Autor: | farmer [ 16 Maj 2019 21:59 ] |
Temat postu: | Re: 8500km na pełnym farcie – Zachodnie Wybrzeże wita! (2018 |
@szajbek świetna relacja i zdjęcia! dawaj dalej! Niezła lektura przed moim podbojem Zachodu USA we wrześniu ![]() |
Autor: | szajbek [ 20 Maj 2019 23:49 ] |
Temat postu: | Re: 8500km na pełnym farcie – Zachodnie Wybrzeże wita! (2018 |
@farmer Wielkie dzięki, walczę dalej! DZIEŃ 9 – 05.09.2018 (Yellowstone) Poranek nie zaskakuje już nas tak jak poprzednio, przygotowani jesteśmy na mroźny poranek i całkiem gorące popołudnie. Już po kilku kilometrach od wjazdu do Parku powitały nas piękne, majestatyczne bizony. I kilka jeleni/sarenek ![]() Warto wjechać do parku tylko jak zacznie świtać. Wtedy możemy oglądać jeszcze niespłoszone zwierzaki, których jest na prawdę sporo! Dziś zwiedzamy drugą część ósemki. Ponownie zaczynamy od widoków jak z horrorów, tylko patrzyłem kiedy wyjdzie do nas jaka Samantha. Ruszamy oglądać Fountain Paint Pot! W powietrzu unosiło się tak dużo kłębów pary, że Słońce miało nie mały problem żeby się przebić przez gęstą mgłę. Miało to swój niesamowity urok i robiło klimat. W koło oczywiście roznosił się wszechobecny, duszący zapach siarki. Tak naprawdę zapach to jedno z najmocniej zapamiętanych przez nas „wrażeń”. Moja P. często mówi, że czuje Yellowstone, gdy zapala zapałkę ![]() Na różnych parkingach czekały na nas zaskakujące widoki: Na zdjęciu na dole Excelsior Geyser Crater – ponoć wybuchł kiedyś z taką mocą, że krater rozsadziło! Oglądamy Grand Prismatic Spring z kładek przy Excelsior Geyser. Warto zobaczyć jak wygląda z bliska, a obowiązkowo z dalszej perspektywy. Zostawiliśmy samochód na pobliskim parkingu, żeby pójść na taras widokowy. Wszędzie widzieliśmy ostrzeżenia o misiach, czuliśmy się więc trochę bezpieczniej, gdy mieliśmy lekko za sobą parę niosącą kijek z dzwoneczkami (my nie mieliśmy nic, te „poręczne gaśnice” służące do odstraszania niedźwiedzi jakoś nas nie przekonały i ich nie wypożyczyliśmy). Na początku szlaku była lekka nierówność, coś w rodzaju miejsca na jakiś mały strumyczek. Kobieta nie ogarnęła tego uskoku, szła na wprost i równie prosto, na szczupaka, zanurkowała w ziemię. Miała ze sobą ciastko. Cholernie dobre ciastko. Choć leciała, ciastka nie wypuściła, nie broniła się w żaden sposób. Ale żarty na bok, kobitka rozbiła sobie dość mocno usta i nos, poszło trochę krwi. Daliśmy chusteczki i wodę, nie chcieli niczego z apteczki, poszli od razu do Rangersów. Po jednej przygodzie zaraz mamy kolejną. Bizon postanowił wyjść na spacerek i socjalizować się z turystami przy pobliskim parkingu. Na końcu drogi wchodzimy na mały taras, to tam można podziwiać niezwykłe „oczko wodne” otoczone pięknymi kolorami ![]() Kolejny przystanek to Biscuit Basin. Czas na klasykę. Dotarliśmy do Old Faithfull – gejzeru, który wybucha najbardziej regularnie, więc praktycznie każdy odwiedzający może go zobaczyć. Jeśli nie macie czasu lub szczęścia żeby trafić inny wybuchający gejzer, to tutaj na pewno nie ominiecie erupcji. Obejrzeliśmy łącznie dwa jego wybuchy – jego końcówkę przy samym gejzerze oraz drugą erupcję z góry, po spacerze dość przyjemnym, leśnym szlakiem (Upper Geyser Basin). Lekka rada, oglądać z góry jest może i fajnie, ale zdjęcia bez dużego zooma nie mają zbytniego sensu. Później ruszamy po całej „krainie gejzerów”. Przechadzając się po pętelkach Upper Geyer Basin natknęliśmy się na sporą grupę ludzi, która zdawała