Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



 [ 5 posty(ów) ] 
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 01 Lut 2024 20:49 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 22 Gru 2013
Posty: 580
srebrny
Po powrocie z Dubaju nie mogłam usiedzieć w miejscu. Tamten wyjazd po długiej przerwie od podróżowania wzmógł tylko dawno zapomniany głód i obudził potwora nie z jedną, ale chyba z trzema głowami. Byłam gotowa kupić pierwsze lepsze bilety, jakie mi się trafią - i tak padło na Brukselę. Było już późno wieczorem, ale rzuciłam hasło koleżance i 5 minut później szłam spać z uśmiechem na twarzy. Znowu będzie można zacząć planowanie. :)
To miał być pierwszy wypad z Natalią, ale szybko się zorientowałam, że mamy podobne podejście i nie będzie żadnych dysonansów. To też pierwszy wyjazd do Belgii, w dodatku tylko na weekend i jeszcze zimą, więc trzeba go dobrze przemyśleć i ustalić priorytety. Plan powoli nabierał kształtów, sukcesywnie robiłam kolejne rezerwacje i kupowałam bilety (wstępu, ale w międzyczasie też wpadały kolejne loty :D ). Zapowiadało się intensywnie, ale obie lubimy dużo (i szybko) chodzić.
Nadszedł w końcu TEN piątek, dzień wyjazdu i to był straszny dzień – zero koncentracji w pracy, nie umiałam się sensownie wypowiadać na spotkaniach co chwila traciłam wątek, chciałam już tylko jechać na lotnisko. :D Ale jakoś trzeba było wytrwać.

Dojazd na lotnisko wyszedł dość gładko, jak na piątkowy wieczór i byłyśmy na czas. Lot z drobnymi atrakcjami: jakiś gość na przodzie mocniej zatankował i postanowił utrudniać pracę załodze, aż kapitan musiał przypominać o wzywaniu policji. Obyło się bez dalszych kroków, a na miejscu - zamiast policji - czekało na nas Flibco. Trasa do centrum zgodnie z planem. Bilety na metro kupiłyśmy na stacji i tu drobna uwaga – miało być po 2,10 EUR przy płatności kartą, a 2,60 EUR przy płatności gotówką (tak przynajmniej pisze na stronie), tymczasem cena w obu przypadkach wyniosła 2,60 EUR. I był to jedyny bilet na metro, jakiego potrzebowałyśmy, resztę zwiedzimy pieszo. Do hotelu docieramy późno, ale nasz pokój czeka. Z poduszką witam się równo o północy.

W sobotę rano mamy dobre śniadanie. Ładujemy w siebie spory zapas kalorii, bo przed nami długi dzień. O 11:25 mamy jechać Flixbusem do Antwerpii – z hotelu wychodzimy trochę wcześniej, bo moja kontuzja daje lekko o sobie znać, a i tak na przystanek docieramy prawie pół godziny przed odjazdem. Informacja o opóźnieniu autobusu przychodzi po paru minutach. Jest zimno, wieje wiatr, więc nie będziemy stać w miejscu - robimy kółko wokół budynków, potem następne i kolejne. Opóźnienie wzrasta, rozszerzamy spacer o dwie przecznice. Zaczynamy się trochę wkurzać, bo na miejscu mamy przewidziane ok. 5,5h, a tu nam czas ucieka.

Załącznik:
ANT01.jpg

Załącznik:
ANT02.jpg

Załącznik:
ANT03.jpg


Finalnie Flixbus odjeżdża trochę ponad godzinę później – z tego tytułu dostanę za kilka dni emaila z przeprosinami i kodem na 15% zniżki (chociaż tyle ;) ). W międzyczasie słyszymy od ich pracownika na przystanku, że linie z Paryża zawsze mają opóźnienie... Dobrze, że chociaż droga nie jest długa.

