Jedno oko na Maroko (relacja czytelnika cz. 2)
Ogrody Majorelle
Le Jardin Majorelle oddalone są od hotelu jakieś 3 km. Można tam się przespacerować, ale równie dobrze można tam podjechać autobusem z pobliskiego skrzyżowania (tego skrzyżowania obok cukierni, o której pisałem wcześniej). Praktycznie dojedziemy tam każdym autobusem, ale warto powiedzieć kierowcy, że tam jedziemy, to może tak jak my mieliśmy, zatrzyma się pomiędzy przystankami, żebyśmy mieli jak najbliżej
to miłe:).
Jardin Majorelle jest pięknym ogrodem założonym w latach 20-tych przez Jacquesa Majorelle, który przybył do Marrakeszu w 1919 roku, aby kontynuować tutaj swoją malarską twórczość. Zbudował sobie posiadłość oraz założył ogród, który w 1947 roku został otwarty dla użytku publicznego. Jacques Majorelle po wypadku samochodowym wrócił do Francji, gdzie zmarł w 1964 roku. W 1980 r. Pierre Bergé i Yves Saint Laurent kupili ogród Majorella i odrestaurowali go. Ogród jest pełen barw i kontrastów. Roślinność, która się tam znajduje została przywieziona z pięciu kontynentów.
Wejście do ogrodów Majorelle kosztuje 40 dh, można jeszcze dodatkowo zakupić bilet do muzeum w cenie 25 dh.

W środku zobaczymy wystawę strojów rdzennych mieszkańców Maroka. Jest około 20 kompletnych ubiorów, zarówno mężczyzn, jak i kobiet z różnych zakątków Maroka. Dodatkowo można obejrzeć wystawę narzędzi, biżuterii i przedmiotów codziennego użytku. Moim zdaniem warto zobaczyć tą wystawę. Jednak największą atrakcją jest sam ogród, w którym znajdziemy przeróżne odmiany kaktusów, bambusy i wiele innych ciekawych roślin. Warto pospacerować ogrodowymi alejkami. Czas zwiedzania to max 2h.

Niedaleko ogrodów, idąc w stronę centrum natrafimy na duży podziemny supermarket, w którym możemy zaopatrzyć się w alkohol (duży wybór), ja dodatkowo zakupiłem małe turystyczne żelazko w cenie 25 zl. Ja osobiście natrafiłem na 2 tego typu, duże sklepy w centrum miasta.
ESSAOUIRA miasto nad oceanem
Następnego dnia zrobiliśmy sobie wycieczkę do uroczego miasta, które znajduje się nad brzegiem oceanu. Z Marrakeszu najlepiej dojechać tam autobusem Supratour, który odjeżdża z dworca autobusowego, nieopodal imponującego dworca kolejowego.

Pewnie najlepiej jest zakupić bilet dzień wcześniej, ale my nie zrobiliśmy tego.
Odjazd 08h30mn, Przyjazd 11h30mn
Przyjechaliśmy rano taksówką z hotelu, 50 min przed odjazdem autobusu. Petit taxi łapałem trochę dalej, nie zaraz przy hotelu. Tak jak pisałem wcześniej, taksówkarzowi mówi się 20 DH i wyznacza kierunek, czyli DWORZEC SUPRATOUR (ci którzy władają francuskim, będą mieli łatwiej w dogadywaniu się, innym zostaje mapa i język migowy ![]()
http://www.supratours.ma
Dojeżdżamy do dworca, wręczamy kierowcy 20 dr i w kasie dworca kupujemy bilet do Essaouiry. Bilet powrotny można kupić w kasie na miejscu po przyjeździe. Dostaliśmy bilety na 2 miejsca (numerowane!) na końcu pojazdu. Wcześniej należy zadbać o kupno biletów, jeśli chcemy mieć pewność, że pojedziemy wybranym kursem. W dworcowej kawiarence kupujemy imbryczek z miętą (ok. 30 DR) i czekamy na autobus. Ten podjeżdża 5 min przed czasem, wsiadamy do środka, a po chwili przez środek przechodzi chłopak, sprawdzając bilety na swojej liście. Czeka nas 3 godzinna podróż. Z okien autobusu widzimy, jakże biedny krajobraz kraju. W połowie drogi kierowca zatrzymuje się i robi 20-30 minutową przerwę. Nie przypadkiem zatrzymuje się poza miastem, przed sklepem z olejkami arganowymi. Oczywiście ceny dla turystów są koszmarnie wysokie, 10 razy wyższe od tych normalnych. Korzyścią może być jedynie fakt zobaczenia całego spektrum produktów z olejku arganowego. Można było posmakować tego spożywczego, miodu z arganem, jak i obejrzeć wyroby z olejku kosmetycznego wymieszane z różnymi ziołami, eukaliptusem, różą, rozmarynem.. itd. W głównej sali siedziały kobiety, wprawnie rozbijając orzeszki arganowe kamieniami. Pokazywały, jak się robi olej arganowy. To było bardzo ciekawe. Sam próbowałem rozbić orzeszek kamieniem, ale przy pierwszej próbie i uderzeniu w palec, szybko zrezygnowałem. Oczywiście przy uciesze wszystkich kobiet ![]()