się czekać na erupcję. Grand Geyser bulgotał, coś tam próbowało buchać i chuchać. Czekaliśmy pół godziny, 40 minut, godzinę. Poszliśmy zwiedzać dalej, ale wróciliśmy się ponownie. Dalej bucha, dalej coś bulgocze, ale nic się nie dzieje. Czekaliśmy kolejne pół godziny, które umilił widok przechadzającego się przy gejzerze Marmota (nasz świstak ![]() Gejzer zaczął wybuchać! Na taką wysokość, że zaparło dech. To się nazywa wyjazd na pełnym farcie! Biedny świstak gdzieś uciekł, ale raczej przeżył. Cieszyliśmy się wystrzeliwaną wodą przez dobre kilka minut. Uwierzcie mi, że po wybuchu Grand Geyseru nie było co oglądać – pożarł on wszystkie gejzery i jeziorka dookoła. Pojechaliśmy też do Yellowstone Lake, ale mieliśmy czas żeby tylko zerknąć. Na moczenie stópek w orzeźwiającej wodzie kompletnie nie było czasu. Spotkaliśmy też stado żubrów z małymi żuberkami. Nie pomyślałbym nawet jak zwinne są te zwierzęta, wszelkie górki pokonywały zaskakująco sprawnie. Z lekkim wzruszeniem, powoli oglądamy ostatnie obrazy z Yellowstone: Jeśli dużo samochodów zatrzymuje się bez wiadomego powodu, w miejscu w którym nie ma potrzeby się zatrzymywać – możesz być pewny, jest jakiś zwierzak. Tak trafiła się nam okazja na zobaczenie misia. Sytuacja z pozoru idealna, po drugiej stronie rzeki, na samym brzegu, leżała padlina, którą miś przychodził jeść już dwa dni z rzędu, zawsze w okolicach godziny 19. Zebrało się więc trochę ludzi z wypasionymi aparatami, lornetkami i lunetami (?). Mieliśmy obawy co do tego, czy miś się pokaże, część osób, które zatrzymywały się po drodze, zachowywały się super głośno, czasami nawet krzycząc. Obawy uzasadnione, misiek nie przyszedł. Jak wspominałem wcześniej, w przyrodzie musi panować równowaga, zamiast misia – przyszło stado jeleni, w kontrze do głośnych turystów – super przyjemni Amerykanie, którzy z własnej woli użyczali nam swoje lunety i lornetki oraz opowiadali o Stanach. Tak, teraz już mamy bardzo dobry powód do tego, żeby tu jeszcze kiedyś wrócić. |
Autor: | szajbek [ 22 Maj 2019 18:56 ] |
Temat postu: | Re: 8500km na pełnym farcie – Zachodnie Wybrzeże wita! (2018 |
DZIEŃ 10 – 06.09.2018 (Droga do Lake Tahoe + Shoshone Falls) Dziś wracamy na bardziej utarty szlak, mamy przed sobą około 1250 kilometrów. Po zakończeniu szlaku The Narrows mieliśmy problem z wysuszeniem skarpet i butów, męczyliśmy się chyba z dwa dni żeby to jakoś ogarnąć. Nikt z nas nie wpadł na pomysł, który był zupełnie oczywisty dla jednego z kierowców przy Yellowstone: Także ten, w pełni się zgadzam, że podróże kształcą. Można było przyczepić skarpety do tablicy rejestracyjnej? Można! Stop przy Shoshone jest naprawdę przyjemny. Nie działa tutaj Annual Pass, za wjazd musieliśmy zapłacić 3$ od samochodu. W wielu miejscach piszą, że nie warto, bo po lecie nie ma prawie wody, ale nam się podobało. Rozprostowaliśmy nogi, parę fotek i ponownie w drogę, już bez żadnych przystanków. Gdyby ktoś reflektował, to podobno w okolicy jest muzeum ziemniaka, ale nie czuliśmy zbytniej potrzeby zapoznawać się z tą częścią historii… PS: Na samym wjeździe są toy toiki, nie proponuję z nich korzystać, parę metrów dalej jest normalna, czysta, bezzapachowa toaleta. Z drugiej strony jednak, nie trzeba brać żadnej piguły, żeby być na haju, wystarczy się tylko tam zaciągnąć. W trakcie podróży po Stanach, nabrałem przekonania, że choć nie wiem jak duży możesz mieć samochód, to zawsze znajdzie się ktoś kto ma większy. Chociaż nie tylko samochody są tam ogromne (44oz = 1,3 litra ![]() Późnym wieczorem dojechaliśmy do Lake Tahoe. Po raz pierwszy widziałem kontrole trzeźwości w Stanach, chodzenie po linii, podążanie wzorkiem za palcem czy stanie na jednej nodze. Nie wiem jaki był rezultat tej kontroli, trochę głupio gapić się grupą czterech osób na kontrolę policji, ale wystarczyło tylko przejść obok gościa, aby wiedzieć, że cukierek z likierem to to nie był ![]() |
