Prawie 3 kilometry spaceru do gate’u to normalka! Oto najgorsze lotniska, na których droga do samolotu przypomina mękę
„Wall Street Journal” przebadał amerykańskie lotniska pod kątem potencjalnie najdłuższych spacerów, jakie czekają pasażera, który musi się przesiadać z jednego samolotu na drugi. Wynik nie zaskoczył – najdłuższa możliwa odległość między bramkami to ponad 2,7 kilometra. Trzeba ją pokonać na największym lotnisku świata – w Atlancie. Niewiele mniej, bo tylko 300 metrów krótszy spacer spotka niektórych pechowców przesiadających się na lotniskach w Dallas, Chicago i Filadelfii. A spośród 17 największych portów w USA, odległość powyżej jednej mili będą musieli pokonać niektórzy pasażerowie na lotniskach w Phoenix, Detroit i Miami.
Oczywiście, na wielu dużych lotniskach działają kolejki, a nawet szybkie pociągi, ruchome chodniki, są też specjalne wózki, na które możemy załadować nasz bagaż, ale taki dystans jest i tak męczący.
Ale są też lotniska, które usuwają takie ułatwienia. Tylko w tym roku ruchome chodniki zniknęły z lotniska w Chicago i Orlando – w obu przypadkach po to, by zrobić więcej miejsca dla pasażerów. Nie może to dziwić – międzynarodowy terminal w Orlando przyjmuje o 70 proc. więcej pasażerów niż pierwotnie było zaplanowane podczas jego budowy.
Szybkie chodniki zlikwidowano też w Newark (od wiosny będzie tam latał z Warszawy LOT), by zrobić więcej miejsca na bary i restauracje.
Na Wyspach też fatalnie
Podobne badanie przeprowadziła na brytyjskich lotniskach tamtejsza organizacja turystyczna Abta. Tu badano z kolei najdłuższą możliwą odległość od check-in do bramki, z której odlatuje samolot. Okazało się, że najgorzej jest w mateczniku Ryanaira, czyli na lotnisku Stansted, gdzie odległość wynosi aż 1165 metrów. Niewiele krótszy, bo aż 900 metrowy spacer muszą zafundować sobie niektórzy pasażerowie na lotnisku Luton. Kolejne miejsca w tym niechlubnym rankingu zajęły Manchester (822 metry) i Glasgow (750 metrów).
Lotniska mają interes, żebyście dużo chodzili
Rozwiązaniem problemu byłoby lepsze projektowanie lotniskowych terminali. Ot, choćby w taki sposób jak z powodzeniem działające do dziś porty w Houston, Berlin-Tegel czy paryski Charles de Gaulle. Stworzono tam koliste lub półkoliste wyspy terminalowe, dzięki czemu na małej przestrzeni można było przyjąć znacznie więcej samolotów i zbudować więcej bramek. Niestety, z punktu widzenia lotnisk takie rozwiązanie ma istotną wadę – jest ciasno. To zaś oznacza mniej miejsca dla tłoczących się pasażerów, a przede wszystkim – mniej miejsca na sklepy, bary i restauracje, które z roku na rok mają coraz większe znaczenie przy szacowaniu wyników finansowych lotniska.
To dlatego dziś budowane terminale najczęściej mają formę wąskiego prostokąta – by upchnąć jak najwięcej punktów handlowych, z których lotnisko może czerpać zyski.
A jakie według was są najgorsze lotniska na przesiadkę? Piszcie.