Kończy się przerwa, a my oczywiście nic nie kupujemy. Ruszamy i po 1.5 h jazdy docieramy do Essaouiry. Autobus powoli zjeżdża z pobliskiego wzgórza, a naszym oczom w dole ukazuje się miasto. Zaraz po dojechaniu na miejsce, pierwszą rzeczą jaką robimy to kupno biletów powrotnych na ostatni kurs do Marrakeszu. Ostrzegam, że jeżeli tego nie zrobicie od razu, to zapomnijcie o powrocie do Marrakeszu tego samego dnia. Na podobny pomysł wpada połowa ludzi z autokaru, którym przyjechaliśmy.
Odjazd 18h00mn, przyjazd do Marrakeszu: 21h30mn
Dworzec autobusowy jest usytuowany blisko głównej bramy wejściowej do miasta. Piękna pogoda sprawia, że spacerujemy głównym duktem miasta, gdzie po prawej i lewej stronie kupcy sprzedają swoje towary. Dochodzimy do bramy na końcu miasta i tuż przy placu za bramą wybieramy malutką knajpeczkę, prowadzoną przez bardzo miłych ludzi. Młodego rosłego mężczyznę z gór Atlasu, który włada angielskim (mówił, że w czasie studiów korespondował z dziewczyną z Poznania
i jego żonę Chinkę
, a po kawiarence biegała wesoło mała dziewczynka ich córka. Wybieramy miejsce na dachu, gdzie w słońcu czekamy na 2 obiadowe Tadżiny. Za 2 dania, imbryk mięty, talerzyk z oliwkami płacimy 50 DR

Najedzeni i wygrzani, żegnamy się z przemiłymi właścicielami i ruszamy wąskimi uliczkami w kierunku obronnych fortyfikacji z armatami umieszczonymi w wyszczerbieniach muru.
Po drodze moje oko przyciąga pięknie rzeźbiony imbryk na miętę. Biedny Berber siedział przy ulicy, a po moim spojrzeniu na imbryk, chwycił go i intensywnie zaczął pocierać gazetą. Pucował go, jak najcenniejszy samorodek złota, chcąc wzniecić dawny blask jego świetności. Po 30 min. targowania z 300 DR cena spada na „last last prajs” czyli 80 DR
po moim małym handlowym sukcesie udajemy się wąskim uliczkami na mury miasta. Rozkoszujemy się wspaniałym widokiem na ocean i wzburzone fale, na murach powiewa czerwona marokańska flaga z gwiazdą a z góry przygrzewa późnopopołudniowe słońce. Robimy zdjęcia, bo to jest godzina, kiedy słońce doskonale wszystko oświetla pomarańczowym, ciepłym światłem.

Następnie przeszliśmy małymi uliczkami do portu, gdzie rano można kupić owoce morza i rybę, która podobno można zanieść do dowolnej knajpy i poprosić o usmażenie za drobną opłatę.

Wg. przewodnika, znana jest tradycja, że gdy rybacy wracają z połowu, pierwszeństwo w wyborze ryb mają ich żony, a dopiero potem wszyscy inni ![]()

Nasz czas w uroczym portowym miasteczku dobiega końca, wolnym spacerowym krokiem, przy zachodzącym słońcu, (bo w lutym niestety dzień jest krótki) wracamy w stronę dworca autobusowego.