Autor: | szajbek [ 23 Maj 2019 20:53 ] |
Temat postu: | Re: 8500km na pełnym farcie – Zachodnie Wybrzeże wita! (2018 |
DZIEŃ 11 – 07.09.2018 (Lake Tahoe) Od początku wyjazdu lecimy cały czas na grubo, bez odpoczynku. Na dziś mamy zaplanowany totalny chill out, wszyscy mamy ochotę żeby rozłożyć się na plaży i odpocząć. Najpierw jednak decydujemy się na spacer po okolicy. Jak wielu już przede mną pisało, duża część miasteczka jest przeznaczona dla ludzi z kasą, mają ogrodzone domy, plaże, nie ma za bardzo możliwości, żeby się gdzieś dostać. Przy ogólnodostępnej plaży widzimy wypożyczalnie kajaków i rowerów wodnych – ej, ale przecież mieliśmy odpocząć. 20 minut na przeorganizowanie planów, schowanie cenniejszych rzeczy i już wodujemy nasze kajaki. Cholera, jak tu ładnie! Razem z P. mamy dość ciężko się zgrać, chyba jeszcze nigdy nie płynęliśmy razem w kajaku. Widzimy szczelinę między dwoma skałami i manewrujemy, żeby się między nimi zmieścić. Panie! To była chwila! Nie wiem jakim cudem, zamiast skręcić w lewo, obróciliśmy się o 180 stopni. Prawo jazdy na kajak oblane z kretesem. Dopiero druga próba była udana, chociaż nie brakowało adrenaliny. Ciekawe jest to, że Amerykanie chyba wszystko robią ze swoimi psiakami. Nie pomyślałbym, że można wziąć psa na deskę ![]() Oddajemy kajaki i uwalamy się na plaży. Lake Tahoe, piasek i sporo słońca, a w ręku mój nieodłączny element plażowania – Wiedźmin. Nie wiem, który raz już czytam te opowiadania, ale wciąż mi się nie nudzą. Nie śpieszymy się. Wracając leniwie z plaży, zahaczamy jeszcze o wyśmienitą lodziarnię. Mamy plan, wszystko ogarnięte, przecież sprawdzaliśmy wcześniej, że do kolejnego noclegu (w Yosemite), mamy jedynie godzinę drogi. Delektując się lodami, czujemy, że chyba pierwszy raz na tym wyjeździe mamy trochę swobody. Cóż w tym pięknym dniu mogłoby się nie udać? Wsiadam za kółko, wpisuję nazwę hotelu i miejscowość – Google Maps postanawia mi zrobić niespodziankę, 4,5 godziny! Dwa motele o tej samej nazwie, bez wpisania miejscowości pojawia się ten bliższy. Jest po 18, a check-in max do 22. Szybki telefon do motelu, nie robią najmniejszych problemów, umawiamy się, że klucze zostawią pod wycieraczką. Planowany przyjazd bez przystanków po 23. Szczęśliwe rozwiązanie? Nie do końca, koleżanka ma bardzo jasną karnację i mimo że smarowała się kremem non stop, to filtr 50 był niewystarczający. Ma bardzo poparzone nogi, więc musimy ogarnąć aptekę. 9 września planowaliśmy wejść na Half Dome... |
Autor: | szajbek [ 24 Maj 2019 22:12 ] |
Temat postu: | Re: 8500km na pełnym farcie – Zachodnie Wybrzeże wita! (2018 |
