż tętni prawdziwym życiem i "nasz" ośrodek. To spostrzeżenie dostarczyło nam olbrzymiej radości, zwłaszcza, gdy okazało się, że idąc na ląd pomostem z naszego domku, wychodzi się bezpośrednio pomiędzy domami miejscowych. ![]() 3. Większość naszych współmieszkańców w ogóle nie dotyka stopą lądu. Mabul jest wymarzoną wyspą dla wielbicieli nurkowania, snoorkowania i wszystkich innych sportów wodnych. Cały pobyt można spędzić przemieszczając się między ośrodkiem, pomostem i łodzią. Natomiast wieczory spędza się tak : ![]() 4. Wioska jest znacznie bardziej interesująca i nastrojowa, niż turystyczna część wyspy. Było w niej coś takiego, że człowiek chciał przejść wzdłuż niej jeszcze raz i jeszcze raz, napawając się życzliwością mieszkańców i samym klimatem. ![]() ![]() Malutkie sklepiki typu "mieszkańcy dla mieszkańców" z podstawowymi produktami - drobne słodycze, coca-cola rozlewana z dwulitrowej butelki i sprzedawana na kubki, dzieci oblepiające ladę i kupujące dwa żelowe cukierki "na spółę"...Cudowny, cudowny klimat...Tu bogaci turyści się nie zapędzają. W swojej części wyspy mają własne stoiska z niezbędnymi na wakacjach akcesoriami (takimi jak bermudy w palmy i jaskrawe stroje kąpielowe) - oczywiście za odpowiednio wyższą cenę. ![]() ![]() 5. Malezyjskie dzieci są...ech, brak mi słów...Można bawić się z nimi godzinami, rozmawiać przy pomocy uśmiechów i nigdy nie mieć dosyć... ![]() ![]() I okazuje się, że chyba wszystkie dzieci na świecie kochają bańki mydlane ![]() Pobyt na Mabul składał się dla mnie z niesamowitych momentów i z emocji, których nie potrafię opisać... Kiedy stoisz z bańkami w gromadce umorusanych dzieci, które pchają się niemiłosiernie i z wyrazem szczęścia na buziach pokazują na siebie rączkami, krzycząc "Aku! Aku!", to...to wtedy czujesz, że naprawdę żyjesz....(wybacz, Kinabalu. W takich momentach zapominałam nawet o Tobie 6. Nauczyliśmy się też, że angielskie słowo "chalet" wcale nie oznacza tego, co nam się wydaje, wsłuchując się w jego brzmienie ![]() A teraz wyobraźcie sobie szok, jakiego doznaje człowiek, gdy staje w pozycji dosyć bezbronnej i, no...strategicznej 7. A teraz porada praktyczna dla bojących się wody i nie umiejących pływać wielbicieli snoorkowania ![]() ...upewnić się, że są solidne i mocno trzymają (to ważne Jest jeszcze poziom "hard", dla wyjątkowo wymagających Tylko na sam koniec można się trochę zdziwić :/ Bo okazuje się, że ten zamknięty, najlepszy pomost należy do wojska :/ ![]() Na szczęście żołnierze są dosyć dobrze nastawieni do takich ekscesów (a może, jak zwykle, wzbudziliśmy po prostu litość ![]() Według mnie - ta wyspa (a przynajmniej jej druga, wiadomo która, połowa) to prawdziwy raj... C.D.N. | |
| Autor: | olajaw [ 17 Lis 2016 12:16 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
Na to czekałam Pisz pisz dalej kochana, nie dawaj nam za długo czekać | |
| Autor: | K Marek Trusz [ 22 Lis 2016 15:52 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
Uśmiechnięte dzieci i bańki mydlane stały się Twoim znakiem rozpoznawczym. Łoś Ps. Głupio mi spytać, ale jestem w niektórych tematach trochę ciemny - co to jest "snoorkowanie"? | |
| Autor: | pestycyda [ 23 Lis 2016 21:07 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