Wszyscy grzecznie siadają na swoich numerowanych miejscach i mając komplet pasażerów autobus rusza w kierunku Marrakeszu. Zapada zmrok i po 3 godzinach z jedną 20 minutową przerwą docieramy do celu. Marrakesz wita nas strugami jakże nieczęsto padającego deszczu. Łapiemy petit taxi i za 20 DH w ciągu 10 min docieramy do Imperial Plaza. Wygodne pokoje i gorąca kąpiel w pełni rekompensuje nam męczący dzień, ale to taki rodzaj zmęczenia, które bardzo lubimy! Zmęczenie globtrotera ![]()
WODOSPAD I MAŁPY
Kilka dni później postanowiliśmy odwiedzić największe marokańskie wodospady Cascades d’Ouzoud. Planując wyprawę zastanawiałem się, jaki będzie najlepszy sposób dojazdu do wodospadów. Czy pojechać komunikacją lokalną?, czy może wynająć samochód i być wolnym, niezależnym człowiekiem?
Zaczynam działać. Jadę dzień wcześniej na dworzec autobusowy. Widok otoczenia niezbyt zachęcający, a dworzec dość obskurny. Autokary, które parkują dookoła nie są tak zadbane jak ten, którym jechaliśmy do Essaouiry. Różnica jest mniej więcej taka, jak między klasycznym PKS-em, a nowoczesny Polskim Busem. Wybierając marokański PKS decydujesz się na posmakowanie lokalnego kolorytu. Podróż jest tańsza, a więc i pasażerowie nie należą do tej zamożniejszej grupy. Na dworcu jest mnogość kas wielu przewoźników, które sprzedają bilety w różnych kierunkach. Naprawdę trudno się połapać w tym gąszczu komunikacyjnym.
Z tego co się zorientowałem to najlepiej kupić bilet dzień wcześniej lub przyjść godzinę przed odjazdem autobusu (tyle, że miejsca mogą być już wyprzedane). Zauważyłem, że pomiędzy autobusami chodzi mężczyzna sprzedający bilety na kursy wszystkich pojazdów stojących w zatokach. Można śmiało u niego kupić bilet, który jest w normalnej, niezawyżonej cenie.
Jeszcze nie dowiedziałem się gdzie jest kasa z biletami i z którego stanowiska odjeżdżają autobusy, a już zauważyłem, że jestem otoczony przez „wszystkowiedzących przewodników”. Naturalnie, jak zwykle ich propozycje i zapewnienia miały świadczyć o najkorzystniejszej cenie, a to guzik prawda. Oferty były mocno, bo aż 3 krotnie zawyżone.
Zmęczony wszystkimi super ofertami i „best prajsami” podjąłem w duchu decyzję, że wynajmuję samochód. Trudno, raz kozie śmierć, może jakoś uda mi się wyjechać z tego magicznego, a za razem zwariowanego komunikacyjnie miasta. Jednak do odważnych świat należy.
Jeszcze tego samego dnia w okolicy hotelu znalazłem dobrą wypożyczalnie, a wieczorem dobiłem wszelkich formalności. Dostałem Dacie Logan z pustym bakiem i z pustym miałem oddać. 300 MAD za jeden dzień.

Dogadałem się, że wezmę go już wieczorem, tak żeby raniutko wyjechać z miasta. Na zwrot umówiliśmy się o 18. Zabezpieczeniem miał być czek z karty wypukłej, ale miałem jedynie płaskiego delfinka mBanku. W ramach zabezpieczenia poproszono mnie o zostawienie paszportu jako kaucję. Do dzisiaj się dziwię, dlaczego się zgodziłem na ten rodzaj kaucji. Wiem, że nie powinno się nikomu oddawać paszportu. Podpisałem umowę, poprosiłem o zrobienie kserokopii paszportu, odebrałem kluczyki, zabrałem papiery i poszedłem do hotelu. Generalnie wszystkie formalności poszły sprawnie i bezproblemowo. Mogę śmiało polecić tą wypożyczalnię. Nikt w Marrakeszu nie wynajmie Wam auta na jeden dzień za taką cenę. Oczywiście wypożyczając na kilka dni można dostać jeszcze lepszą stawkę.
Auto zaparkowałem przed hotelem i poszedłem sprawdzić trasę na mapie. Postanowiłem wyruszyć bladym świtem, kiedy miasto leniwie przeciąga się w swoich łóżkach. Uznałem, że to jedyna metoda, aby bezstresowo wyjechać z miasta.
Wstaliśmy o świcie, kiedy za oknem było jeszcze ciemno, a w oddali niosły się odgłosy muzułmańskiej modlitwy.
Nieopodal hotelu są 2 stacje benzynowe, podjechaliśmy do jednej z nich i zatankowaliśmy 25 litrów. Z karty ściągnęło 90 zł. Pomyślałem, że tyle paliwa starczy na 350-380 km. Po powrocie okazało się, że kilka litrów zostało jeszcze w baku. Najlepiej nalać 15 l i dotankować po drodze. Stacji jest po drodze nie brakuje.
Ruszamy i po 30 minutach mijamy rogatki miasta. Kontrolnie rozkładam mapę i pytam się kogoś, czy to dobry na pewno dobry kierunek. Przydrożny sprzedawca potwierdza nasze przypuszczenia. Droga jest dobra i pusta. Chłopak w wypożyczalni ostrzegł nas żeby raczej nie przekraczać 100-110 km/h. Po drodze mijaliśmy 3 patrole, ale nikt nie chciał specjalnie z nami gadać, no i dobrze pomyśleliśmy ![]()