DZIEŃ 12 – 08.09.2018 (Yosemite) Pobudka o 4 rano, zwołujemy naradę wojenną. Poparzenia wyglądają super nieciekawie, sączy się płyn, spacery w takim stanie to byłby hardcore. Decyzja podjęta z bólami, ale możliwie szybko, znajomi zostają w pokoju, my ruszamy do Yosemite. Half Dome w szczególności do mnie nie przemawiał, ogólnie obawiałem się kwestii związanych z ubezpieczeniem, gdyby coś nam się stało. Mieliśmy je wykupione w ING, ale objęty ubezpieczeniem był tylko trekking. Czy wejście na szczyt to trekking, czy wspinaczka? A może sport ekstremalny? Na naradzie ustaliliśmy, że spróbujemy wejść kolejnego dnia, ale trzeba ogarnąć pozwolenie w VC. 5 rano wyruszamy z motelu, punkt docelowy to Glacier Point, po drodze zatrzymując się przy Tunnel View. Na miejscu jesteśmy po 7, unikając w ten sposób tłumów. Widoki zapierają dech w piersiach, ogrom i surowość skały przerażają. Na miejscu są tylko fotografowie starający się ująć możliwie jak najlepiej Half Dome, ale ze względu na sporą mgłę, nie jest możliwie zrobienie super ostrych zdjęć. Ranger mówi, że niedługo będzie tutaj ślub, w sumie świetna sceneria, ciężko się dziwić. Oglądamy słynny Overhanging Rock i ok. 9 lecimy do VC. Nie ma opcji, nie dostaniemy pozwolenia. Minimum 3 dni wcześniej (albo 2, nie pamiętam) trzeba zgłosić chęć wejścia. Żadne prośby nie przynoszą skutku. Trochę rozbici informujemy znajomych, a sami ruszamy na dalsze zwiedzanie parku. Jeden z pracowników sklepu przy VC poleca szlak na Mirror Lake, podobno jest piękny. Jeśli dobrze kojarzę, kółko ma mniej więcej 12-14 km. Doszliśmy do Mirror Lake, ale nie uświadczyliśmy tam jeziora, całkowicie wyschło. Ruszamy tym samym szlakiem dalej, jest ładnie, chociaż bez przesady. Jeśli ktoś ma jeden dzień, to absolutnie nie polecałbym chodzenia akurat tutaj Nadganiamy, ogarniamy Lower Yosemite Falls, Valley View, Bridalveil Fall oraz Hanging Valley. Wodospady praktycznie suche, ale nadal wyglądały pięknie. Zatrzymujemy się jeszcze w wielu miejscach po drodze, tak po prostu, bo było cudnie ![]() El Capitan jest ogromny, ciężko zmieścić go w kadrze. Szczególnie ładne zdjęcia wychodzą z tej polanki naprzeciw kapitana. Ostatnio oglądałem Free Solo i wszystkie wspomnienia mi ożyły, ta polana, ta góra, te drogi. Fajnie zobaczyć w TV jeszcze raz to, co widziało się już na żywo ![]() Wracamy późną nocą. Nie bardzo wiemy gdzie zjeść, restauracje odstraszają ceną, fast foody narkomanami. Ostatecznie trafiamy do Happy Burger Diner i to jest strzał w dziesiątkę. Super amerykański wystrój, akceptowalne ceny i strasznie rozmowna amerykanka za ladą ![]() W motelu, przy kolacji, trzeba było ponowić naradę wojenną. Nasza sytuacja? Nogi lekko podleczone, Yosemite ogarnięty, Half Dome nie zrobimy, wszędzie w miarę daleko. Pierwotny plan zakładał kolejny dzień na Half Dome, potem Sekwoje i nocleg tam na miejscu, a dopiero potem do San Francisco. Mamy możliwość bezpłatnego odwołania rezerwacji w sekwojach, więc z tego korzystamy i w zamian wykupujemy dodatkowy nocleg w SF. Zmiana planu spowodowała, że jutro trzeba znowu wcześnie wstać, jedziemy do Sekwoi i wracamy z powrotem do Mariposy na nocleg, skąd ruszymy do SF. Chyba przeszedłem do dalszej części bez odpowiednich emocji. Wcześnie wstać?! Panie, od wczoraj spaliśmy coś koło trzech czy czterech godzin! Jest po 23, planowana pobudka przed 6. Kładąc się spać zastanawiam się nad tym ile to człowiek musi się namęczyć, żeby na tych wakacjach wypocząć… |
Autor: | Bubu69 [ 30 Maj 2019 14:57 ] |
Temat postu: | Re: 8500km na pełnym farcie – Zachodnie Wybrzeże wita! (2018 |
Super relacja, bardzo fajnie, przystępnie napisana, a do tego PRZEPIĘKNE zdjęcia ![]() Świetnie, że udało się Wam pojechać do Yellowstone, tak pozytywnie zazdroszczę ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Czekam na ciąg dalszy!!! Fajnie jest wrócić wspomnieniami w te okolice, więc do roboty ![]() |
