Wyzwiska, szantaże i straszenie sądem. Tak Ryanair negocjuje z lotniskami w Europie
Na myśl o rozmowach z irlandzką linią o nowych połączeniach niejednemu szefowi lotniska włosy stają dęba na głowie. Ryanair negocjuje niezwykle twardo, uciekając się do wszelkich sposobów, by postawić na swoim, o czym przekonało się wiele lotnisk w Polsce, ale też w innych krajach Europy. Poniżej prezentujemy najbardziej kontrowersyjne przykłady relacji lotnisk z największym europejskim low-costem. Niektóre są tak absurdalne, że trudno w to uwierzyć.
PoprzednieObraz 6 z 13Następne
Latanie z małych lotnisk, czyli Ryanair zarabia na „promocji województwa”
W swojej biznesowej strategii Ryanair wyznaje zasadę, że nie ma takiego lotniska, z którego nie mógłby latać, ale nie ma nic za darmo. W Polsce irlandzka linia jest beneficjentem szału na budowę lotnisk, którym trudno jest znaleźć przewoźników chętnych do rozpoczęcia operacji lotniczych. Dlatego samorządy stają na rzęsach, by skusić do siebie linie lotnicze, aby lotnisko nie stało puste. Tak narodziły się słynne „umowy marketingowe”, na których Ryanair zarabia. Procedura jest prosta: samorząd rozpisuje przetarg na „promocję województwa za pośrednictwem linii lotniczych na międzynarodowych trasach”. Przetarg jest fikcją, bo jest skrojony idealnie pod Ryanaira, który składa ofertę i wygrywa, jednocześnie gwarantując kilka do kilkunastu połączeń z danego lotniska. W Polsce takie umowy marketingowe z przewoźnikiem mają m.in. samorządy woj. podkarpackiego i kujawsko-pomorskiego. Umowa, która gwarantuje loty z portu w Rzeszowie została podpisana na 4 lata – kończy się w 2018 r. i kosztuje samorząd aż 30 mln zł. Kujawsko-pomorskie płaci dla odmiany 15 mln zł za 3 lata, dzięki czemu Ryanair lata z Bydgoszczy. Oczywiście, w ramach umowy przewoźnik obkleja swoje samoloty zdjęciami najładniejszych zakątków regionu, daje też miejsce w swoim magazynie pokładowym, ale najważniejsze jest jednak utrzymanie połączeń. Co by było bez tych umów? Najpewniej nie byłoby Ryanaira.
Fot. www.rzeszowairport.pl
W swojej biznesowej strategii Ryanair wyznaje zasadę, że nie ma takiego lotniska, z którego nie mógłby latać, ale nie ma nic za darmo. W Polsce irlandzka linia jest beneficjentem szału na budowę lotnisk, którym trudno jest znaleźć przewoźników chętnych do rozpoczęcia operacji lotniczych. Dlatego samorządy stają na rzęsach, by skusić do siebie linie lotnicze, aby lotnisko nie stało puste. Tak narodziły się słynne „umowy marketingowe”, na których Ryanair zarabia. Procedura jest prosta: samorząd rozpisuje przetarg na „promocję województwa za pośrednictwem linii lotniczych na międzynarodowych trasach”. Przetarg jest fikcją, bo jest skrojony idealnie pod Ryanaira, który składa ofertę i wygrywa, jednocześnie gwarantując kilka do kilkunastu połączeń z danego lotniska. W Polsce takie umowy marketingowe z przewoźnikiem mają m.in. samorządy woj. podkarpackiego i kujawsko-pomorskiego. Umowa, która gwarantuje loty z portu w Rzeszowie została podpisana na 4 lata – kończy się w 2018 r. i kosztuje samorząd aż 30 mln zł. Kujawsko-pomorskie płaci dla odmiany 15 mln zł za 3 lata, dzięki czemu Ryanair lata z Bydgoszczy. Oczywiście, w ramach umowy przewoźnik obkleja swoje samoloty zdjęciami najładniejszych zakątków regionu, daje też miejsce w swoim magazynie pokładowym, ale najważniejsze jest jednak utrzymanie połączeń. Co by było bez tych umów? Najpewniej nie byłoby Ryanaira.
Fot. www.rzeszowairport.pl
PoprzednieObraz 6 z 13Następne