Jechało się bardzo przyjemnie, piękna pogoda, 24 stopnie, słońce, wokół kwitnące na biało drzewka, cisza i spokój. Rzadko mijały nas samochody. W oddali widzieliśmy ośnieżone góry Atlasu, a droga wiodła zakrętami pomiędzy rdzawo-czerwonymi zboczami. Byliśmy w tak dobrych nastrojach, że po drodze podwieźliśmy berberyjskiego staruszka. Trudno było nam rozmawiać, więc wymieniliśmy tylko kilka miłych spojrzeń i uśmiechów.

Już o 11-tej byliśmy na miejscu. Zaparkowaliśmy samochód na jednym z płatnych parkingów za 10 MAD. Oczywiście podszedł do nas „przewodnik” machając legitymacją i oferując pokazanie miejsc, jakich jeszcze nie widzieliśmy.
A wiecie na czym polega ich myk? Zaraz wam to wytłumaczę. Najpierw prowadzą was na do miejsca, gdzie woda spada w dół. Z krawędzi wodospadu roztacza się nieziemski widok. Uwaga, osoby, które mają lęk przestrzeni, będą miały trochę pietra patrząc w dół.

W tym miejscu nie wiadomo jak zejść na dół, dookoła nie ma żadnej ścieżki… i wtedy dopadają was przewodnicy, proponując, że za 3 euro doprowadzą was gdzie chcecie.
Jeden z nich podszedł do mnie i zapytał jakiej jestem narodowości. Już wiedział, że nic nie wskóra namawiając mnie na wycieczkę, więc mówi po polsku… „za darmo, za darmo?”
Oczywiście parę metrów dalej, tuż za rogiem jest strzałka, która pokazuje gdzie trzeba iść i wygodny murowany chodnik, szerokie zejście ze straganami, knajpkami z pachnącymi „Tajine”. „Tajine” to gorąca jagnięcina z warzywami. która podawana jest w glinianych naczyniach z pokrywą w kształcie stożka. (ceny to ok. 50 MAD)
Wysokie na 110 metrów wodospady Ouzoud – najwyższe w Maroku – spadają do rzeczki, która płynie w naturalnym parku. Ich nazwa wywodzi się od „uzud” – oliwka, gdyż wokół na tym sztucznie nawadnianym terenie rosną przede wszystkim gaje oliwkowe. Boczne ściany wodospadu zamieszkują różne gatunki ptaków, a wśród drzew przemykają małpy. Powietrze składa się z milionów drobinek wody. I nagle nad spiętrzonymi białymi bałwanami dostrzegamy przepiękną kolorową tęczę.

Wygodnie siadamy na jednym z tarasów i ciesząc oczy tym widokiem wygrzewamy się na słoneczku. Zamawiamy „tadżina” oraz imbryk z miętą. Tu smakuje tak, jak nigdzie indziej. W tej rajskiej scenerii niemal tracimy poczucie upływającego czasu. Idąc ścieżką wśród drzew natykamy się na rodzinę pięciu małp. One zupełnie nas się nie boją, wolno przechodzą parę centymetrów obok. Ja jednak boję się pogłaskać małpiszona, bo nie wiadomo co może takiej małpie strzelić do głowy.

Wymieniamy spojrzenia domniemanego pokrewieństwa i idziemy dalej. Zbliżając się do samochodu w jednej z budek wypijamy po szklance soku pomarańczowego. Wyciska go dla nas 10letni młodzieniec, a my z kolei wyciskamy sok ze swoich szklanek… aż do ostatniej kropelki. Jest pyszny!
Przed odjazdem podszedł do nas jeden z „przewodników” prosząc o podwózkę do Marrakeszu. Jak się domyślacie, odmówiliśmy. Pamiętajcie, nie róbcie tego. Nie zgadzajcie się. W razie problemów, policja ma prawo skonfiskować samochód, kiedy np. znajdzie u jednego z pasażerów.. narkotyki.
Samochód zawarczał i ruszył do domu
Trasa prawie pusta… jazda taką drogą to przyjemność. Ok 17 docieramy do Marrakeszu i tu niestety trzeba się zmierzyć z piekłem ruchu drogowego. Setki motorków, zasady ruchu umowne, pełno samochodów… czyste wariactwo. Ale muszę Wam powiedzieć, że po pół godzinie, tak się wtopiłem w uliczny ruch, że strach minął, a pojawiła się pewność i zdecydowanie.
Nie taki diabeł straszny jak go malują ![]()
O 18nastej auto stało już przed biurem wypożyczalni, a paszport miałem w ręku. Oddałem dokumenty i nikt się o nic nie pytał. Wszystko przebiegło bezproblemowo, sprawnie i konkretnie. Polecam!
To był fajny dzień… pomyślałem, leżąc na marokańskim posłaniu ![]()
MARRAKESZ MARATON
Co roku pod koniec stycznia odbywa się w Marrakeszu wielkie święto biegania. To już 23 edycja tego wydarzenia. Zawodnicy przyjeżdżają z różnych zakątków świata, aby wziąć udział w tym piekielnie
ciężkim biegu. Co prawda pogoda w styczniu jest idealna do biegania, ale mimo to bieg jest koszmarnie wyczerpujący. Na liście uczestników widziałem kilka polskich nazwisk. Jak się domyślacie pierwsze miejsca przypadły czarnoskórym biegaczom. Trasa liczyła sobie 42,195 km (half maraton 21,097 km) i wiodła ulicami Marrakeszu oraz drogami wzdłuż murów miasta. Zawody rozgrywane były na 2 dystansach i w 2 kategoriach, męskiej i żeńskiej. Dzień wcześniej także dzieci i młodzież miały okazję pobiegać, ale oczywiście na duużo mniejszym dystansie.
Na mecie dla uczestników czekały dyplomy i medale oraz woda i kilkadziesiąt skrzynek z mandarynkami. A z dużego plakatu, przyjaźnie machał ręką do uczestników biegu król Maroka Mohammed VI.
Ja w tym roku biegałem… jedynie z aparatem ![]()
http://www.marathon-marrakech.com/
Zobaczcie jak to wyglądało na zdjęciach:



OGRODY MENARA
Ogrody Menara oddalone są nieco od samego miasta i żeby dostać się tam musicie złapać petit taxi. Pamiętajcie, że cena za kurs różni się nieco od stawki za jaką można swobodnie jeździć taksówką po centrum miasta. Żaden z 3 zatrzymanych taksówkarzy nie chciał pojechać za 20 dir, dopiero 4-ty zgodził się ostatecznie, ale nie za 20, a za 30 dir. To niby nie jest tak daleko, ale to obrzeża miasta i cena jest wyższa. Mimo to warto tam się wybrać. To miejsce, które wybierane jest przez mieszkańców Marrakeszu jako punkt, w którym można biwakować i spacerować wśród drzew oliwnych. Widziałem wieloosobowe rodziny, które rozbijały się pod zacienionym drzewem i w pozycji horyzontalnej chłonęły ciszę i spokój tego miejsca. Inni spacerowali alejką, która wiodła do zbiornika wodnego mieszczącego się w centralnej części ogrodu. Taki spacer po gaju oliwnym, tętniącym zielenią i rosnącymi wszędzie polnymi kwiatami (styczeń) to czysta przyjemność. W oddali widać było ośnieżone góry Atlasu, a na tle gór samoloty startujące z Portu Lotniczego Menara.
To miły przerywnik naszego pobytu w Marrakeszu, z dala od miejskiego gwaru, wszechobecnych motorków i samochodów. Cisza, spokój, przyroda i słoneczko.

DZIEŃ OSTATNI
Ostatni dzień naszego pobytu spędziliśmy na szukaniu drobnych souvenirów, zakupie olejku arganowego i upychaniu wszystkiego w 10 kg walizkach
Pamiętajcie, nie zostawiajcie zakupów na ostatnią chwile, bo chwila trwa krótko i można żałować, że czegoś się nie zdążyło kupić…
Ostatnią noc spędziliśmy w Hotelu Amin, nieopodal Imperial Plaza. Zanocowaliśmy niedrogo dzięki promocji, która miała miejsce w czasie grudniowych świąt. Pokój z kolacją i ze śniadaniem kosztował 50,5 Funta. My zapłaciliśmy tylko 0,5 Funta (-50 Funtów w promocji), a w cenie dostaliśmy darmowy transfer z/na lotnisko komfortowym busikiem ![]()
Hotel nie zachwycał wnętrzem pokoi, jednak otoczenie basenu i sama architektura bardzo nam się spodobała. Wewnątrz hotelu było kilka szerokich prześwitów z rosnącą bujnie roślinnością. Wieczorem zaserwowano nam kolację, podczas której do wyboru były 2 dania z 3 serwowanych: zupa, duża sałatka i 1 danie gorące (tadżin). Słabe było jedynie to, że gdybym się nie zapytał, to zapłacilibyśmy bardzo dużo za napoje do kolacji, bo nikt nam nie powiedział… że są płatne. Bardzo mnie rozśmieszyła jedna z zasad hotelu. Można było zapłacić karę za wnoszenie zakupów z zewnątrz. Dowiedziałem się tego od mieszkającego w hotelu Polaka. Powiedział mi, że zatrzymano go kiedy niósł zgrzewkę coca-coli. Kara za to przewinienie to zdaję się 50 dir, czyli 20 zł ![]()
Pomimo takich kwiatków, nie najgorzej nam się mieszkało w Aminie. Obsługa była dość miła.
Zjedliśmy rano śniadanko (generalnie zimny bufet, tylko naleśniki były gorące) i z pełnymi brzuszkami ruszyliśmy na pożegnanie z placem Jemaa el-Fnaa. Szklanka soku pomarańczowego, spacer po placu, ostatnie zakupy, taxi i już jesteśmy w hotelu.