Autor: | szajbek [ 30 Maj 2019 20:05 ] |
Temat postu: | Re: 8500km na pełnym farcie – Zachodnie Wybrzeże wita! (2018 |
Dzięki! Praktycznie wszyscy nam odradzali, radząc skupić się bardziej na bliższych punktach, ale jakoś nie potrafiłbym odpuścić Yellowstone. Masz rację, niewiele osób decyduje się na odbicie ze standardowej trasy, to jeden z powodów dla których chciałem napisać tę relację. Chociaż nasza lekko niestandardowa trasa to nic, jak dla mnie prawdziwym unikatem jest odbicie na Yellowstone w zimę (gdy temperatury oscylują przy -30), którą opisuje @palomino Mimo, że często widziałem Twój nick, jakoś nigdy mi nie przyszło do głowy, że to chodzi o tego Bubu ![]() DZIEŃ 13 – 08.09.2018 (Sekwoje) Koniec użalania, wstajemy pełni sił. Do Parku Sekwoi prowadzi dość kręta droga, już przy samej trasie mamy bardzo ładne widoki. Pierwszym przystankiem będzie Moro Rock. Wejście całkiem spoko, każdy powinien się tu dostać bez większych problemów. Na górze trochę wieje, a do najdalej wysuniętego punktu bardzo duży tłum, dość ciężko się przebić. Mówiąc szczerze, bardziej podobała mi się droga na szczyt niż widok z samego szczytu. Mamy spędzić tu cały dzień, więc czasu sporo. Decydujemy się na dość długą drogę, od Moro Rock wchodzimy na pobliski szlak kierując się w stronę Tunnel Log (nie można już przejeżdżać samochodem). Próbujemy zrobić sobie tu zdjęcie przy tunelu z sekwoi, ale nasze starania skutecznie niweczy przemiła turystka z Azji. Gdy szliśmy w stronę tunelu, robiła sobie zdjęcia, gdy staliśmy tam przez dobre 20 minut, robiła sobie zdjęcia, nie odpuściła nawet gdy odchodząc, obserwowaliśmy ją z oddali. No dobra, niech będzie, udało nam się zrobić krótkie zdjęcie, gdy próbowała wleźć na sekwoje, ale i tak nas ofukała, że jej przeszkadzamy. Kontemplując prędkość zwiedzania wspomnianej Pani lecimy szlakiem Soldiers Trail. Nazwa zobowiązuje, na normalnym poligonie żołnierze mają unikać strzałów, my natomiast robimy uniki przed śmiercionośnymi szyszkami. Na serio, są nawet ostrzeżenia na drzewach. Złośliwiec by powiedział – jacy żołnierze, takie zagrożenie ![]() Formy jakie przybierają drzewa są niesamowite. Lekko nadpalone, czasem złamane, a do niektórych można nawet wejść. Wszystkie wyglądają zacnie. Mimo, że nie ma tu zachwycających przepaści czy wodospadów, to ogrom drzew nie przestaje zdumiewać nas przez całą drogę. Z Soldiers Trail lecimy na Alta Trail do Bedrock Mortars i do drzewa McKinley. Kiedy wchodzimy na popularny Congress Trail znajdujemy mniejszy „tunnel log”. Oprócz tego, że mniejszy, to także mniej oblegany, można sobie zrobić spokojnie zdjęcie, a wygląda równie fajnie. Kolejnym punktem na trasie jest Sherman. Zabijcie mnie, ale mój chory umysł w jakiś sposób łączył Shermana z Sherminatorem. A rodzice mówili, że za dużo telewizji sieje spustoszenie w głowie ![]() Kto chciałby policzyć ile lat ma drzewko? ![]() Ostatni punkt wycieczki to The General Grant Tree. Bardziej niż to drzewo, bawi nas możliwość przejścia „powaloną” sekwoją, nie przez nią, a wzdłuż niej, w środku. Koniec imprezy na dziś, wracamy do Mariposy. |
Autor: | Marco Manno [ 23 Cze 2019 14:06 ] |
Temat postu: | Re: 8500km na pełnym farcie – Zachodnie Wybrzeże wita! (2018 |
Super sie czyta! Chyba zainspiruje się ta relacja we wrzesniu ![]() |
Strona 2 z 2 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ |