Dzień 3
Przed wizytą u policjanta, wybraliśmy się jeszcze do sklepu po słodycze, żeby nie przychodzić z pustymi rękoma. Następnie zgodnie z planem dojechaliśmy Uberem do oddalonego o 20 min drogi domu gospodarza. Dom podobny do wielu, które już widzieliśmy - duży, piętrowy, otoczony murem, wykończony piaskowcem. Tuż po naszym przyjeździe wita nas policjant - o imieniu Majed - z uśmiechem na twarzy i zaprasza ochoczo do środka.
Po przekroczeniu progu ujrzeliśmy pięknie wykończone wnętrze, bogato umeblowane i urządzone w pięknym stylu. Zostaliśmy poproszeni o zajęcie miejsca w jednym z pokoi na parterze, gdzie przygotowana była już kawa, herbata oraz przekąski w postaci słodkości i daktyli. Od razu dołączył do nas Majed i zaczęliśmy rozmowy. Niedługo później przyszła również zapoznać się jego mama - ubrana tradycyjnie z zasłoniętą twarzą - oraz jego brat. Już od pierwszych minut atmosfera była bardzo luźna i wesoła, w międzyczasie zostaliśmy obdarowani giftami, czyli różańcem arabskim, bardzo ładną tkaniną do wykorzystania na szycie, arabskie zapachy do świeczek i dywanik modlitewny (chyba). Jak się okazało Majed był w podobnym wieku co my, czyli około 30. W swoim życiu poza pracą dużo podróżuje po świecie - był kilka razy w Europie też, chociaż jeszcze nie w Polsce ale wiedział o tym, że w Zakopanym jest bardzo ładnie - i jak na Araba jeszcze nie jest żonaty i na to się nie zapowiada. Podobnie jak jego brat są bardzo ciekawi jak wygląda życie w Polsce i naprzemian zadajemy sobie masę pytań odnośnie kultury, zwyczajów itd. Mniej więcej po godzinie przenosimy się do salonu, gdzie czeka na nas przygotowany obiad składający się z kurczaka i ryżu z dodatkami. Na stole o dziwo sztućce, chociaż jak się dowiedzieliśmy zostały wyjęte dla nas. Wszystko bardzo smaczne i czas spędzany jest w bardzo przyjaznej atmosferze.
Po upływie ok 2,5 godziny przychodzi czas rozstania a przynajmniej w teorii. Umówiony kierowca do Bahrajnu, który po nas przyjechał oznajmia nam, że tym samochodem nie przekroczymy granicy bo brakuje mu zezwolenia. Majed stara się jakoś rozwiązać problem i jak ostatecznie nie ma dobrego rozwiązania to wyjmuje telefon i gdzieś dzwoni. Po skończonej rozmowie, mówi nam żebyśmy wskakiwali do jego samochodu i podwiezie nas na miejsce spotkania z nowym kierowcą. Jak powiedział tak robimy i dojeżdżając na jakiś miejscowy parking czeka na nas Van z kierowcą w środku i w dodatku Majed informuje nas, że dojedziemy z nim, gdzie tylko będziemy chcieli i to ZA DARMO ! Wmurowało nas. Powiedzieliśmy, że nie ma opcji żeby to było za darmo i że i tak już bardzo dużo dla nas zrobił ale to nie były negocjacje i nie udało się przeforsować innego rozwiązania. I w taki sposób po podziękowaniach za spędzony wspólnie czas zaczęliśmy naszą wycieczkę do Bahrajnu. Z Majedem mamy kontakt do dzisiaj i niedługo wysyłamy paczkę z naszymi słodkościami do Arabii. Przynajmniej w takim małym stopniu możemy się jakoś odwdzięczyć. Jeżeli macie jakieś pomysły co poza krówkami, piernikami i ptasim mleczkiem można dołączyć do dawajcie znać 
Niestety kierowca nie rozmawia po angielsku więc jedynie pokazujemy mu na mapie dokąd chcielibyśmy dojechać. Pierwszym celem jest Bahrain Bay. Droga z Dammam do Bahrajnu trwa około godziny, na granicy bez kolejek a wizy kupujemy za około 50 zł/os podczas kontroli.
O Bahrajnie za dużo nie napisze bo za dużo nie zwiedzaliśmy. Nie chcieliśmy nadużywać pomocy i nie forsowaliśmy za dużo jazdy prywatną taksówką. Tak więc widzieliśmy po kolei China Town, Bahrain Bay i odwiedziliśmy dwie plaże, które finalnie były zamknięte. W Bahrajnie już od wjazdu było widać totalną różnicę względem Dammam - na ulicach turyści, kobiety poubierane w bardziej europejski sposób, europejska muzyka itd. Najbardziej podobała nam się zatoka z cudowną panoramą na miasto a dodatkowo znowu świetnie się wstrzeliliśmy z godziną na zachód słońca i wszystkie wysokie budynki wyglądały imponującą w żółtym blasku. Największe wrażenie na nas zrobiło World Trade Center i 4 Seasons Hotel. Minusem napewno były zamknięte plaże, jednakże usprawiedliwione są tym, że są w trakcje rozbudowy i pewnie za jakiś czas wrócą do użytku.
Po powrocie wstępujemy ponownie do knajpy obok hotelu i tym razem mamy mały problem. Nie chce nam przejść żadna z kart a gotówki nie mamy na tyle, żeby pokryć rachunek. Właściciel mówi nam, że możemy na spokojnie donieść brakującą kwotę kolejnego dnia i dodatkowo sok z wyciskanych pomarańczy dla młodego bierze na ich koszt.
To był udany dzień, gdzie spotkało nas dużo dobrego. Czasem nie trzeba dużo zwiedzać, żeby wydobyć z podróży to co najcenniejsze.


















|