Busik przyjechał punktualnie o 14 i razem z parą Anglików z innego hotelu, ruszyliśmy na lotnisko. Ostatnie spojrzenie na miasto i już po chwili za oknami widzimy konstrukcję terminala. Anglicy i my dajemy napiwek kierowcy i kierujemy się do odprawy. Na lotnisku dopychamy torby i ostatni raz ważymy bagaże. Wypełniamy taką samą deklarację jak przy wjeździe do kraju. Mam cykora, bo mój bagaż jest trochę cięższy, niż przewiduje norma. W torbie mam dużą ilość olejku arganowego. Kurcze, może nie będą się czepiać – myślę sobie. Kiedy już mamy podchodzić do skanera bagażu i odprawy, zatrzymuje nas przed wejściem pogranicznik i karze przejść do stanowiska, gdzie nadaje się bagaż rejestrowany. Tam Ryanair daje podpis i stempel na karcie pokładowej. Pani z Ryanaira z uśmiechem podbiła nam karty (bez ważenia toreb) informując, żeby się pośpieszyć. Zatem wracamy z powrotem do taśmy i wykładamy walizki. W Marrakeszu są 2 oddzielne ścieżki kontroli. Jedna dla mężczyzn, a druga dla kobiet. Jakiś mężczyzna za plecami tłumaczy nam, żeby się nie denerwować, bo to nie jest przejaw dyskryminacji, a jedynie takie lokalne zasady.
Kiedy już myślę, że wszystko poszło gładko, pani celniczka otwiera moja torbę i robi wielkie oczy. – Tych płynów jest za dużo – mówi, a ja na to zaczynam się klepać po policzkach i tłumaczę, że to olejek arganowy i że kobiety w Polsce będą very happy
Pani delikatnie uśmiechnęła się, zadumała… i machnęła ręką. Szczęśliwy, grzecznie się ukłoniłem i pobiegliśmy do odprawy paszportowej.
Głośne klepnięcie pieczątki w paszport, surowe spojrzenie prosto w oczy i już stoimy w ogonku do bramki. Nikogo nie sprawdzali i nie mierzyli, tak więc sprawnie wyjechaliśmy walizkami na płytę lotniska i skierowaliśmy się do ostatnich schodków. Samolot był całkowicie wypełniony, a dookoła głośne rozmowy i śmiechy młodych Angielek.
Żegnaj Marrakeszu. Kierunek London Luton.
LONDON LUTON
Kurcze, żeby tyko zdążyć na ostatni lokalny autobus w kierunku hotelu. Jest 21.30, a ostatni odchodzi 21.45. Długie lotniskowe korytarze, kolejki i sprawdzanie dokumentów, to trwa bardzo długo. Wypłacamy parę funtów z bankomatu, ale niestety w tym czasie ucieka nam ostatni autobus. Przezornie zamówiłem angielską taksówkę przez internet w Polsce, więc za 15 min podjedzie samochód. 12 funtów, to trochę dużo, bo autobus kosztowałby o połowę mniej. Taksówka podjeżdża punktualnie. Przestronne wnętrze dla 4 osób z tyłu, przed nami kładziemy płasko walizki i siadamy z prosto wyciągniętymi nogami. Cóż za wygoda, czuję się jak angielski Lord – pomyślałem.
Gadatliwy kierowca w 20 min dowozi nas do hotelu i najprawdopodobniej samowolnie wypłaca sobie napiwek w wysokości 1 funta, mówiąc, że tyle dodatkowo kosztuje wjazd na teren lotniska. Jestem na 99 proc pewien, że wjazd na 15 min, tak żeby zabrać pasażera nie kosztuje nic… Trudno, w takim razie to jest twój napiwek chłopie.
Hotel Luton Travelodge jest oddalony parę kilometrów od lotniska, ale za to dość tani. Pokój kupiłem za 15 funtów w promocji. Postanawiamy zakwaterować się najszybciej jak to tylko możliwe, tak żeby złapać jak najwięcej snu przed porannym lotem. Kiedy klapnęliśmy na łóżko, w ciszy jaka zapadła, usłyszeliśmy, jak zaczęło nam burczeć w brzuchach. Natychmiast zadecydowałem, że należy wyruszyć na “polowanie”.
Od chłopaka w recepcji dowiedziałem się, że w najbliższej okolicy, o tej porze otwarta jest jedynie stacja benzynowa i całodobowe Tesco. To 10 min drogi od hotelu. Hmm… wybieram Tesco, i rzeczywiście po 20 min docieram do sklepu. Szybka jazda po sklepowych alejkach i to co na kolację i śniadanie już siedzi w koszyku
Płacę w kasie samoobsługowej i szybkim krokiem wracam do hotelu. Plusem tej sieci hoteli jest to, że na wyposażeniu pokoju mamy czajnik elektryczny oraz saszetki z kawą i herbatą. Zawsze czekają na ciebie po przyjeździe. Zadowoleni, zrelaksowani i wyprysznicowani idziemy lulu.
Ze snu wyrywa nas idiotyczny dźwięk dzwonka specjalnie ustawiony po to, żeby nas obudził. Natychmiast podrywamy się, żeby wyłączyć ten okropny dźwięk. Pachnąca kawka stawia nas na nogi. Zjadamy po bułce z serem i ustawiamy walizki do pozycji pionowej. Wymeldowanie jest
bardzo proste, po prostu wrzucamy kartę magnetyczną do szczeliny w biurku recepcyjnym i opuszczamy hotel ![]()
Tuż obok hotelu jest przystanek autobusowy, a wg. moich notatek i rozkładów jazdy, pierwszy poranny autobus powinien nas przetransportować wprost na lotnisko. Chwilę później za przystanek podjeżdża National Express, który również jedzie w to samo miejsce, ale jest 2 razy droższy. Wciąż nie ma naszego autobusu. Przyjedzie? czy nie przyjedzie – zastanawiamy się. Hmm.. powinien –
mówię. Na szczęście po paru minutach naszej niepewności podjeżdża. Kupujemy bilet. który kosztuje 3,20. Nie ukrywam, że taka cena nam odpowiada, wiec energicznie wchodzimy do środka i siadamy wygodnie. Razem z nami jadą smutni ludzie, którym poodbierano, tak ważne poranne minuty snu.
Zaledwie po 30 minutach jesteśmy na lotnisku. Zaczynam się obawiać, czy moje olejki arganowe uda się przewieźć w bagażu podręcznym. Kiedy zobaczyłem grupę młodych ludzi, którzy nerwowo zaczynają się przepakowywać – mówię nie. Nie będę ryzykował utraty “marokańskiego złota”. Podjeżdżamy z walizkami do stanowiska bagażu rejestrowanego i za 26 Funtów nadaję 1 porządnie wypchaną walizkę. Gdybym wiedział, że tak wyjdzie, nie kombinowałbym i nie denerwował się poprzedniego wieczoru. Teraz jesteśmy już zrelaksowani i spokojni. Komfortowo, bez żadnych obaw mijamy etap kontroli. Dochodzimy do właściwej bramki, a kolejka na samolot Wizzair do Poznania jest ogromna. Nikt z obsługi nie skupia się na kontroli bagażu podręcznego. Zawsze tak jest, gdy w kolejce jest bardzo dużo osób. Priorytetem jest zapewnienie sprawnego wejścia na pokład, tak żeby samolot odleciał punktualnie, bo każda minuta opóźnienia, to niepowetowane straty dla linii lotniczej. Pokazujemy karty pokładowe i wchodzimy do środka samolotu. Startujemy, a po chwili stalowy ptak chowa się w chmurach.
To już ostatni nasz lot więc, żegnamy się na jakiś czas z lataniem. Nie na długo jednak… za kilka miesięcy zobaczymy Cypr ![]()
POLSKA
Poznań wita nas mrozem i słoneczkiem. Brak rękawiczek, doskwierał nam dotkliwie. Zanim dotarliśmy autobusem i tramwajem do Galerii Stary Browar, byliśmy nieźle zmarznięci. Na pierwszym piętrze jest dużo różnych barów i restauracji, a na środku ulokowane są stoliki wspólne dla wszystkich knajpek. Solidna porcja schabowego z ziemniakami i mizerią, przypomniała nam jakie i gdzie jest najlepsze jedzenie na świecie
!!!
Długo nie zabawiliśmy w galerii handlowej, choć Stary Browar zawsze mi się bardzo podobał i nie chodzi tu bynajmniej tylko o nazwę
Przed nami dość długa podróż autokarem. Musimy się pospieszyć, żeby nam nie uciekł autobus. W automacie zakupiliśmy bilety komunikacji miejskiej, te czasowe. Wybrałem 20 minutowe, a jechaliśmy 25 min. Ostatnie przystanki przejechaliśmy tak trochę z “duszą na ramieniu”. Kiedy tramwaj wjeżdżał na pętlę, już z daleka widać było jak charakterystyczny, nowoczesny, czerwony PolskiBus zatrzymuje się w Poznaniu. Wydrukowane numery rezerwacji wystarczą, żeby odhaczyć się na liście.
Po krótkiej przerwie, powoli i leniwie czerwony pojazd zaczyna rozpędzać się, sunąc w kierunku Warszawy. Koszt przejazdu (1zł) i wygoda, rekompensują nam ostatni, dość męczący etap powrotu do domu. O godz. 21 dojeżdżamy na miejsce. Muszę to powiedzieć, że jakość podróżowania i obsługa w autokarach Polskiego Busa jest naprawdę super, są bardzo punktualne.

PODSUMOWANIE
Maroko to kraj, do którego chętnie polecę jeszcze raz. Ludzie jakich mieliśmy okazję spotkać byli bardzo mili, życzliwi i przyjaźnie do nas nastawieni. Oczywiście sam motyw targowania, jest męczący dla Europejczyka, jednak można się do tego przyzwyczaić. Jest wiele innych rzeczy, które nam rekompensują te niedogodności. Mają pyszną kuchnię i słońce, które jest niewątpliwie plusem, szczególnie jeśli chodzi o styczeń. Swoją relacją, chciałem jednocześnie pomóc tym, którzy wybierają się do Marrakeszu, żeby pomieszkać w opisywanym hotelu, ale również tym, którzy maja na swojej drodze przejazdowej to miasto. Jak widzicie, można podróżować naprawdę tanio i zwiedzać dużo. Jeśli tą relacją zainspirowałem kogoś choć trochę, aby śmiało i tanio poznawać świat, to bardzo się cieszę. Napiszcie jakie są Wasze przemyślenia i refleksje. Do zobaczenia na szlaku.