Wysiadamy przy placu Roosevelta i od razu sprawnym marszem kierujemy się w stronę Grote Markt. Na trasie mamy kilka punktów – pierwszy miał być Dom Rubensa. Niestety obiekt jest zamknięty z powodu remontu o czym wiedziałyśmy przed wyjazdem, ale i tak chciałyśmy zerknąć chociaż z zewnątrz. A tu fasada zastawiona, płot, maszyny, nie ma nawet co robić zdjęcia. Natomiast zbiory są rozlokowane po kilkunastu innych placówkach, ale nie są dla nas priorytetem. Zakręcamy i idziemy dalej. Szybko zauważamy, że połowa centrum jest rozkopana, wszędzie jakaś budowa, albo remont - istny tor przeszkód. Nie wiem, czy nie gorzej, niż we Wrocławiu. :D

Załącznik:
ANT04.jpg

Załącznik:
ANT05.jpg


Jest zimno, ale podoba nam się klimat tych uliczek. Mijamy katedrę, docieramy do fontanny Brabo, a następnie do ratusza. W interesujących nas miejscach robimy przystanek na wykład z przewodnika wydawnictwa Bezdroża. Spodobała mi się legenda o tym, skąd właściwie pochodzi nazwa miasta, ale wydaje mi się, że w internecie czytałam gdzieś mniej porywające wyjaśnienie (bodajże miało coś wspólnego z pływami, poziomem wód rzeki i osadzającym się mułem?), tylko nie mogę go teraz namierzyć.

Załącznik:
ANT06.jpg

Załącznik:
ANT07.jpg

Załącznik:
ANT08.jpg

Załącznik:
ANT09.jpg

Załącznik:
ANT10.jpg

Załącznik:
ANT16.jpg


Kręcimy się trochę w kółko, po czym kierujemy się jeszcze do kościoła św. Karola Boromeusza, w którym pierwszy raz widzę tak oryginalne konfesjonały. Ogólnie cały kościół robi wrażenie i wcale nie było nam potrzebne płacić za zwiedzanie katedry, mając taką atrakcję za darmo.

Załącznik:
ANT12.jpg

Załącznik:
ANT13.jpg

Załącznik:
ANT14.jpg

Załącznik:
ANT15.jpg


Ostatnim punktem jest nabrzeże - Het Steen i muzeum MAS. Do żadnego nie wchodzimy, nie interesują nas te zbiory. Chciałyśmy po prostu zobaczyć miasto. Może trochę szkoda, że nie trafiłam do dzielnicy diamentów, ale nie to było naszym priorytetem. A na pewno trochę szkoda, że nie zdążyłyśmy zobaczyć dworca centralnego - zabrakło jednak tej godziny przez Flixbusa.

Załącznik:
ANT17.jpg

Załącznik:
ANT18.jpg

Załącznik:
ANT19.jpg

Załącznik:
ANT20.jpg

Załącznik:
ANT21.jpg

Załącznik:
ANT22.jpg


Z uwagi na ograniczony czas, wracamy do centrum, gdzie mamy już zarezerwowany stolik na obiad. Udało mi się trafić na belgijskim Grouponie 3-daniowy obiad dla 2 osób w cenie 18 EUR od osoby w Spice Bazaar (polecam, dobre było!).
Najedzone wracamy na przystanek Flixbusa. Znowu opóźnienie przez korki, ale tym razem chyba około pół godziny (więc kodu nie będzie). Po drodze ustalamy z Natalią, że obiad obiadem, ale belgijskie piwo i frytki jeszcze muszą być, więc po powrocie do Brukseli zamiast wracać do hotelu, idziemy jeszcze na Grote Markt i stamtąd o krok już do Ballekes.
To był dobry dzień. :)

W Antwerpii minęłyśmy też jedną kamieniczkę, która będzie poniekąd zapowiedzią następnego dnia.

Załącznik:
ANT11.jpg


Nie posiadasz wymaganych uprawnień, by zobaczyć pliki załączone do tej wiadomości.


Ostatnio edytowany przez Antares, 05 Lut 2024 18:19, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Relacje PM off
16 ludzi lubi ten post.
Gadekk uważa post za pomocny.
 
 
#2 PostWysłany: 02 Lut 2024 22:17 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 22 Gru 2013
Posty: 580
srebrny
Wieczorny spacer do hotelu też może być atrakcją, zwłaszcza w takim miejscu. Cały główny plac był pięknie podświetlony, a na kamienicach - chociaż nie tak kolorowych, jak nasze - błyszczały złote elementy. Przypadkiem też trafiamy do Królewskich Galerii św. Huberta, przypominających trochę Galerię Wiktora Emanuela II w Mediolanie. W ten sposób udało nam się trafić na kilka punktów w mieście, których nie było na naszej liście zwiedzania, ale wiedziałam o nich i cieszę się, że nam się trafiły. Ale o tym później.