Cały pobyt na Mabul (w sumie półtora dnia) spędziliśmy na "błogim nicnierobieniu". Myszkowaliśmy po najgłębszych zakamarkach wioski, ![]() staliśmy się niechcący główną atrakcją dla mieszkańców, kupując posiłki na miejscowych stoiskach, nieprzeznaczonych i zupełnie nieoczekujących turystycznych klientów. ![]() Jedna z najlepszych ryb, jakie jadłam w życiu. Świeżo wyłowiona przez miejscowych rybaków i upieczona przez jedną z kobiet na grillu, zrobionym z drutów. Sprzedawana za grosze (2 MYR) i polewana przed podaniem jakąś dziwną przyprawą z plastikowej torebki. Grill, który pani rozpalała pod wieczór (pewnie wtedy mąż wracał z połowu), stawał się dla wioski miejscem spotkań. Raczej każdego z mieszkańców było stać na kawałek ryby w tej cenie, a dodatkowo za 2 MYR dostawał możliwość rozmowy z sąsiadami. Trochę zaburzyliśmy tę idyllę naszym zakupem. Nieco zaskoczona pani podała nam deskę, otrzepując ją wcześniej z piachu, żebyśmy mieli gdzie usiąść. Siedzieliśmy więc tak w oparach grilla na desce (nieuprzejmością byłoby z niej zrezygnować), jedliśmy palcami i obserwowaliśmy coraz większy tłum miejscowych, którzy schodzili się, żeby poobserwować głupiutkich turystów, wolących siedzieć tu, niż w ośrodku na drugiej części wyspy. Otaczał nas krąg uśmiechniętych życzliwie twarzy, który coraz bardziej się zacieśniał. Aż w końcu zbliżyli się do nas na tyle blisko, że można było zacząć....Oczywiście! Naukę języka ![]() Myliliśmy wejście do naszego ośrodka, z wejściami do prywatnych domów. Nasz pomost wychodził prosto z wioski, więc trudno było go rozpoznać, szczególnie, gdy robiło się ciemniej. Dla mieszkańców nie był to żaden problem - witali się uśmiechem i wskazywali odpowiedni kierunek. ![]() Muzułmański cmentarz na wyspie. ![]() Podziwialiśmy widoki i snoorkowaliśmy (snoorkowanie - pływanie w masce z rurką i podglądanie wodnego świata, @K Marek Trusz Odkryliśmy raj dla palaczy (nawet tych, którzy ograniczają ![]() Przeżyliśmy też chwilę zastanowienia się nad sobą i ludzkimi normami moralnymi, które, jak się okazuje, są jednak ruchome. Było to doświadczenie dosyć...dziwne? Obserwując bawiące się nad morzem dzieci, zauważyliśmy chłopca, który bawił się wyjątkowo dziwnie. Trzymał w ręku płaską rybę (płaską z natury, nie na skutek działalności człowieka ![]() Doskonale znam nasze podejście do męczenia zwierząt, zazwyczaj reagujemy odruchowo i błyskawicznie (a szczególnie dobrze wie o tym pewien chłopczyk, spotkany we wrocławskim ZOO, który zamiast oglądać zwierzątka, jak Bóg przykazał, doskonale się realizował naciskając mieszkającą w oczku wodnym żabę patykiem. Ha! Przypuszczam, że do tej pory obchodzi każdą żabę z daleka i możliwe, że ma nocne koszmary ![]() A dzieci? Dzieci na Mabul są cudowne! Wesołe, ciekawskie i w większości odważne. W naprawdę rzadkich przypadkach widzieliśmy najpierw same oczy zza rogu lub łodzi, gdzie speszony maluch postanowił się ukryć, aby po chwili jednak podejść bliżej. ![]() ![]() ![]() Pogoda cały czas dopisywała. Powiedziałabym nawet, że za bardzo ![]() Jednym słowem - raj... ![]() Jednak w tym raju był jeden ciemniejszy punkt. Nasz pokój ![]() No ale to akurat nie była niczyja wina. Sami to sobie zrobiliśmy Prawdziwe problemy zaczęły się pojawiać dopiero ostatniego wieczoru, gdy do ośrodka przypłynął pan, który miał nas na drugi dzień (rano! Przypominam - za rano Noc była jedną z gorszych...Nasz domek na palach wbitych w dno morza, skrzypiał i chwiał się od uderzeń wody. Dodatkowo szum ulewy nie pozwalał zasnąć...Więc już przed 5.00 byliśmy na pomoście, gotowi do drogi. ![]() Wiem, na zdjęciu tego dobrze nie widać, ale spróbujcie do tego obrazu dodać sobie ścianę deszczu, fale wysokie na dobry metr, świszczący wiatr, jakieś huki i trzaski i takie tam...I małą łódeczkę...I wyobraźcie sobie, że to wszystko oglądacie z chwiejącego się pomostu...Szału nie ma, prawda? Pan obchodził łódkę z każdej strony, patrzył, jak nią rzuca na wszystkie strony, cmokał, kręcił głową, wreszcie się zadumał i poszedł obudzić właściciela ośrodka. Po krótkiej rozmowie (niezbyt wesołej), właściciel oznajmił nam, że czekamy do 6.00. Bo tak będzie bezpieczniej...Kolejna godzina na trzęsącym się pomoście nie wprawiła mnie w dobry humor. Właściwie miałam tylko dwa pomysły - albo olewamy samolot i szlag trafi cały kolejny plan wyjazdu (byłam gotowa odpuścić nawet Kinabalu, przepraszam...), albo kupujemy gdzieś odpowiednią butelkę o pojemności 0,7 l, całą dla mnie :/ ![]() O 6.00 pan jednak zarządził - płyniemy. Jedyną rzeczą, która dawała mi nikłą nadzieję na przeżycie tej podróży, był fakt, że pan zabrał ze sobą synka. A chyba przecież świadomie nie skazałby go na śmierć? :/ Uchwyciłam się tej myśli, bo tonący....eeee....tfu, tfu!!!, bo człowiek brzytwy się chwyta i, z zamkniętymi oczami, wsiadłam na łódź. Ciemno. Rzucało. Strzelało. Łódź skakała po falach. Przed deszczem i tryskającą wszędzie wodą nie było się gdzie ukryć, więc w kilka chwil byliśmy całkowicie mokrzy. Gdy zobaczyłam, że pan, nie bacząc na ustalenia, zmienia trasę i wpływa na teren wioski na morzu, byłam przekonana, że to ostatni mój widok w życiu :/ (w myślach zdążyłam ułożyć cały testament. Dla fly4free "zapisałam" wszystkie moje przewodniki i pamiątki z podróży :/ Nie było mowy, żebyśmy dopłynęli żywi, a co dopiero zdążyli na ostatni minivan na lotnisko (o godz. 7.00, z Semporny). Jedynym, który miał na to nadzieję, był pan sternik. I wiecie co? Tego typu pomyłki są tymi, które mnie uszczęśliwiają. Punktualnie o 6.48 (co??? Dałabym sobie rękę odciąć, że ta męczarnia trwała przynajmniej cztery godziny! Na miejscu odjazdu mnivanów byliśmy przed 7.00. Teraz pozostał nam już tylko jeden problem, ale bardzo istotny - znalezienie minivana z plastikowymi (żadnych miękkich, łatwo nasiąkających wodą, foteli 25 MYR i już o 8.15 byliśmy na lotnisku w Tawau. Idealnie na czas - odlot miał być o 10.20. ![]() A po takich przeżyciach, to naprawdę nikt nie może mieć mi za złe, że musiałam się przebrać w suche (no, powiedzmy C.D.N. | |
| Autor: | Japonka76 [ 24 Lis 2016 18:49 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
pestycyda napisał(a): Ale przyznam się szczerze, że bardzo sprytnie najpierw oznajmiłam sprzedającej go pani, że muszę się wcześniej zapytać męża Gratuluje zamążpójścia Niesamowite to jest, dzieci na całym świecie są takie same, tak samo płaczą, tak samo się bawią, są tak samo ciekawe świata bez względu na długość czy szerokość geograficzną. A potem wyrastają tacy ekstremiści, wojownicy o tę czy inną religię czy światopogląd. Dziękuję Ci za zdjęcie wakacyjnego pokoju, nawet nie wiesz jak mnie uradowałaś | |
| Autor: | bozenak [ 24 Lis 2016 20:51 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
No nie - dopiero dziś zobaczyła Twoją relację. Jak zwykle wspaniała | |
| Autor: | sim [ 24 Lis 2016 21:40 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
o mamo. a mnie zachwycaja te zdjecia z shanghaju. boje sie tylko ze to @pestycyda kwestia Twojego talentu fotograficznego i wcale to tak pieknie nie wyglada chiny nie sa na liscie na przyszly rok. jest nowa zeladia na marzec ( Fly4free & Thai airways! dzieki ale.. kto wie.. | |
| Autor: | madziaro [ 24 Lis 2016 23:39 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
Świetna relacja i zarazem dla mnie super pomocna: w grudniu Szanghaj, Borneo w marcu @pestycyda Czy będzie dalsza część? | |
| Autor: | pestycyda [ 28 Lis 2016 23:51 ] |
| Temat postu: | Re: Cień Góry - Borneo. Pamiętnik grafomanki. |
Japonka76 napisał(a): Gratuluje zamążpójścia Japonka76 napisał(a): A potem wyrastają... .................................Japonka76 napisał(a): nawet nie wiesz jak mnie uradowałaś I wzajemnie, siostro w problemie sim napisał(a): przyznaj sie! Przyznaję się bozenak napisał(a): dziękuję :* pozdrawiam gorąco madziaro napisał(a): w grudniu Szanghaj, Borneo w marcu Ponieważ pewnie nie zdążę skończyć relacji przed Twoim wyjazdem do Szanghaju, muszę teraz dać Ci pewną tajemną radę. Otóż to, co jest na zdjęciu w pierwszym poście, to NIE JEST ogród Yuyuan ![]() Bilet na lot z Tawau do Sandakan kosztował 117 MYR. Samolot był dosyć mały (podejrzanie mały:/ bo czy takie maleństwo może sobie poradzić w powietrzu? :/) (chyba powinnam zacząć się zastanawiać, czemu ja w ogóle gdzieś wyjeżdżam :/ łódka - nie pasuje, bo woda, bo wieje i, uwaga uwaga, niespodzianka - bo mokro...samolot - bo za mały i pewnie też wieje :/ no zołza, po prostu :/ ![]() I te widoki...Kinabatangan, jedna z najdłuższych rzek malezyjskiego Borneo...Przepływa przez dżunglę i właściwie jest jedynym sposobem, aby się głęboko do tej dżungli dostać - płynąc jej nurtem. A dostać się w to miejsce naprawdę warto - można, jeśli się ma szczęście, spotkać wolno żyjące orangutany, makaki, nosacze, krokodyle, zagrożone wyginięciem słonie karłowate i wiele innych zwierząt. Niesamowite są też wymarłe odnogi Kinabatangan. Czasami fragment rzeki zarasta i powstają małe jeziora, a sama rzeka spokojnie sobie przepływa inną drogą (patrz : zdjęcie Bardzo chcieliśmy się tam dostać, jednak przeglądanie internetowych ofert przed wyjazdem nie nastroiło nas optymistycznie. Cena. Mnie zabijała. Średnio ok. 2000 zł za dwie/trzy noce w obozowisku w dżungli i trzy rejsy po Kinabatangan. Wprawdzie zdjęcia z tych wycieczek były genialne (i te słonie! Słonie karłowate! :* ), ale koszt był zupełnie nie do przejścia. Gdybyśmy mieli płacić za te wszystkie atrakcje, równie dobrze moglibyśmy sobie po prostu wykupić cały wyjazd w agencji turystycznej i pewnie wyszłoby to nas taniej, a na pewno wesoło (np. dodatkowe wieczorki "kulturoznawcze" i takie tam Ale stał się cud i jeden z ośrodków (ten droższy oczywiście I tym sposobem zaraz po wyjściu z samolotu w Sandakan, zostaliśmy przejęci przez miłego pana z tabliczką, na której widniało niemiłosiernie przekręcone nazwisko Marcina ![]() Do Sepilok Jungle Resort (ośrodka, w którym rezerwowaliśmy wycieczkę) jechało się ok. 40 minut. Tam miało rozpocząć się dożywianie, chwila odpoczynku i dalej w drogę. Sam ośrodek wart był obejrzenia. Znajdował się jakby na skraju dżungli, na jego terenie chodziło się tylko po drewnianych mostkach i platformach, a noclegi były bardzo zróżnicowane cenowo - od tańszych miejsc w dormitorium, do drogich apartamentów (my zarezerwowaliśmy dwuosobowy pokój - 169 MYR). Już spacer do restauracji, w której wydawano wycieczkowiczom lunch, był niezłą przygodą ![]() A pięknie naprawdę było. Nic dziwnego, że ośrodek reklamował "night jungle trekking" po swoim terenie ![]() Lunch był w formie bufetu - dużo i smacznie. Napoje dodatkowo płatne (cola - 4,5 MYR). ![]() ![]() A w restauracji takie żyjątka W końcu ruszyliśmy dalej. Dręczyła nas tylko jedna myśl - całe plecaki, wszystkie ubrania mieliśmy mokre, po porannej, bardzo romantycznej wyprawie łódką ![]() Wilgoć...Taaak, to słowo znakomicie opisuje sytuację...Od tej pory każdy pokój, w którym mieszkaliśmy wyglądał jak środek pajęczyny - oplątany sznurkami z wiszącymi ubraniami, które nigdy nie schły...A Marcin znalazł znakomity tytuł do relacji z wyjazdu - "Wiesz, myślę, że najlepiej oddawać klimat wycieczki będą "Mokre majtki" ![]() Nad Kinabatangan jechało się ok. 2 godziny (ekhmmm...naprawdę nie wiem, jak chcieliśmy znaleźć tego rybaka na spacerze :/ ![]() ![]() Jeszcze tylko przeprawa przez rzekę i znaleźliśmy się w Bilit Adventure Lodge, miejscu, które na kolejne dwa dni miało się stać naszym domem. Ośrodek, cały z drewna, znajdował się na skraju dżungli. Tu po całym terenie też chodziło się po drewnianych mostkach. Oprócz rozmieszczonych na dosyć dużej przestrzeni domków, znajdowała się tu również spora jadalnia, pomost i mała przystań. A jakieś 100 metrów w głąb dżungli - niewielka wioska miejscowych (około 100 osób). Ośrodek promuje ekoturystykę. Zaledwie niewielka część pracowników to przyjezdni - głównie przewodnicy. Cała reszta - rangerzy, bez których nie wejdziesz do dżungli w nocy, mały sklepik na terenie ośrodka, pralnia...- to wszystko zajęcie dla mieszkających obok ludzi. I muszę powiedzieć, że bardzo mi się to podobało. Miejscowi nie byli zatrudnieni przez ośrodek - wszystko, co zarobili, łącznie z całkowitym utargiem sklepiku, było tylko dla nich. ![]() Dokładnie na końcu tego pomostu było wejście do naszego domku. Zajmowaliśmy w nim jeden pokój, resztę zajmowali pracownicy i pomieszczenia gospodarskie. ![]() Szybkie przywitanie, herbata, przekąski i wreszcie pierwszy rejs po Kinabatangan. ![]() Wzdłuż rzeki umiejscowione są różne ośrodki o zróżnicowanym standardzie. Godziny rejsów są stałe - rejsy poranne i popołudniowe - dlatego rzeką płynie równocześnie wiele łódek. Niektóre małe, niektóre prawie jak statki wycieczkowe. Każda łódź ma swojego, znającego się na rzeczy rangera, który wypatruje zwierząt na brzegach rzeki (są naprawdę niesamowici...Potrafią wypatrzeć małego węża na drzewie rosnącym po drugiej stronie. Podczas gdy ja ledwie widziałam drzewo :/ ![]() Z łodzi nie wolno się wychylać, wystawiać łokci, ani żadnych, zachęcających części ciała, ze względu na krokodyle właśnie. Płynący piętrowymi statkami klienci droższych