Załącznik:
BRU101.jpg

Załącznik:
BRU102.jpg

Załącznik:
BRU103.jpg



W niedzielę przy śniadaniu znowu ładujemy zapas kalorii na pół dnia. Dzisiaj w planie trasa secesyjna/art deco/art nouveau (jak kto woli) - marzyło mi się zobaczyć takie domy, szczególnie po świąteczno-zimowym rytuale oglądania wszystkich trzech części Narnii. Secesja kojarzyła mi się początkowo tylko z Władcą Pierścieni i krainą elfów (oczywiście nieprzypadkowo), jednak teraz miałam na świeżo w głowie Narnię, a szczególnie kajutę kapitańską na pokładzie Wędrowca do Świtu.
Według przewodnika, w Brukseli jest ponad 1000 zachowanych kamienic w stylu art nouveau, którego kluczową postacią i pionierem w belgijskiej architekturze był Victor Horta. Jego posiadłość (dom i pracownia) zajmująca 3 sąsiednie kamienice, jest dzisiaj przekształcona w muzeum. I to był pierwszy punkt naszego zwiedzania.

Załącznik:
BRU104.jpg


W internecie można kupić bilet combo za 20 EUR na muzeum Horty i drugą kamienicę również jego autorstwa - Maison Hannon. Wychodzi chyba 4 EUR taniej od osoby, niż kupowanie biletów osobno, oba miejsca są oddalone od siebie o 10 minut spacerem. Wstęp rezerwuje się na określoną godzinę, a wszystkie rzeczy osobiste należy zostawić w szafkach przy wejściu. Obowiązuje zakaz fotografowania, którego uzasadnienie jest wątłe, a brak sankcji skusił mnie do złamania tego punktu. 8-) Może zdjęcia nie są porywające - ani kadr, ani miejscami ostrość - ale biorąc pod uwagę trudne warunki (łącznie 3 osoby nadzorujące w korytarzach), trzeba było się uwijać i były same szybkie strzały. :D

Załącznik:
BRU124.jpg

Załącznik:
BRU123.jpg

Załącznik:
BRU105.jpg


Muzeum Horty wygląda trochę jak dom, którego właściciele niedawno wyjechali. Można tu zobaczyć meble, przedmioty codziennego użytku, a także projekty, które wyszły spod ręki Horty, bądź któregoś z jego współpracowników. Na parterze są m.in. 4 komplety krzeseł przykryte i zamknięte za szybą - odsłonięte tylko po jednym z każdego wzoru. W drugiej części budynku, dawnym atelier projektanta, jest dzisiaj pracownia dla dzieci (wnioskując z rozmiarów siedzisk), w której odbywają się warsztaty plastyczne (wnioskując po śladach na otoczeniu).

O ile tam można się było zachwycać bogatą kolekcją, o tyle Maison Hannon stoi w zasadzie puste. Jego największym atutem jest klatka schodowa i okno oranżerii. Cały budynek jest jednak prawie pusty - na piętrze można znaleźć jedynie kilka przedmiotów innych projektantów art nouveau, ale to wszystko. Także było lekkie zdziwienie i zderzenie w porównaniu z tym, co dopiero widziałyśmy. Nie wiem, czy było warto nawet w opcji combo, może trzeba było wybrać Hôtel van Eetvelde (następnym razem?).

Załącznik:
BRU107.jpg

Załącznik:
BRU111.jpg

Załącznik:
BRU03.jpg

Załącznik:
BRU01.jpg

Załącznik:
BRU110.jpg

Załącznik:
BRU02.jpg

Załącznik:
BRU112.jpg

Załącznik:
BRU113.jpg


Niemniej, ogólne wrażenia pozytywne, pozostajemy w dobrych humorach. Teraz nasze kroki kierujemy w stronę centrum.

Załącznik:
BRU106.jpg

Załącznik:
BRU122.jpg

Załącznik:
BRU04.jpg


Mamy dość czasu, żeby zahaczyć o jakiegoś gofra (punkt obowiązkowy, jak piwo i frytki). Niby żadna z nas nie jest specjalnie głodna, ale taki frykas zawsze wejdzie. :D

Załącznik:
BRU05.jpg


Bierzemy azymut na Muzeum Instrumentów Muzycznych - trochę pod górkę, ale przecież po takiej dawce cukru należy się spodziewać przypływu energii, która będzie potrzebowała znaleźć ujście... Po drodze jeszcze punkt widokowy i docieramy zaraz na miejsce.

Załącznik:
BRU120.jpg

Załącznik:
BRU121.jpg

Załącznik:
BRU117.jpg


MIM jest kontynuacją trasy secesyjnej, jako że jest ulokowane w dawnym domu towarowym wybudowanym w tym stylu, jednak innego autorstwa. Za przewodnikiem: "Muzeum powstało w 1877r. z połączenia zbiorów instrumentów belgijskiego muzykologa (...) z przekazaną przez króla Leopolda II kolekcją indyjskich instrumentów podarowaną władcy przez hinduskiego muzykologa (...)" i posiada ponad 8000 eksponatów. Zawsze mnie ciekawiły takie egzotyczne instrumenty, a największą atrakcją tego miejsca jest możliwość posłuchania, jak one brzmią. Przy wejściu dostajemy słuchawki i pada, na którym trzeba wybrać właściwy numer instrumentu i możemy posłuchać fragmentu jakiegoś utworu, czasem z towarzyszeniem wokalu.

Załącznik:
BRU06.jpg

Załącznik:
BRU07.jpg


Wpadłyśmy po uszy w ciągu kilku minut. Założenie słuchawek działa tak, że człowiek się całkowicie wyłącza z otoczenia. Już przy pierwszej gablocie robi mi się uśmiech od ucha do ucha, przy drugiej przyklaskujemy sobie z Natalią, że jest fajnie, a przy trzeciej zaczynam przytupywać (wspominałam o poziomie cukru? :D ). Rozdzielamy się. Skręcam za kolejną witrynę i nogi jakoś tak same zaczynają nieść, za chwilę trochę biodra, trochę ręka... Przyłapuję się na tym, że chyba zaraz zacznę tańczyć i delikatnie się rozglądam, czy mnie ktoś widział...

Załącznik:
BRU201.jpg

Załącznik:
BRU202.jpg

Załącznik:
BRU203.jpg

Załącznik:
BRU204.jpg


Po prawej mam Natalię, która zdaje się robić dokładnie to samo, co ja... za rogiem widzę kolejne osoby z dokładnie tymi samymi odruchami i takimi samymi uśmiechami na twarzach! OK, czyli wszystko w porządku, mogę wrzucić na luz i cieszyć się tym miejscem. :D Naprawdę, jedno z najfajniejszych muzeów, jakie widziałam! A kolekcja rzeczywiście imponująca i bardzo ciekawa.

Załącznik:
BRU206.jpg

Załącznik:
BRU208.jpg

Załącznik:
BRU209.jpg

Załącznik:
BRU210.jpg


Jednym z największych zaskoczeń był dla mnie ten instrument, bodajże z Nepalu? Wygląda przedziwnie, może trochę strasznie, z drugiej strony jakbym go już gdzieś kiedyś widziała, ale przede wszystkim ma piękne brzmienie i da się na nim naprawdę zagrać złożoną melodię.

Załącznik:
BRU207.jpg


Najniższe piętra były dedykowane instrumentom mechanicznym i tradycyjnym, wśród nich piszczałki z kamienia i ludzkich paliczków, instrumenty znane z filmów kostiumowych, jak cytry i wirginały, a im wyżej, tym bliżej współczesności. Finalnie niektóre klawiszowe były przepięknymi dziełami sztuki, łączącymi meblarstwo i malarstwo, czy rzeźbiarstwo.

Załącznik:
BRU205.jpg

Załącznik:
BRU211.jpg


Spędziłyśmy tam 1,5 godziny i gdyby nie zamykali, to pewnie jeszcze z godzinę by nam zeszło. I nie odsłuchiwałyśmy nagrań wszystkich instrumentów, a większość chyba tylko we fragmentach. Zabawa była przednia, ale w tej sytuacji zabieramy rzeczy i idziemy jeść. Mamy kolejną rezerwację z Groupona, znowu 3-daniowy obiad dla 2 osób, ale tym razem włoskie L'Altro Mondo, za 15 EUR od osoby. Miła obsługa, dobre jedzenie, obok grzeje piecyk (aż za bardzo, ale niech tam, jest nam dobrze). :)

Wieczorem ciąg dalszy przypadkowych obiektów. Przygotowując plan wyjazdu, jakoś mnie zainteresował budynek giełdy (z zewnątrz) i udało się nam na niego trafić. Oczywiście dokoła było rozkopane, a jakże - kolejny remoncik. Ale można było wejść też do środka, a to z racji działającej tam kawiarni. Natomiast z drugiej strony budynku odkryłyśmy później jeszcze wejście dla smakoszy piwa.

Załącznik:
BRU31.jpg

Załącznik:
BRU32.jpg

Załącznik:
BRU33.jpg

Załącznik:
BRU34.jpg


Żeby nie było, że będąc w Brukseli nie widziałyśmy sikającego chłopca i jego koleżanki, o którą wnioskowały równouprawnione feministki, odhaczyłyśmy jeszcze te dwa miejsca. Czas wracać do hotelu, jutro wymarsz z plecakami.

Załącznik:
BRU35.jpg


Nie posiadasz wymaganych uprawnień, by zobaczyć pliki załączone do tej wiadomości.
Góra
 Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
 
 
#3 PostWysłany: 03 Lut 2024 12:04 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 22 Gru 2013
Posty: 580
srebrny
Pogoda nam dopisuje, nie ma deszczu, który by wszystko utrudniał. Mamy zimowe kurtki i buty, a jednak Antwerpia nas trochę wychłodziła. W drugi dzień temperatura podskoczyła do 14 stopni, a ostatniego dnia do 16 (w słońcu pewnie z 18), więc grube ubrania zaczęły być trochę uciążliwe. Nie upchnę kurtki do małego plecaka, a buty mnie mocno grzeją. Nogi robią się coraz cięższe, ale (w ramach rekonwalescencji bolącego kolana ;) ) robimy po 25 tysięcy kroków dziennie.

Ostatnie godziny pobytu w Brukseli będą okraszone wątkiem polityczno-historycznym, bo jakby inaczej. Spacer z hotelu wiedzie nas skrótem przez ogród botaniczny – kolejne z miejsc, które udaje się zobaczyć tak trochę „przypadkiem”, bo jakoś nie było nam wcześniej po drodze. W ogrodzie prawie marzec, znad jakichś pierwszych kwitnących krzewów unosi się cudny zapach i towarzyszy nam dłuższą chwilę.

Załącznik:
BRU401.jpg


Idziemy dalej. Zaczniemy od wizyty w Izbie Reprezentantów i Senacie, które mieszczą się w historycznym budynku. Co ciekawe, zwiedzanie jest darmowe, można robić zdjęcia i wcale nie tak trudno umówić się na wizytę indywidualnie. Dla chętnych daję znać, że wejście jest od strony Rue de Louvain, trzeba mieć ze sobą dokument tożsamości i oczywiście przejść przez bramki, jak na lotnisku. Zaraz za nimi jest szatnia i skrzynie, to których odkładamy nasze bagaże. Do naszej dwójki dołącza student politologii ze Szwajcarii, a oprowadza nas pani ze świetnym angielskim.

Załącznik:
BRU403.jpg


Budynek dzieli się na dwie części – pierwszą, zieloną, mniej wystawną, zajmują Reprezentanci. A jednak to tutaj do dziś odbywa się ceremonia zaprzysiężenia nowego króla. W holu dostrzegam jeszcze pierwiastek secesyjno-narnijski w postaci pięknego witraża. Lew z lewej strony ma smutną minę (powiązanie z I wojną światową), a ten z prawej jest już uśmiechnięty (po II wojnie).

Załącznik:
BRU404.jpg


W trakcie tej godziny dowiadujemy się o historii tego miejsca, tradycjach politycznych i o tym, jak było kiedyś i jak jest dzisiaj. Zwiedzamy kilka pokoi - miejsca spotkań, narad, czytelnie i palarnię - aż dziw, że te tkaniny na ścianach udało się wywietrzyć!

Załącznik:
BRU405.jpg

Załącznik:
BRU411.jpg

Załącznik:
BRU413.jpg

Załącznik:
BRU414.jpg


Dochodzimy do sali obrad. Sam system głosowania jest dość ciekawy i to, że wyniki są wyświetlane na tablicach w trzech kolumnach.

Załącznik:
BRU410.jpg

Załącznik:
BRU409.jpg

Załącznik:
BRU408.jpg

Załącznik:
BRU407.jpg


Druga część, czerwona, jest zajmowana przez Senatorów. Ucieszyłam się, że zwiedzanie odbyło się w tej kolejności, bo ta sala była wisienką na torcie!

Załącznik:
BRU421.jpg

Załącznik:
BRU419.jpg

Załącznik:
BRU422.jpg

Załącznik:
BRU423.jpg

Załącznik:
BRU420.jpg

Załącznik:
BRU417.jpg

Załącznik:
BRU418.jpg

Załącznik:
BRU424.jpg


Po wyjściu kierujemy się przez Park Królewski, w którym stoi szpaler figur jakiegoś kota (zgaduję, że jest to postać z komiksu?), potem obok Pałacu Królewskiego i odbijamy w stronę Parlamentu Europejskiego.

Załącznik:
BRU425.jpg

Załącznik:
BRU426.jpg

Załącznik:
BRU427.jpg

Załącznik:
BRU428.jpg

Załącznik:
BRU429.jpg


Kręcimy się chwilę, ale ostatecznie uznajemy, że mamy za mało czasu na kontynuowanie w kierunku Ronda Schumanna. Park Leopolda i Cinquantenaire też będą musiały zaczekać. Raczej zawrócimy do centrum, żeby się nie spóźnić potem na Flibco. Wolałyśmy zobaczyć Grote Markt za dnia, niż kolejne szklane domy.

Załącznik:
BRU430.jpg

Załącznik:
BRU431.jpg

Załącznik:
BRU432.jpg


Mimo niewygód i gorąca, nadal utrzymujemy dobre tempo marszu. Po przystanku na placu głównym mamy jeszcze czas na spróbowanie ostatniego lokalnego dania z naszej listy – mitraillette. No cóż, jak na pochodną hamburgera, to leżało trochę dalej od mięsa, a frytki mieli lepsze w Ballekes, ale za to porcja jest taka, że wystarczy na kolejne 24 godziny. Przed nami godzina w autobusie, potem lotnisko, podróż, dojazd do domu… będzie w sam raz, tylko jeszcze o tym nie wiemy… ;)
Przy jedzeniu zaczynamy rozmawiać o godzinie odjazdu busa. Nie umiem znaleźć rozkładu z centrum do Charleroi (wszystkie są z lotniska, a nie na lotnisko), ale coś mi się kojarzy, że miał być o 14:00. Mamy ciągle czas, ale Natalia wynajduje na stronie przewoźnika informację, że są jakieś strajki farmerów i w związku z tym utrudniony ruch. Jest też jednak zaznaczone, że nie ma to wpływu na naszą trasę, więc jakoś mnie to uspokaja – ale ją już nie koniecznie. Ubzdurało mi się, że mamy wylot o 16:20, tymczasem Natalia mi uświadamia, że jest o 16:00. Proponuję, żebyśmy w takim razie podjechały metrem, ale ostatecznie idziemy pieszo. Przecież zdążymy…
Mamy drobny kłopot ze znalezieniem przystanku, coś chyba źle zaznaczyłam na mapie, ale koniec języka za przewodnika i wsiadamy 5 minut przed odjazdem (rzeczywiście był o 14:00). Kierowca zamyka drzwi i informuje, że dojazd do lotniska zajmie 1,5 godziny (zamiast 50 minut), bo są korki do obwodnicy… Ale jak to, o 15:30 to nam zamykają już bramkę na lotnisku?!...
Popatrzyłyśmy po sobie – nic nie zrobimy, zostaje się chyba tylko modlić o cud. Wyjazd z centrum to jakiś koszmar: skrzyżowania ze światłami w bardzo bliskiej odległości od siebie, krótkie cykle świetlne. Zaczynam rozumieć, dlaczego Flixbus miał problemy dwa dni wcześniej. Na obwodnicę dostajemy się po pół godzinie, a mapa pokazuje na trasie ciągle za dużo pomarańczowych punktów. Reszta autobusu zdaje się zrelaksowana, ktoś prowadzi po włosku rozmowę na głośnomówiącym, inni na słuchawkach, ktoś drzemie. Na ostatnim rozjeździe przed lotniskiem, kierowca jak na złość wybiera (wg mapy) dłuższą trasę. Niby mamy dojechać o 15:22, ale tu się liczy każda minuta, a nawet sekunda. Zawczasu zakładam plecak, zwijam kurtkę na ręce i szykuję kubek termiczny, w którym ciągle mam herbatę. Zanim kierowca wykona ostatnie dwa zakręty, stoję przy przednich drzwiach – nie ma zmiłuj. Jak tylko otworzył, wyskakuję i w biegu odkręcam kubek, wylewając wszystko na ziemię i trochę na kurtkę. Nic, upierze się w domu... Potrącając po drodze innych i z krzykiem na ustach „przepraszam, mam 5 minut!”, wpadam na lotnisko i bezpardonowo zmierzam na security. Pracownicy o dziwo nie robią trudności, ale pozwalają przechodzić pod taśmami bez kolejki – taki fast track bez dopłaty i założę się, że ten płatny by potrwał dużo dłużej. :D Jak się później zorientuję, za mną biegnie 30% naszego autobusu. Docieram do kolejnego punktu z tym samym okrzykiem. Adrenalina robi swoje – zapominam o kontuzji, bagażach i całej reszcie, nogi mnie jakoś same niosą. Jeden z pracowników uśmiecha się pod nosem i macha ręką, żebym sobie odpuściła, bo nie mam szans. Pomyślałam tylko: „O nie, nie Ty o tym będziesz decydował!” i biegnę dalej. Dopadam do bramki dokładnie w 5 minut od wysiadania i widzę, że boarding dopiero się zaczął. Mogę spokojnie złapać oddech. Za mną dobiega kolejna osoba i następne. Tylko Natalia mi się gdzieś zgubiła… Okazało się, że ktoś z pracowników pokierował ją do złego gate’a i zanim się zorientowała, zwiedziła pół terminala. :D
Finalnie zdążyła i za nami było nadal parę osób do boardingu, ale emocje trzymały nas jeszcze do późnego wieczora. Ogólnie cały nasz pobyt i zwiedzanie było utrzymane w dość szybkim tempie, mamy dużo pozytywnych wrażeń, jednak żadna z nas się nie spodziewała takiego finału i chcąc nie chcąc, zapamiętamy go na długo.


Nie posiadasz wymaganych uprawnień, by zobaczyć pliki załączone do tej wiadomości.
Góra
 Relacje PM off
11 ludzi lubi ten post.
2 ludzi uważa post za pomocny.
 
 
#4 PostWysłany: 03 Lut 2024 23:47 

Rejestracja: 25 Wrz 2015
Posty: 186
Loty: 185
Kilometry: 310 408
niebieski
Byłem w Brukseli kiedyś tak na szybko, wydawało mi się, że sporo ogarnąłem, ale wyszło że nie, chyba instrumenty mnie ujęły i zainspirowały, aby powtórzyć. Świetny szybki wypad
Góra
 Relacje PM off
Antares lubi ten post.
 
 
#5 PostWysłany: 11 Mar 2024 20:17 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 29 Wrz 2014
Posty: 1659
niebieski
Za nieco ponad miesiąc będę robić podobną podróż - tyle, że służbowo. Nie pierwszy raz ;) Więc od siebie dodam: Brukseli nie znoszę (chociaż za parę tygodni będę sobie ją musiała odświeżyć, bo małżonek nie był jeszcze), Antwerpię lubię (na dwa dni tam już bardzo się cieszę), ale moje serce należy do Gandawy :)
_________________
Metia jest kobietą, powtarzam, metia jest kobietą.
Góra
 Relacje PM off  
 
 [ 5 posty(ów) ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: CommonCrawl [Bot] oraz 0 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

  
phpBB® Forum Software © phpBB Group