ośrodków, raczej nie musieli sobie zawracać głowy tą przestrogą. My, na naszej chybotliwej łódeczce, pół metra od tafli wody, uczyniliśmy z niej swoją mantrę ![]() I pierwszy nosacz widziany na wolności (samica). Nie wierzyłam, że uda nam się je zobaczyć... ![]() Nie będę się mądrzyć, bo nie wiem. Ale może makak? ![]() "Z ptaków" to w ogóle jestem cienka ![]() ![]() Fasola - olbrzymka. Jedno ziarno wielkości ludzkiej głowy... ![]() ![]() Przepiękna rzeka, pełna tajemnic i magii. Im robiło się później, tym więcej dźwięków zaczynało dobiegać ze ściany dżungli. Samo wyszukiwanie zwierząt w takim otoczeniu to niesamowita atrakcja. Czujesz się jak odkrywca i nie ma znaczenia, że na twoje wskazanie palcem jakiegoś dziwnie wyglądającego konaru (z nadzieją, że to wąż ![]() ![]() Trzeba przyznać, że nasz przewodnik powiedział uczciwie, że jest bardzo mała szansa zobaczenia słoni karłowatych ( ![]() ![]() Po kolacji (szwedzki stół) w takiej oto przepięknie położonej jadalni, czekała nas jeszcze jedna atrakcja. Nie była wliczona w cenę wycieczki, ale warto było zapłacić 10 MYR rangerom z wioski, żeby iść z nimi na nocny spacer po dżungli. Nim wyruszyliśmy z latarkami w grupie ok. 7 osób, zostaliśmy poinformowani o bezwzględnym nakazie posłuszeństwa naszym przewodnikom. Bo tak - w dżungli nie można nigdzie siadać (momentalnie obsiądą cię mrówki), prawie co drugiej (jak się okazało) rośliny nie wolno dotykać (ale to poważnie było trochę przerażające - ta z dużym liściem cię otruje, a ta z tym małym, czerwonym, tylko poparzy:/ Człowiek czuje się jak totalny ignorant - głupie, obezwładniające uczucie - możesz sobie mieć skończonych nie wiadomo ile fakultetów i doktorat nawet, a i tak nic nie wiesz o życiu. O prawdziwym życiu :/ A ono wygląda tak : ![]() Albo tak: ![]() Niesamowite... Jako entomolog-amator (albo raczej : entomofil ![]() ![]() A to cyweta. Dała nam nawet podejść do siebie dosyć blisko. ![]() Mówiłam, że nie jestem zbyt dobra "z ptaków"? I nie robię też zdjęć. Więc gdy cała grupa stała nad tym (chyba) zimorodkiem i zachwycała się, fotografując i podziwiając... ![]() z nudów (przepraszam, rozumiem, że są osoby, które pasjonują się ptakami. Ja jednak do nich nie należę) odsunęłam się trochę do tyłu i gdy zyskałam pełny obraz sytuacji, zobaczyłam coś, co mnie niesamowicie zaskoczyło... ![]() Wąż mangrowy podczas podejścia do kolacji. Tu już trochę został zdekoncentrowany i zaczął poruszać się w stronę światła latarek. Rangerzy byli chyba jeszcze bardziej zaskoczeni, niż ja i stąd moje podejrzenia, że, być może przed wyjściem na nocny spacer, oczyszczają ten niewielki teren dżungli z groźnych zwierząt (dla bezpieczeństwa turystów). W każdym razie wąż był dla nich ogromną niespodzianką ![]() Groźny-nie groźny, ale zobaczcie, jakie ma ustka ![]() Może i jakoś nie znam się szczególnie na ptakach, ale trzeba przyznać, że nocą w dżungli niesamowicie mnie rozczulały ![]() Spacer po dżungli trwał godzinę, a my cieszyliśmy się jak dzieci, że pomimo zmęczenia, zdecydowaliśmy się na dzisiejsze wyjście. Tak bardzo się nam podobało, że postanowiliśmy powtórzyć to kolejnego dnia C.D.N. | |
| Strona 1 z 4 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
| Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ | |