Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 88 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5  Następna
Autor Wiadomość
#21 PostWysłany: 10 Sty 2016 21:07 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
Siła wiatru tłumaczyłaby przesuwanie się kamieni w tym samym kierunku, równolegle, a na miejscu ponoć można zaobserwować ślady po ich wędrówce, które się przecinają, zbliżają lub oddalają od siebie. Wędrują w zupełnie różnych kierunkach... "Ponoć" bo nie byłam niestety, nie widzialam. ;-)
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Urlop w Turcji: tydzień w 5* hotelu z all inclusive za 2190 PLN. Wylot z Warszawy Urlop w Turcji: tydzień w 5* hotelu z all inclusive za 2190 PLN. Wylot z Warszawy
United Airlines: bezpośrednie loty do Nowego Jorku z Berlina za 1576 PLN. Dużo terminów United Airlines: bezpośrednie loty do Nowego Jorku z Berlina za 1576 PLN. Dużo terminów
#22 PostWysłany: 15 Sty 2016 20:41 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
Wild West Dzień 10

YOSEMITE NATIONAL PARK

Miejscowośc Lee Vining, w której zatrzymaliśmy się na nocleg właściwie graniczy z parkiem. Rankiem ruszyliśmy w kierunku wschodniego wjazdu prowadzącego przez Przełęcz Tioga Pass. (wjazd ten jest zamknięty co roku od listopada, aż do końca maja)

Yosemite rozciąga się na przestrzeni ponad 3000 km², obejmuje największy na świecie U-kształtny polodowcowy kanion o długości 12 kilometrów i szerokości ponad 1 kilometra. Centralnie położona dolina Yosemite otoczona jest wznoszącymi się pionowo granitowymi ścianami, które poprzecinane są licznymi wodospadami. „Granitowe królestwo” to jeden z najpopularniejszych terenów wspinaczkowych na świecie. Liczne szumiące wodospady, cudowne jeziora, lasy, które są domem dla sekwoi olbrzymich i niedźwiedzi brunatnych – wszystko to można odkrywać będąc w jednym miejscu. Nic dziwnego, że ten wyjątkowy park jak magnes przyciąga rok rocznie ponad 3 miliony turystów.

Po raz pierwszy zatrzymaliśmy po niespełna godzinie jazdy – przy Tenaya Lake. Krajobraz był cudowny, pogoda przepiękna. W tafli jeziora odbijały się góry i lasy tworząc niesamowity efekt.

Image

Image

Image

Już od pierwszych chwil, pierwszych cudownych widoków jeszcze podziwianych zza okna samochodu, Yosemite mnie oczarował… albo zaczarował :D. Otaczający mnie krajobraz był taki… przyjazny, taki nasz. Mimo tego, że miejsca, jakie mieliśmy szczęście odkryć podczas naszej dotychczasowej podróży były wyjątkowe, jakoś tak przyjemnie było odpocząć od wszechobecnych czerwonych skał, które na początku były czymś nowym, innym, ciekawym, ale po czasie krajobraz nieco się opatrzył. Kiedy znalazłam się wśród szarych kopuł przypominających nasze polskie góry, poczułam się jak u siebie. To było wyjątkowo miłe uczucie.
Tutaj z wielką przyjemnością mogłabym zapomnieć o tym, że jestem na wakacjach poniekąd polegających na tym, że chcąc zobaczyć jak najwięcej w pośpiechu „zalicza się” kolejne punkty. Tutaj mogłabym po prostu być i odpoczywać. (oczywiście z aparatem w ręce :P)

Tuż za jeziorem zatrzymaliśmy się przy Olmsted Point. Wydrapaliśmy się na górę, skąd rozpościerał się widok na dolinę. Panorama była przepiękna. Oprócz nas, na szczycie nie było nikogo. Tylko cisza i spokój. Czułam się tak, jakbym na dole zostawiła cały hałaśliwy i zatłoczony świat docierając do miejsca, gdzie czas się zatrzymał...

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Niestety, kilka mil dalej widoczność drastycznie zmalała… Gęste zadymienie spowodowane rozległymi pożarami, które od pewnego czasu trawiły wiele kalifornijskich lasów, uniemożliwiły nam docenienie piękna parku w pełni. Niestety punkty widokowe typu Tunnel View Point czy Glacier Point, które są niemal obowiązkowym elementem zwiedzania, w starciu z zadymieniem zupełnie straciły swoją moc. W jednym z Visitor’s Center poinformowano nas, że Mariposa Grove, przede wszystkim znane z rosnących tam gigantycznych sekwoi, również jest zamknięte.

Image

Mimo mocno ograniczonych opcji, postanowiliśmy nie tracić dnia i zdecydowaliśmy się podejść do dwóch wodospadów… A właściwie miejsc, w których wodospady pojawiają się na wiosnę. :D Wodospady są najbardziej spektakularne od marca do maja, kiedy śnieg topnieje i uwalnia ogromne masy wody spadające z urwisk na dno doliny. W okresie letnim wodospady właściwie zanikają.

Zatrzymaliśmy się przy szlaku prowadzącym do Bridalveil Fall. Jego wody pokonując 188 metrów rozwiewane przez wiatr do złudzenia przypominają welon panny młodej. Ponoć wodospad przyciąga wzrok, a jego mgła ma magiczna moc - kto się zapatrzy, w ciągu roku wstąpi w związek małżeński :shock: Nam przepowiednia nie była straszna ;) jakaś inna magiczna moc musiała podstępnie zadziałać na nas już kilka lat temu, poza tym po dotarciu na miejsce, jak można było się spodziewać – wody i mgły było tak mało, że trudno byłoby uwierzyć w jakąkolwiek moc sprawczą. ;) Wilgotne głazy jednak umożliwiły podejście właściwie aż do pionowej ściany, co oczywiście możliwe jest tylko podczas suszy. :mrgreen:

Image

Image

Wracając do samochodu wyszliśmy naprzeciw El Captain. To największy i najpotężniejszy odosobniony granitowy monolit na świecie. Skała ma kilometr wysokości. Wygląda imponująco.

Image

Image

Na szczyt El Cap można dotrzeć wymagającą trasą turystyczną – wchodzi się na szczyt od tyłu i jest to opcja dla śmiałków sprawnych kondycyjnie :P , jednak prawdziwym wyzwaniem dla zawodowych wspinaczy jest pokonanie pionowej ściany, The Nose, jednej z najtrudniejszych na świecie, która przez długi czas wydawała się być nie do zdobycia. Człowiek jednak jest niesamowity i zgodnie z pewnym mądrym cytatem: "Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, i przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on to właśnie robi". A skoro już się da, to kolejnych zapaleńców i poszukujących mocnych wrażeń nie brakuje.

Ostatnim miejscem do jakiego dotarliśmy był Vernal Fall Bridge. Przez cały czas na szlaku towarzyszyło nam mnóstwo wszędobylskich wiewiórek.

Image

Image

Aby dotrzeć do mostu trzeba przejść dość stromym szlakiem ok. 1,5 km.

Image

Image

Image

Z tego punktu można wypatrzeć wodospad Vernal.

Image

Pokonując kolejne półtora kilometra można dojść do jego podnóża. W tym okresie wodospady jednak nie są „okazałe”, więc zadowoliliśmy widokiem z mostu i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Czas nas niestety gonił – w parku ciągnące się w nieskończoność serpentyny bardzo wydłużają czas przejazdu między punktami.
Jeszcze chwila na odpoczynek w pięknych okolicznościach przyrody. Krótka pogadanka z uroczymi domownikami parku i do samochodu.

Image

Image

Modrosójka czarnogłowa :mrgreen:

Image

Wiewiórka ze zmutowanym ogonkiem :mrgreen:

Image

Image

Image

Uważam, że Park jest przepiękny i powinien znaleźć się na „bucket list” każdego miłośnika przyrody. Wyjeżdżając czułam ogromy niedosyt. Miałam przed oczami zdjęcia z Yosemite, które przed wyjazdem przeglądałam w Internecie, a których niestety nie miałam okazji skonfrontować z rzeczywistością. Stałe zadymienie spowodowane pożarami i niezbyt trafiony okres, w którym wodospady właściwie zanikają oraz brak czasu – jeden dzień na Yosemite to grzech ciężki ;) - wpłynęło na bardzo oględny obraz parku. Poza tym nie widzieliśmy misia! :( A wypatrywałam go tak intensywnie jak kóz na drzewie w Maroko! Cieszę się natomiast, że mieliśmy szansę nacieszyć się widokami i bezchmurną pogodą w początkowej fazie zwiedzania. Cudowne widoki bronią się same i są doskonałą zapowiedzią tego, co Yosemite oferuje w dolinie - swoim sercu. Jeszcze tu wrócimy! do misi! na wiosnę! na dłużej! na pewno! :D
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
#23 PostWysłany: 17 Sty 2016 15:59 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
Przed nocą chcieliśmy dojechać jak najbliżej Sequoia National Park. Nocleg spędziliśmy we Fresno w Rodeway Inn.

Wild West, Dzień 11

SEQUOIA NATIONAL PARK

Rankiem wklepaliśmy „Sequoia National Park” w nawigację i ruszyliśmy zgodnie z instrukcją w drogę. Jak się okazało GPS prowadził drogą 180 w kierunku Kings Canoyn NP. Praktycznie przez cała drogę obszar, w którym się poruszaliśmy był spowity dymem. Widoczność była kiepska.
Nie pamiętam nazwy miasteczka, do którego po pewnym czasie wjechaliśmy, ale widok był niecodzienny, ściskał za gardło i powodował gęsią skórkę na rękach. Miasteczko właściwie opustoszało, aby przekształcić się w bazę dla tysięcy strażaków. Na polach porozstawiane zostały duże namioty, przy drogach stały dziesiątki wozów strażackich. Szybko rozprzestrzeniające się pożary lasów zmusiły mieszkańców do ewakuacji, a strażaków do walki z żywiołem zagrażającym pobliskim miasteczkom i lasom gigantycznych drzew sekwoi w Kings Canyon National Park.
Na werandach i bramkach opuszczonych domów mieszkańcy pozostawiali napisy „Thank your Firefighters. Stay Safe.”, czy „Thank you for saving our homes”. Przejeżdżaliśmy koło kolejnych domów, a ja czytałam kolejne podziękowania… Na pewno znacie to uczucie, kiedy macie wrażenie, że w środku coś was ściska... tak właśnie ściskało. To, co mnie uderzyło najbardziej, to stosunek tamtejszych ludzi do służb mundurowych. Mieszkańcy traktowali ich z wielkim szacunkiem, mieli świadomość na jakie ryzyko wystawiają się chroniąc ich domy. Z tych kilku słów pozostawionych na posesjach biła autentyczność, szczera troska i prawdziwa wdzięczność. Przykro mi to stwierdzić, ale taka postawa nie była dla mnie czymś oczywistym. Niestety mam wrażenie, że w Polsce ludzie zbyt często przybierają postawę roszczeniową zapominając o tym, że za zawodem i obowiązkami wynikającymi z pracy, stoją zwykli ludzie, którzy narażają własne życie i pewnie niejednokrotnie walczą ze swoimi słabościami i wewnętrznym strachem ratując inne rodziny… Należy im się nasze uznanie i wielki szacunek. Czasami zwykłe „dziękuję” wystarcza i jak nic innego motywuje do dalszego działania.
Przejechaliśmy do końca opuszczonego miasteczka i dojechaliśmy do blokady drogi. Niestety była nieprzejezdna. Musieliśmy zawrócić i zgodnie z radą odbić do miasteczka Three Rivers, skąd dalej prowadzić nas miały znaki do Parku Sekwoi. Oznaczało to znaczne nadłożenie drogi i opóźnienie w czasie, ale mimo najdokładniejszych planów czasami na pewne rzeczy nie mamy wpływu, wiec nie pozostało nam nic innego jak dostosować się zaistniałej sytuacji i uzbroić się w cierpliwość. :)

W końcu dotarliśmy na miejsce. Od granicy parku do jego centralnej części prowadzi baaardzo rozbudowana pnąca się w górę serpentyna ;) Momentami od ilości zakrętów kręciło się w głowie. Po drodze było kilka punktów widokowych, ale w kwestii widoczności niewiele się zmieniło, więc skupialiśmy się na tym, co mijaliśmy w bliższej perspektywie. Zakręty ciągnęły się grubo ponad godzinę. Bezustannie wypatrywaliśmy wielkich drzew, które skoro są takie wielkie to powinny być przecież widoczne już z daleka...? 8-) Sekwoje są jednak sprytnie skrywane przez rosnące w ich otoczeniu inne drzewa. Marne szanse na wypatrzenie jakichkolwiek wcześniej jak po dotarciu do serca lasu – Giant Forest. Prawie do samego końca podróży ciekawość z każdym zakrętem była niezaspakajana, więc sukcesywnie stawała się coraz większa. I tak przez półtorej godziny. „Widzisz już coś?” „Nie” „A teraz?” „Dalej nie” „Kurde to gdzie one są? czy my jesteśmy w dobrym parku…?”

W pierwszym kontakcie drzewa robią kolosalne wrażenie. ;) Wydają się być wręcz nierealne.
Zrobienie zdjęcia wymaga nie lada akrobacji, bo olbrzymy nie chcą mieścić się w obiektywie… :mrgreen:

Image

Image

Image

Image

Człowiek ma wrażenie jakby znalazł się w jakimś surrealistycznym świecie gigantów, albo za dotknięciem czarodziejskiej różdżki został zminiaturyzowany do wielkości mrówki. ;) Ciężko sobie wyobrazić, że te olbrzymy stoją w tym miejscu od 2-3 tysięcy lat! Są niemal nieśmiertelne. Na świecie rosną tylko i wyłącznie na terenie Sierra Nevada na wysokości pomiędzy 5-7 tysięcy stóp (1500-2100 metrów npm).

Łatwo je wpatrzeć wśród innych drzew, bo oprócz dużej dysproporcji wyrózniają się również swoim niespotykanym brązowo-cynamonowym kolorem. W dotyku są zaskakująco miękkie i misiaste. Po przytuleniu zostawiają masę drobnych włosków. :D

Image

Image

Image

Charakterystyczna kora sekwoi, której grubość dochodzi nawet do 90 cm ma wyjątkowe właściwości - zawarte w niej „środki chemiczne”, chronią drzewo przed chorobami, grzybem, szkodnikami czy nawet pożarem. Kolejny fakt, który nas zaskoczył - ogień niezbędny jest tym roślinom do życia. Na terenie parku pracownicy w kontrolowany sposób rozniecają ogień i opalają sekwoje. Pod wpływem temperatury wiszące wysoko małe szyszki otwierają się uwalniając nasiona. Dodatkowo, pożary lasów przerzedzają drzewostan i użyźniają glebę, dzięki czemu nasionka sekwoi mogą szybciej kiełkować i zakorzenić się.

Image

Image

Image

Jednak nawet olbrzymy mają swoją słabość. W przypadku sekwoi to płytki system korzeniowy. Korzenie zapuszczają się w głąb ziemi zaledwie na niecałe 2 metry, a w górę drzewa te rosną w sposób wręcz nieopamiętany, co w konsekwencji oznacza dużą podatność na przewracanie się. Ich własny ciężar i niedostatecznie silny system korzeniowy w połączeniu z wilgotną ziemią oraz bardzo silnymi wiatrami, są głównymi przyczynami ich umierania. Procesy gnilne postępują w przypadku sekwoi bardzo wolno i takie przewrócone drzewo może sobie jeszcze poleżeć w niezłym stanie przez kolejne 1000 lat.

Image

A to już General Sherman –największy żyjący organizm i najszybciej rosnąca rośliną na świecie –drzewo ma około 2300-2700 lat. Szacunkowa waga Generała to koło 1,385 ton przy wysokości 83,8m. Przy podstawie pień liczy 11 metrów średnicy, co daje ponad 33 metry obwodu.

Image

Byłam, widziałam, a kiedy siedzę teraz w domu i próbuje przywołać go w pamięci wyobrażając sobie, że jego średnica równa jest szerokości mojego mieszkania (żeby nie być gołosłowną przed chwilą biegałam z metrem po domu I mierzyłam :mrgreen: ), a powierzchnia jego podstawy to zgodnie z moimi obliczeniami ok 95m2, to znowu wydaje mi się to nierealne!

Podobnie jak w Yosemite, na terenie Sequoia Park żyją niedźwiedzie brunatne. W związku z tym wszędzie w parku porozstawiane są tablice informujące o tym, jak należy zachować się w razie spotkania z misiem. Obowiązują także zasady dotyczące żywności- całkowity zakaz pozostawiania artykułów spożywczych w samochodach – wszystko należy przełożyć do specjalnie przygotowanych, zamykanych skrzyń.

Image

Image

Image

Warto przeznaczyć chociaż jeden dzień, by zobaczyć te wyjątkowe i nietuzinkowe z wielu względów drzewa.
Spacerując jednum ze szlaków można poczuć się trochę jak w zaczarowanej krainie. :)

Image
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#24 PostWysłany: 29 Sty 2016 14:25 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
Nie pamiętam, o której godzinie wyjechaliśmy z Sequoia Park, ale pamiętam, że przy założeniu, że do miasteczka, w którym planowaliśmy zostać na kolejny nocleg dzieliło nas ok 4 godziny drogi, uznaliśmy, że z czasem stoimy całkiem nieźle. Planowaliśmy jeszcze wieczorem przejść się po wybrzeżu i okolicy, zjeść jakaś pyszna obiadokolacje w klimatycznej knajpce. Najintensywniejsze etapy podróży mieliśmy za sobą. Wszyscy już potrzebowaliśmy chwili wytchnienia - blisko 3 tysiące mil spędzonych w aucie, wysokie temperatury i szybkie tempo zwiedzania sprawiły, że po 10 dniach organizmy zaczynały się buntować. Chcieliśmy ostatnie 3 dni spędzić na słodkim nicnierobieniu leniwie przemieszczając się w stronę San Francisco. Jak już się zapewne domyślacie.. plany planami a życie życiem ;)

Faktycznie po niecałych 4 godzinach zgodnie z planem wjechaliśmy do San Luis Obispo. Miasteczko stało się naszym celem podróżniczym zupełnie przypadkowo. Z Parku Sekwoi kierowaliśmy się w kierunku sławnej trasy Big Sur. Chcieliśmy przejechać możliwie najdłuższy kawałek nie cofając się jednak bardzo w stronę LA. Przy powyższych założeniach droga prowadząca do San Luis Obispo, skąd mieliśmy rozpocząć przejazd Pacific Coast Highway - Route 1 wydawała się być najwłaściwsza.

O San Luis Obispo wiedzieliśmy niewiele. W zasadzie nie wiedzieliśmy nic. Nazwa wcześniej nie obiła nam się o uszy, a na mapie miejsce wydawało się być niewielką kameralną mieścinką, nie skupiającą na sobie niczyjej uwagi. Ku naszemu zdziwieniu miasteczko jest zupełnym przeciwieństwem naszych ówczesnych wyobrażeń. San Luis Obispo tętni życiem i nastawione jest strikte na turystów. Przejeżdżając wzdłuż kolejnych uliczek ciężko było wypatrzeć zwykłe domy mieszkalne. Mijaliśmy same motele, hotele, restauracje i bary. Dość oczywistą tego konsekwencją były tłumy turystów na ulicach.

Ponad godzinę kręciliśmy się w kółko. Hotel na hotelu, motel na motelu i ani jednego wolnego pokoju… Wreszcie zlitował się nad nami jeden z pracowników jakiegoś hotelu mówiąc, że tracimy czas, bo w promieniu pół godziny od miejscowości nie ma szans na znalezienie czegokolwiek w rozsądnej cenie. Odpuściliśmy więc dalszą bezcelową eksploatację San Luis Obispo. Skorzystaliśmy z dostępnego wifi i na przyhotelowym parkingu zaczęliśmy buszować po Internecie. Znalezienie pokoju nieprzekraczającego $300 było dużym wyzwaniem, ale ostatecznie znaleźliśmy nocleg w Coalinga – miejscowości oddalonej o dodatkowe 2 godziny drogi. :? Plany o spacerze nad oceanem i pysznej kolacji w przytulnej knajpce musiały zostać przesunięte… :)

Było już późno, kiedy dotarliśmy na miejsce. Okolica taka sobie. Towarzystwo przed hotelem dość szemrane. Strach wysiąść z auta, strach zostawić samochód na noc na parkingu. Ale późna godzina i opłacona z góry rezerwacja nie dawały nam większego wyboru. Delikatnym pocieszeniem była informacja, że motel składa się w dwóch budynków po przeciwległych stronach ulicy. Na szczęście trafiliśmy do części bardziej przyzwoitej. :P Standard motelu nie należał do wysokich, ale i cena była niska. No nic, byle do rana. ;)
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko
Góra
 Profil Relacje PM off
chaleanthite lubi ten post.
 
      
#25 PostWysłany: 07 Lut 2016 13:22 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
Wild West, Dzień 12

BIG SUR

Plan na dwunasty dzień naszej podróży był prosty – jadąc legendarną Pacific Coast Road dotrzeć do bazy noclegowej w Monterey. Rano wyruszyliśmy z Coalinga i kierując się do miejscowości Cambria po około dwóch godzinach dojechaliśmy na wybrzeże. Po raz pierwszy podeszliśmy do niemal pionowej skarpy. Pacyfik przywitał nas takim widokiem.

Image

Image

Image

Od tego miejsca zaczęliśmy powolny przejazd Pacific Coast Highway 1 w stronę Monterey przebiegający przez Big Sur powszechnie uważaną za jedną z najbardziej malowniczych tras drogowych w Stanach Zjednoczonych.
Big Sur nie posiada ustalonych granic, ale przyjmuje się, że obszar tego regionu obejmuje ok. 140 km linii brzegowej rozciągającej się między kanionem San Carpóforo w hrabstwie San Luis Obispo a rzeką Carmel w hrabstwie Monterey.
Tutaj wzgórza wyrastają wprost z oceanu, malownicza droga prowadzi po ich zboczach, a poniżej fale efektownie rozbijają się o brzeg. Do tego minimalna ilość stałych mieszkańców i niewielka baza turystyczna – to wszystko sprawia, że miejsce zachowało pewnego rodzaju dzikość i autentyczność. Do tego piękne plaże, wszechobecny błękit i wiele magicznych miejsc po drodze… natura stworzyła kolejne arcydzieło. :)

Piękno kalifornijskiego wybrzeża jest tak oczywiste, że zostało nawet docenione przez słonie morskie. ;) Można popodglądać ich leniwe życie zatrzymując się przy jednej z plaż w regionie Big Sur. Śmieszne worki tłuszczu porozrzucane po plaży całymi dniami wygrzewają się w słońcu ograniczając swoje ruchy do absolutnego minimum. Od czasu do czasu jakiś osobnik postanawia zażyć kąpieli wodnej. Wybiera więc najkrótszą drogę przetaczając się mozolnie po reszcie relaksujących się na plaży towarzyszy. Budzi to oczywiście ich irytację, ale zazwyczaj ich bunt ogranicza się do specyficznego pokrzykiwania (który nota bene przypomina bekanie :) ). Ich ociężałość i niezgrabności jest jednak pozorna – po lądzie potrafią poruszać się z prędkością większą niż człowiek. Fajne doświadczenie być tak blisko dziko żyjących zwierząt. Programy National Geographic w zestawieniu z relacją life wypadają dość słabo. :)

Image

Image

Image

Kręta California State Route 1, z jednej strony przytulona do gór Santa Lucia, z drugiej biegnąca tak blisko Pacyfiku, że momentami od urwiska dzieliło nas kilkanaście – kilkadziesiąt centymetrów, jest wyjątkowo urokliwa i dostarcza wielu estetycznych wrażeń. Każdy kolejny zakręt, czy wzniesienie odkrywało przed nami coraz to ładniejsze krajobrazy. Porozmieszczanie co kilkaset metrów punkty widokowe kuszą, żeby żadnego z nich nie pominąć. Kolejna zatoczka, kolejny widoczek, który koniecznie trzeba sfotografować. Nie mogłam przepuścić takich krajobrazowych perełek… :)

Image

Image

Image

Image

Poza moimi częstymi „yyyy, a możemy się tu (znowu) zatrzymać?” ciszę w aucie co raz przerywał Max głośnym „Stóóóóóóóóóóóóóóóój! Chyba widziałem wieloryba!”. Prawie z piskiem opon zatrzymywaliśmy się wtedy na poboczu, pełni nadziei wyskakiwaliśmy z auta jak z procy, zatrzymywaliśmy się nad urwiskiem i niemal na bezdechu wypatrywaliśmy owego wieloryba….

Image

Następnie po pełnej napięcia chwili następowała konsternacja, „tak Max, to naprawdę ładny głaz…” ;) i wracaliśmy do auta. :D Sytuacja powtarzała się na tyle często, że stwierdziliśmy, że Max ewidentnie albo się przegrzał albo zatruł kilkudniowym salami z Wallmarta i stąd te omamy. ;)
Po nastym wzniesionym alarmie, już z nieco ostudzonym zapałem i niewielką nadzieja wysiedliśmy po raz kolejny z auta. Najpierw usłyszeliśmy charakterystyczny szum tryskającej wody, a chwilę potem zlokalizowaliśmy dwa wieloryby pływające zaskakująco blisko klifów. Aparat bez odpowiedniego obiektywu nie był w stanie ich wyłapać, więc nie mamy zdjęć z pierwszego naszego kontaktu z olbrzymami, ale zobaczyć wieloryba w jego naturalnym środowisku – bezcenne. Max… zwracamy honor ;-)

Po drodze zatrzymaliśmy się również przy McWay Fall. Wodospad znajduje się w parku stanowym Julia Pfeiffer Burns State Park. Ze względu na ochronę środowiska nie można go jednak oglądać z poziomu plaży. Punkt widokowy stworzony został powyżej urokliwej zatoczki. Poza idylliczną lokalizacją jest jeszcze coś, co czyni McWay Fall wyjątkowym. To jeden z nielicznych wodospadów na świecie, który wpada bezpośrednio do oceanu.

Image

Image

Image

Nisko kładące się na wzgórzach mgły są zjawiskiem dość częstym i charakterystycznym dla wybrzeży Kalifornii. My również ich nie uniknęliśmy. Im bardziej zbliżaliśmy się do Monterey, tym mgły robiły się gęstsze i zaczęły ograniczać nieco widoczność, ale jednocześnie roztaczały coś w rodzaju aury tajemniczości…

Image

Ostatni przystanek przed Monterey zrobiliśmy przy Bixby Bridge, który bez wątpienia jest ikona Big Sur. Robi fantastyczne wrażenie zarówno z tej perspektywy:

Image

Jak i z oceanem w tle.

Image

Przejechanie ok 140km wzdłuż wybrzeża zajęło nam prawie cały dzień. Wydawało się, że zrobimy ją dużo szybciej, jednak serpentyny i spory ruch na drodze ograniczają prędkość. Ponadto, trasa jest tak bajkowa, że nie sposób co chwilę nie stawać, choćby na krótka chwilę, żeby nacieszyć oczy. Szkoda, że nie można było nałapać trochę tego wszechobecnego błękitu w butelkę i przywieść do Polski. :P
Na koniec jeszcze jedno: przed wyruszeniem na kalifornijską jedynkę warto zatankować do pełna. Na trasie minęliśmy tylko jedną niewielką stację benzynową, na której ceny paliwa były zaporowe - ponad połowę droższe.

Do Monterey dotarliśmy późnym popołudniem. Zakwaterowaliśmy się w motelu Pelican Inn, a następnie za radą miłego recepcjonisty udaliśmy się na Fisherman’s Wharf, żeby w restauracji Old Fisherman's Grotto uraczyć się pyszną, już długo wyczekiwaną kolacją. :) Miejsce nie należy do najtańszych, ale mimo to zdobyło należną renomę i jest wręcz oblegane. Ponieważ chwilowo nie było wolnych miejsc dostaliśmy coś w rodzaju pilota, który dzwoniąc miał poinformować, kiedy zwolni się stolik na cztery osoby. W ten sposób korzystając z wolnej chwili zrobiliśmy spokojną rundkę po molo. Z Maxem zapisaliśmy się również na 3 godzinny rejs i oglądanie wielorybów w dniu kolejnym. Po krótkim czasie otrzymaliśmy sygnał, że czas wracać do Grotto. Restauracja jest na wysokim poziomie. Każdy stolik obsługiwany jest przez tylko jednego profesjonalnego kelnera, który chętnie opowiada o potrawach i winach proponowanych w karcie. Widać było, że zna się na rzeczy. Owoce morza były naprawdę pyszne i warte wydanych pieniędzy. Polecamy.
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko


Ostatnio edytowany przez Maxima0909, 22 Lut 2016 11:03, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#26 PostWysłany: 13 Lut 2016 02:43 

Rejestracja: 13 Sty 2015
Posty: 99
Dzięki za tę relację - właśnie planowałem coś w tym stylu a tu okazuje się, że już Wy to zrobiliście. Wprawdzie ja rozpocznę z LAX w stronę SF a potem Yosemite, Sequoia, Death Valley, a od LV podobne kółko do Waszego, ale ten opis pozwolił mi uświadomić sobie ile czasu *warto* zaplanować na poszczególne atrakcje.
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#27 PostWysłany: 17 Lut 2016 23:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
Wild West, Dzień 13

MONTEREY - WHALES WATCHING

Monterey to nadmorskie miasteczko żyjące z rybołówstwa i turystyki. Jego sercem oczywiście jest port. Old Fishermans Wharf jest najbardziej rozpoznawalną częścią miasta. W dawnych czasach cumowali tu rybacy, by sprzedać świeżo złowione ryby do przetwórni. Dzisiaj miejsce przetwórni zajęły restauracje, punkty oferujące wycieczki – głównie rejsy w poszukiwaniu wielorybów oraz sklepiki z pamiątkami. Mimo tego, że marina stała się obiektem turystycznego zainteresowania, port i molo szczęśliwie zachowały swoją kameralną atmosferę.

Autentyczność tego miejsca urzekła mnie najbardziej. Nie wdarła się tam przesadna, nikomu niepotrzebna „nowoczesność”, która niestety często jest synonimem tandety i plastiku. W porcie nie wszystkie knajpki, czy łajby były odrestaurowane i lśniące, ale to właśnie kolorowe ściany budynków z przetartą gdzieniegdzie farbą, czy leciwe kutry rybackie zacumowane gdzieś w pobliżu były dowodem na to, że port ma swoją historię. Obrazu dopełniały wylegujące się gdzie popadnie foki i lwy morskie oraz figlarne wydry pływające na wodzie brzuszkami do góry.

O 10:00 mieliśmy wypłynąć w rejs w celu oglądania wielorybów (głównie długopłetwców i płetwali błękitnych). Co najmniej pół godziny wcześniej stawiliśmy się na miejsce w celu odebrania biletów. Cena biletów $35 od osoby za 3godz rejs. Niestety nie pamiętam nazwy firmy, ale ich punkt znajdował się w rzędzie domków po prawej stronie molo, tuż obok restauracji, przed którą pan zachęca do degustacji lokalnego przysmaku, czyli Clamchowdera - gęstej zupy z mięczaków. ;)

Zatoka Monterey w Kalifornii jest jednym z najlepszych na zachodnim wybrzeżu miejsc do obserwowania wielorybów. Bliskość głębokiego rowu oceanicznego sprawia, że woda w zatoce obfituje w pożywienie, które przyciąga największe morskie ssaki. Obserwowanie zwierząt w ich naturalnym środowisku to dla mnie i Maksa zawsze ogromne przeżycie. Z tą wyprawą wiązaliśmy wielkie nadzieję, choć z oczywistych względów do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, czy uda nam się zobaczyć te wyjątkowe stworzenia z bliska. Wieloryby to nie parki narodowe, które bez względu na porę roku, czy pogodę są niezmiennie w tym samym miejscu. ;)
Około 10:30 opuściliśmy marinę. Najpierw kapitan powoli manewrował pomiędzy zacumowanymi w okolicach portu statkami i łajbami oraz przejętymi przez foki bojami ;-), by następnie z dużą prędkością odpłynąć w głąb oceanu. Pogoda tego dnia była dość kapryśna - niebo niemal zupełnie zachmurzone, co chwilę kropił deszcz.

Image

Image

Image

Po pewnym czasie silniki prawie zupełnie ucichły, a łódź zaczęła kołysać się na wodzie. Kapitan poinformował nas w jakim kierunku patrzeć i… zobaczyliśmy pierwszy wynurzający się z wody grzbiet zwieńczony efektowną fontanną i okazaly ogon. Prawie w tym samym momencie w niedalekiej odległości przywitał nas kolejny humbak. Zrobił to w dość spektakularny sposób - wyskoczył wysoko ponad tafle wody prawie zupełnie się z niej wynurzając!!!! Wrażenie było ogromne (zdjęcia oczywiście nie zdążyłam zrobić). Brakuje mi słów, żeby zrelacjonować co wtedy czułam. Stałam na łodzi w zupełnym osłupieniu i pod niesamowitym wrażeniem. Mieliśmy nadzieję zobaczyć jakieś wieloryby, ale skaczące olbrzymy traktowałam już raczej w kategorii marzenia.

Image

Humbaki, bo te mieliśmy okazję oglądać, wydawały się mieć bardzo spokojne usposobienie. Wśród łodzi czuły się swobodnie. Często wręcz same podpływały dość blisko jakby zaciekawione naszą obecnością.

Image

Znalazł się nawet śmiałek, który podpływał do nich w maleńkim kajaku. (Kamikadze jakiś :P)

Image

Image

Image

Image

Wzór na płetwie ogonowej jest unikatowy i niepowtarzalny, podobnie jak linie papilarne u ludzi.

Image

2,5 godziny minęło jak mrugnięcie okiem. Było fantastycznie! Mogłabym na tym statku spędzić cały dzień, albo i tydzień! Emocji było tyle, że zupełnie zapomnieliśmy o zimnie i od czasu do czasu pojawiającym się deszczu.

Mieliśmy dużo szczęścia! Już na koniec, tuż przy naszej łodzi pojawiła się duża ławica delfinów. Przez jakiś czas delfiny towarzyszyły nam w drodze powrotnej ścigając się z naszą łodzią. :mrgreen: To było prawdziwe zwieńczenie wyprawy! Cudownie, że są jeszcze na świecie miejsca, gdzie żyje tyle pięknych zwierząt na wolności.

Image

Image

Image

Image

W czasie kiedy my oglądaliśmy wieloryby Asia z Markiem zdecydowali się na odwiedzenie Monterey Bay Aquarium, w którym można podziwiać tysiące gatunków wodnych stworzeń. Ponoć w zestawieniu z oceanarium w Genui, to w Monterey wypada dość blado, ale jeśli ktoś lubi tego typu atrakcje, to myślę, że i tam znajdzie coś dla siebie.

Wieczorem wróciliśmy na plażę, żeby przejść się wzdłuż wybrzeża i przy zachodzie słońca pożegnać to klimatyczne rybackie miasteczko. Myślę, że jego urok doceni każdy, kogo w zachwyt wprawiają kolorowe zabudowania, kołyszące się łodzie i pływające po zatoce uchatki.

Image

Image

Image

Image

Image

Image
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko


Ostatnio edytowany przez Maxima0909, 22 Lut 2016 11:02, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
6 ludzi lubi ten post.
 
      
#28 PostWysłany: 19 Lut 2016 11:38 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Paź 2014
Posty: 1040
srebrny
Świetna relacja i fantastyczne zdjęcia - bez niepotrzebnych efektów i dodatków, natura broni się sama ;)
Jakoś nigdy do USA mnie nie ciągnęło, ale jak już się przełamię i będę jechać to zrobię taką trasę jak Wy :)
_________________
Moje relacje:
Włochy - Liguria / Indonezja / Malmo+Kopenhaga / Dublin / Sri Lanka+Malediwy / Maroko / Amsterdam / Kaukaz / Wyspy Owcze
i: https://www.instagram.com/ola.javv/
Góra
 Profil Relacje PM off
Maxima0909 lubi ten post.
 
      
#29 PostWysłany: 21 Lut 2016 11:07 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 24 Wrz 2014
Posty: 18
Loty: 34
Kilometry: 88 311
Maxima0909 napisał(a):
Wild West, Dzień 13

Zrobił to w dość spektakularny sposób - wyskoczył wysoko ponad tafle wody prawie zupełnie się z niej wynurzając!!!! Wrażenie było ogromne (zdjęcia oczywiście nie zdążyłam zrobić).



Za to ja mam to na filmiku :-P (jak to było??? Max ma zawsze szczęście heheheh)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#30 PostWysłany: 24 Lut 2016 17:31 

Rejestracja: 12 Gru 2012
Posty: 133
Maxi1982 napisał(a):
Maxima0909 napisał(a):
Wild West, Dzień 13

Zrobił to w dość spektakularny sposób - wyskoczył wysoko ponad tafle wody prawie zupełnie się z niej wynurzając!!!! Wrażenie było ogromne (zdjęcia oczywiście nie zdążyłam zrobić).



Za to ja mam to na filmiku :-P (jak to było??? Max ma zawsze szczęście heheheh)


Można poprosić o link do filmiku ;)

Świetna relacja :) Czekam na dalszą część. Od dawna planuję wypad w podobne rejony, na pewno odwiedzę kilka z polecanych przez Ciebie punktów. Poproszę jeszcze na koniec o podsumowanie ile wyniósł Was cały trip ;)
Góra
 Profil Relacje PM off
Maxima0909 lubi ten post.
spokoluzik uważa post za pomocny.
 
      
#31 PostWysłany: 25 Lut 2016 08:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 24 Wrz 2014
Posty: 18
Loty: 34
Kilometry: 88 311
@Muton

Na koniec relacji postaram się zmontować filmik z całego wyjazdu i wtedy podam link.
Góra
 Profil Relacje PM off
Muton lubi ten post.
 
      
#32 PostWysłany: 25 Lut 2016 12:41 

Rejestracja: 13 Sty 2015
Posty: 99
Ja także czekam na film. U mnie trasa już ułożona, a Wasza relacja z Monterey i wycieczki 'na wieloryby' spowodowała, że uwzględniłem ten punkt programu u siebie. Ciekaw jestem jak to wyglądało na żywo.
Góra
 Profil Relacje PM off
Maxima0909 lubi ten post.
 
      
#33 PostWysłany: 27 Lut 2016 14:44 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
Muton napisał(a):
Świetna relacja :) Czekam na dalszą część. Od dawna planuję wypad w podobne rejony, na pewno odwiedzę kilka z polecanych przez Ciebie punktów. Poproszę jeszcze na koniec o podsumowanie ile wyniósł Was cały trip ;)

Cieszę się, że godziny spędzone przy stworzenu tej relacji komus się przydały. Poniżej wrzucam ostatni dzień z zachodniego wybrzeża - San Francisco. Podsumowanie postaram się zrobić jak najszybciej. Może w poniedziałek...? :)
spokoluzik napisał(a):
Ja także czekam na film. U mnie trasa już ułożona, a Wasza relacja z Monterey i wycieczki 'na wieloryby' spowodowała, że uwzględniłem ten punkt programu u siebie. Ciekaw jestem jak to wyglądało na żywo.

Jestem pewna, że nie będziesz żałował! :)

Wild West, Dzień 14

SAN FRANCISCO

Było jeszcze ciemno, kiedy wsiedliśmy do samochodu i skierowaliśmy się do oddalonego o 120mil San Francisco. Spodziewaliśmy się dużego ruchu na ulicach w godzinach porannych. Odpuściliśmy więc dalszą podróż wybrzeżem i żeby jak najszybciej dotrzeć na miejsce wybraliśmy #101. Mimo tak wczesnej pory nie udało nam się jednak uniknąć tłoku. Dojazd do SF zajął nam ok. 4 godziny i udało nam się to zrobić głównie dzięki carpool lane (dodatkowy pas dla aut z co najmniej dwoma pasażerami), z którego konsekwentnie korzystaliśmy jak tylko nadarzyła się okazja.

Po dotarciu na miejsce najpierw zatrzymaliśmy się w hostelu (USA Hostels SF - polecamy), gdzie zostawiliśmy swoje bagaże, a następnie pojechaliśmy do wypożyczalni oddać auto. Uznaliśmy, że jazda samochodem po San Francisco to strata czasu i pieniędzy - problemy z miejscem parkingowym i dodatkowe litry paliwa, które w mieście usytuowanym na 48 wzgórzach giną w oczach. Po załatwieniu wszystkich formalności spacerkiem udaliśmy się w drogę powrotna do hostelu. San Francisco w pierwszej odsłonie…? Główne ulice, którymi wracaliśmy robiły fantastyczne wrażenie – ekskluzywne centrum: wszechobecne witryny drogich marek i tłumy dobrze ubranych ludzi biznesu, którzy w cieniu nowoczesnych biurowców zgodnie z amerykańską tradycją – kawą w dłoni i komórką przy uchu ;) załatwiali coś w pośpiechu. Sceny niczym z filmów.

W drodze powrotnej przypadkowo natrafiliśmy na ofertę Big Bus, czyli wycieczki typu Hop On - Hop Off. Ponieważ było już stosunkowo późno i niestety na zwiedzanie zostało nam zaledwie kilka godzin, uznaliśmy, że będzie to najefektywniejszy sposób na San Francisco w pigułce. Koszt biletu to $45/os, ale na podstawowym bilecie można było jeździć jedynie do godziny 17:00. Później obowiązywały bilety na kursy wieczorne/nocne, które były odpowiednio droższe. Nam zasadniczo zależało na szybkim transporcie do Golden Gate (który choć oddalony od pozostałych atrakcji miasta był naturalnie najważniejszym punktem na liście), a następnie sprawnym powrocie do centrum.

Zanim jednak o Golden Gate… słów kilka o San Francisco i jego drugiej odsłonie... ;) Trasa Big Busa zatacza pętlę. Zatrzymuje się dokładnie na ulicy, przy której znajduje się USA Hostels. Wsiadając jednak na przystanku na Post St oddalalibyśmy się od Golden Gate jadąc w stronę Fisherman’s Wharf, do którego zamierzaliśmy dotrzeć nieco późnie. Dlatego zdecydowaliśmy się na rozpoczęcie zwiedzania wsiadając do Busa w punkcie 6.

Image

Korzystając z mapy obraliśmy najprostszą drogę i ruszyliśmy spod hostelu do najbliższego skrzyżowania, a następnie w dół Leavenworth St. Wszystko szło zgodnie z planem, do momentu kiedy niczego nieświadomi beztrosko skręciliśmy w Ellis St. Już po pierwszych kilku krokach poczuliśmy, że coś nie gra… Otoczenie, „krajobraz”, atmosfera ulicy zmieniły się momentalnie i drastycznie – brud, mnóstwo rozrzuconych śmieci i unoszący się w powietrzu nieprzyjemny zapach. Bezdomni siedzieli na chodnikach, leżeli niemal przy każdej ścianie, spali na schodach. Część z nich sprawiała wrażenie odurzonych lub chorych psychicznie. Jeden mruczał pod nosem, inny krzyczał wymachując rękami. Czułam, że niektórzy przyglądają nam się intensywnie. Byli chyba naszą obecnością (lub lekkomyślnością) zaskoczeni…- bądź co bądź drugich takich „odważnych” podczas całej przebieżki po Ellis St nie spotkaliśmy :P. Jak tylko zorientowaliśmy się, że znaleźliśmy się w nieodpowiednim miejscu momentalnie przyśpieszyliśmy kroku wbijając wzrok w chodnik podświadomie wiedząc, że kontakt wzrokowy może sprowokować. Dłonie mimowolnie mocniej zacisnęły się na aparatach, które siłą rzeczy w tak specyficznej okolicy aż nadto przyciągały uwagę. „Czułam się nieswojo” byłoby dużym niedopowiedzeniem. Te kilkaset metrów Ellis St było cholernie długie…

Image

Bezpieczniej poczuliśmy się dopiero po wejściu do Big Busa. Skorzystaliśmy z górnego, otwartego piętra autobusu. Przewodnik, Blake, w zabawny sposób na bieżąco komentował mijane atrakcje i charakterystyczne miejsca miasta (był fantastyczny – hasło „watch out! ninja trees!”, którym co jakiś czas ostrzegał przed bliskim spotkaniem z nisko rosnącymi gałęziami drzew rozbrajało :mrgreen:). Pierwszą ulicą, w którą wjechaliśmy była Ellis, z której właśnie niemal wybiegliśmy. Blake uświadomił nam, że znaleźliśmy się w Tenderloin - w dzielnicy o jednym z najwyższych w San Francisco współczynników przestępczości i liczbie bezdomnych. Co więcej, w wyniku zmian w przepisach dotyczących leczenia osób chorych psychicznie, w latach 70-tych XX wieku wielu chorych pacjentów zostało zwolnionych ze szpitali. Nie mając dokąd się udać, zamieszkali w okolicach Tenderloin.
To jednocześnie niesamowite i przerażające zjawisko; tuż obok prestiżowego centrum i luksusowego życia znajdują się slumsy pełne bezdomnych, szalonych i niebezpiecznych ludzi. Byłam w szoku, że tak skrajnie inne światy istnieją TUŻ obok siebie! Co gorsza - one się zupełnie NIE przenikają! Najbardziej szokujące jest to, że spacerując głównymi ulicami miasta ciężko „w porę” zorientować się, że właśnie wkraczamy w rejony niebezpieczne. Nie ma stopniowego przejścia „z… do”, nawet nie musisz przechodzić z dzielnicy do dzielnicy - wystarczy zrobić kilka, kilkanaście kroków za dużo lub skręcić w nieodpowiednim kierunku.

A to już Ratusz położony w dzielnicy Civic Center, czyli tuż obok ścisłego centrum. Pięknie się prezentuje. Swoją architekturą przypomina nieco Kapitol.

Image

Image


Golden Gate

Wracając do Golden Gate… pierwszy nasz kontakt był ekstremalny - kilka chwil przed wjechaniem na most Blake schodząc na niższy pokład pożegnał nas słowami: „If you think you know what words „cold” and „windy” mean you will definitely redefine them afterwards.” Zaraz potem zrozumieliśmy o czym mówił. <lol> MA-SA-KRA! głowy urywało! ale było śmiesznie :D

Image

Ciężko wyobrazić sobie San Francisco bez Golden Gate. To bezkonkurencyjna ikona miasta. Rozciągnięty nad cieśniną o tej samej nazwie ma długość blisko 3 kilometrów. Ceglastoczerwona konstrukcja jest imponująca. Stalowe pylony wzniesiono na wysokość 227 m, kładka zawieszona została na wysokości 66-72 metrów ponad lustrem wody – na tyle wysoko, że pod mostem mogą przepływać statki oceaniczne.
Poza względami estetycznymi i ogromem, który wprawia w osłupienie, Golden Gate słusznie uważany jest za cud nowoczesnej inżynierii. Powstał w miejscu bardzo aktywnym sejsmicznie. W ciągu osiemdziesięciu lat istnienia jego trwałość została już kilkakrotnie wystawiona na ciężką próbę. Most przetrwał liczne trzęsienia ziemi i huragany.

Image

Często skąpany w mgle, nam się ukazał w całej okazałości. Parking za mostem, na którym wysiedliśmy z Big Busa pozostawia wiele do życzenia w kategorii miejsca idealnego do robienia zdjęć godnych ikony miasta, ale ze względu na brak samochodu i deficyt czasu nie mieliśmy możliwości dotrzeć do znanych punktów widokowych znajdujących się na pobliskim wzgórzu, czy u podnóża mostu. Spełnienie fotograficznych marzeń będzie musiało jeszcze zaczekać.

Image

Image

Image

Widok za Zatokę, San Francisco i Alcatraz.

Image

Image

Image

Spacerkiem po moście zrekompensował nam trochę niezaliczone punkty widokowe.

Image

Image

Image

Image

Image

Niestety Golden Gate owiany jest również niechlubna sławą. „Most Samobójców” przyciąga jak magnes i powoduje wśród ludzi, którzy chcą odebrać sobie życie jakieś niewyjaśnione "fatalne zauroczenie". Miejsce określane jest jako „stworzone dla tych, którzy nie mogą już znieść bólu, magiczne, piękne i tajemnicze”. Od początku jego istnienia ponad 1500 osób skacząc z mostu pozbawiło się życia. Władze miasta podejmują różne działania w celu zatrzymania „niechlubnego licznika”. Wzdłuż mostu rozstawione są aparaty telefoniczne z numerami telefonów zaufania. Podobno most jest również stale obserwowany – samotne wyprawy i dziwne, zbyt długie patrzenie w otchłań zwykle wzbudza podejrzenia i kończy się szybką interwencją policji. Dodatkowo, ponoć do końca 2018 roku poniżej poziomu kładki ma zostać rozciągnięta siatka (tak aby nie psuła walorów estetycznych mostu) zabezpieczająca przed kolejnymi próbami.

Image

Image

-- 27 Lut 2016 15:26 --

Lombard Street

Po wizycie na moście wróciliśmy do centrum, żeby zobaczyć kolejny symbol miasta - najbardziej niezwykła uliczkę San Francisco. Lombard Street znajdująca się w dzielnicy Russian Hill znana jest jako najbardziej pokręcona na świecie. Jest tak stroma, że aby umożliwić zjazd samochodom na długości 400 metrów znajduje się aż 8 ostrych zakrętów. Stała się jedną z najbardziej obleganych atrakcji w mieście. Samochody czekają nierzadko w długiej kolejce, tylko po to, by móc zjechać tym pokrętnym fragmentem drogi. Ponoć mieszkańcy domków przy Lombard Street piszą dziesiątki jeśli nie setki wniosków z prośbą o wprowadzenie zakazu poruszania się na tym odcinku. W sumie zupełnie mnie to nie dziwi… :D

Image

Image

Image

Fisherman’s Wharf

Ostatnim miejscem, które zdążyliśmy zwiedzić był Fisherman’s Wharf. To typowy lepiec na turystę składający się z pasma sklepów i restauracji. Pier 39 robi nieco lepsze wrażenie. Przystań oczywiście jest zadbana i ładna, ale w moim odczuciu jakby przesłodzona.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Ogólna ocenę podnoszą uchatki kalifornijskie, które odpoczywają na deskach mariny przylegającej do molo. Są głośne i co tu dużo ukrywać – trochę śmierdzące :lol:, ale urocze i śmieszne.

Image

Image

Image

Image

W oddali również słynna wyspa-więzienie, która znajduje się 2.4km od brzegu miasta. Z molo Pier 39 można wyruszyć w rejs na Alcatraz, w którym swoją karę odbywał m. in Al Capone. Niestety nie mieliśmy czasu na taką wycieczkę. Poza tym, z tego co wiem jest atrakcją cieszącą się bardzo dużym zainteresowaniem, w związku z czym rezerwacji należy dokonywać z wyprzedzeniem.

Image

Image

Image

Ulicami San Francisco

Z wybrzeża postanowiliśmy wrócić do hostelu na nogach. Chcieliśmy przejść ulicami San Francisco po prostu chłonąc jego atmosferę. Mijaliśmy charakterystyczne wielobarwne wiktoriańskie domki i wspinaliśmy się stromymi ulicami na kolejne wzgórza. Choć momentami przypominało mi to trekking w górach i bywało dość ciężko, to warto było wybrać się na spacer tymi dzielnicami.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Nawiasem mówiąc jazda po najbardziej stromych ulicach świata to też niesamowite przeżycie! Przy niektórych podjazdach oprócz nieba nie widzieliśmy niczego co znajdowało się przed maską!

A tu jeszcze legendarna Cable Car i jedyny taki system tramwajowy działający na świecie. Wagon, aby jechać, chwyta się ukrytej pod torowiskiem liny, aby się zatrzymać, puszcza ją – wszystko sterowane jest ręcznie.

Image

Image

A tu nasz Hostel

Image

Image

Czuję, że do San Francisco mogłabym się z przyjemnością wyprowadzić choćby jutro. Jest idealną mieszanką nowoczesności i tradycji. W połaczeniu z bajecznymi krajobrazami wydaje się byc miejscem idealnym. Jedyna rzecz, która może zaskakiwać to specyficnza pogoda - temperatury nawet w okresie letnim niekoniecznie są upalne, miasto jest wietrzne i często skąpane we mgle.

Na tym skończyła się nasza przygoda na Zachodnim Wybrzeżu. Następnego dnia rano mieliśmy lot powrotny do Chicago.
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko
Góra
 Profil Relacje PM off
chaleanthite lubi ten post.
 
      
#34 PostWysłany: 29 Lut 2016 15:26 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
Czas na podsumowanie :mrgreen:

Nasza podróż po Zachodnim Wybrzeżu miała miejsce w terminie 2-16 września 2015.
W ciągu 14 dni przejechaliśmy 4 stany: Nevadę, Arizonę, Utah i Kalifornię.
Pokonaliśmy w sumie 3104 mile.

Dzięki legendarnej Route 66 odbyliśmy niezwykły powrót do przeszłości. Z lotu ptaka odkrywaliśmy jeden z najbardziej spektakularnych cudów natury - Wielki Kanion. Podróżowaliśmy wśród nietypowych pomarańczowo-czerwonych piaskowców charakterystycznych dla stanu Nevada i malowniczych, nieco „nieziemskich” krajobrazów stanu Utah. Przepiękne parki narodowe zachwycały nas przestrzenią, bogactwem gór, lasów, rzek i jezior oraz zaskakiwały rozmaitymi szlakami, dzięki którym mogliśmy doświadczać ich z różnych perspektyw. Neonowe i tętniące życiem ulice Las Vegas w niezwykły sposób kontrastowały z sąsiadującą cichą, odosobnioną i powstałą bez ludzkiej ingerencji pustynną Doliną Śmierci. Potem odkryliśmy granitowe królestwo i udaliśmy się na spacer w zaczarowanej krainie olbrzymich sekwoi, by w końcu dotrzeć do klifowego wybrzeża Pacyfiku i korzystając z gościnności wielorybów, delfinów, uchatek i słoni morskich z zachwytem obserwować je w ich naturalnym środowisku. Na deser odwiedziliśmy urzekające San Francisco - miasto mgieł, które prezentując nam swoje walory w całej okazałości było dla nas wyjątkowo łaskawe. :D

Mam wrażenie, że niewiele krajów może konkurować z różnorodnością i monumentalnością amerykańskiej przyrody. Każde miejsce z jakiegoś powodu jest wyjątkowe i zachwyca oryginalnością. Nie jestem w stanie stworzyć listy top10, bo za każdym razem, gdy wydawało mi się, że piękniej być nie może, kolejne miejsce odbierało mowę. Ogromna różnorodność krajobrazowa gwarantuje nieustający zapał do zwiedzania i niekończąca się ciekawość tego, co czeka nas jutro.

Podsumowanie kosztów:

Podróżowaliśmy w czwórkę, więc koszty związane z samochodem, paliwem, czy noclegami dzieliliśmy po połowie. Będę więc podawać dwie ceny – całkowitą i w nawiasie tą przypadającą na parę. Przeliczając koszty na złotówki przyjęłam średni kurs dolara, który wtedy oscylował w okolicach 3,7 zł.

Cena biletów:

1. Warszawa – Dusseldorf – Chicago i Chicago – Dusseldorf – Warszawa: 3764 zł za parę (kupione w kwietniu na stronie Lufthansy)
2. Chicago – Las Vegas i San Francisco – Chicago: 1679 zł za parę (kupione w sierpniu na orbitz.com)

Samochód:

Samochód wypożyczyliśmy za pośrednictwem rentalcars.com z sieci National. Rezerwacja na 13dni, „Jeep Cheeroki lub podobny” za 2492 zł (na parę 1246 zł). Pakiet dodatkowo obejmował jeden darmowy bak paliwa, brak opłaty za 3 dodatkowych kierowców i bezpłatne oddanie samochodu w innej lokalizacji.

Ubezpieczenie samochodu:

Wykupione na icarhireinsurance.com - ubezpieczenie na rok (opcja strikte na 13 dni była droższa i nieopłacalna)
Koszt: 437,50 zł (na parę 218 zł)
Dodatkowo w Las Vegas musieliśmy dopłacić $79, tj. 305 zł (na parę 153 zł)

Ubezpieczenie turystyczne:

Ubezpieczenie turystyczne wykupiliśmy w Ergo Hestii. Obejmowało ono okres 1miesiąca (2 tygodnie na Zachodnim Wybrzeżu i 2 kolejne w Chicago).
Koszt: 257 zł / os. (w tym koszty leczenia 500 tys. zł, NNW 30 tys. zł, OC 1 mln zł i bagaż 5 tys. zł)

Paliwo:

Tankowaliśmy w sumie 11 razy. Staraliśmy się nie dopuszczać do sytuacji, w której mielibyśmy zalane mniej niż połowę baku – Dziki Zachód w wielu rejonach nadal jest… dziki  odległości między stacjami bywają naprawdę spore, więc lepiej nie ryzykować. ;)

1. Okolice Grand Canyon ($3,1 /galon) - $47
2. Sedona ($2,64/galon) - $28
3. Page ($2,69/galon) - $20
4. Monument Valley ($2,6/galon) - $31
5. Page ($2,7/galon) - $62
6. Las Vegas ($3,24/galon) - $15
7. Las Vegas ($2,99/galon) - $36
8. Le Vining - $20
9. Oakhurst ($2,89/galon) - $54
10. Coalinga ($3,25/galon) - $30
11. Monterey - $15

W sumie $358 (na parę $179). W związku z czym łączny koszt paliwa to 1325 złotych (na parę 662 złote). Przyznacie, że w kontekście ponad 5000 km, które przejechaliśmy i SUVie, który na pewno nie należał do najbardziej ekonomicznych koszty poniesione w omawianej kategorii są wyjątkowo łaskawe dla kieszeni ;) (teraz ponoć paliwo kosztuje ok $1,4/galon :shock: - bajka :) )

Noclegi:

1. Seligman – Motel 66 - $87 ($43,5 na parę)
2. Sedona – Best Wester Plus Inn - $426 za dwie noce ($213 na parę)
3. Mexican Hat – San Juan Inn - $126 ($63)
4. Springdale – Desert Pearl Inn - $243 ($121,5)
5. La Verkin – Best Western Plus Zion Inn - $111 ($55,5)
6. Las Vegas – Stratosphere - $68 za dwie noce
7. Lee Vining – Murphey’s Motel - $143 ($71,5)
8. Fresno – Rodeway Inn -$102 ($51)
9. Coalinga – Cambridge Inn Motor Lodge - $84 ($42)
10. Monterey – Pelican Inn - $110 ($55)
11. Monterey – Del Monte Pines - $89 ($44,5)
12. San Francisco – USA Hostels $240 ($120)

Łącznie $1897 ($948,5), czyli na parę 3510 złotych.

Dodatkowo:

1. America the Beautiful – Annual Pass - $80 ($40)
2. Helikopter nad Grand Canyon - $300/os. ($600 za parę)
3. Meteor Crater - $18/os.
4. Monument Valley - $20 za samochód ($10)
5. Antelope Canyon - $45/os + $18 parking (czyli na parę $96)
6. Wieloryby - $37/ os. ($74 za parę)
7. San Francisco – Big Bus - $45/os ($90 za parę)

Łącznie $928 na parę, co daje 3434 złote (z czego 2220 zł. to sam lot helikopterem)

All in all:

5443 zł. (bilety) + 1246 zł. (samochód) + 371 zł. (ubezp. sam.) + 514 zł. (ubezp. turyst.) + 662 zł. (paliwo) + 3510 (noclegi) + 3434 zł (atrakcje) + około 2000 zł (jedzenie) = 17 180 złotych.

Po każdej podróży przywozimy ze sobą jakiś muzyczny kawałek w klimacie kraju, w którym byliśmy, a który podczas naszego pobytu był radiowym hitem. Po powrocie do Polski rozbrzmiewa nam jeszcze jakiś czas w uszach, a potem staje się czymś w rodzaju pamiątki i przypominajki w momentach, kiedy nachodzi nas na wspomnienia. I tym razem nie było inaczej. Podczas kilkudziesięciu godzin, które spędziliśmy w aucie na listach przebojów królowały dwa kawałki: American Authors - Go Big Or Go Home oraz Andy Grammer - Honey, I'm Good. Obydwa „prezentują” gatunek muzyczny, który w „codziennych” warunkach raczej nie trafiłby w nasze gusta, ale uwierzcie mi – częstotliwość, z którą były puszczane przekraczała absolutnie wszelkie normy zdrowego rozsądku i ostatecznie pozostawiła nas bez szans - skruszyłaby i wasze serca. :lol: Poza tym, przyznacie, że tytuł Go Big or Go Home w kontekście wielkiego, właśnie spełnianego podróżniczego marzenia wpasowywał się idealnie. ;)

Tym, którzy dotrwali ze mną do końca... szacun ;) i podziękowania :)
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko
Góra
 Profil Relacje PM off
11 ludzi lubi ten post.
3 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#35 PostWysłany: 01 Mar 2016 23:32 

Rejestracja: 13 Sty 2015
Posty: 99
Maxima, fajne podsumowanie, daje obraz kosztów wyprawy. Kiedy robiliście rezerwację samochodu?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#36 PostWysłany: 02 Mar 2016 12:57 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
w maju :)
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#37 PostWysłany: 02 Mar 2016 15:00 

Rejestracja: 13 Sty 2015
Posty: 99
Były w użyciu jakieś zniżki/kody czy pełna cena ze stronki?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#38 PostWysłany: 02 Mar 2016 15:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 24 Wrz 2014
Posty: 18
Loty: 34
Kilometry: 88 311
@spokoluzik
Promocja polegała na tym, że mieliśmy pełny bak paliwa wliczony w cenę wynajmu (czyli dostalismy auto z pełnym bakiem oddaliśmy z pustym ;-) ) i trzech dodatkowych kierowców było w cenie bo normalnie za każdego kolejnego kierowcę trzeba dopłacać. Ponadto będąc już na miejscu okazało sie że nie mają Jeepów Grand Cherokee i chcieli dac nam jakąś KIA też suva ale mniejszego, ja się uparłem, że płaciłem za jeepa i nie chce innego;-) oferowali też Chryslera (on też był mały)ja dalej swoje, mieliśmy również wydrukowaną rezerwację na której był obrazek Jeepa pokazując ją twardo stałem przy swoim, że nic nie wiem o "similar" car ;-) a że była po polsku to nic z tego nie wiedzieli :-D, koniec końców dostaliśmy Dodga Durango (bez żadnych dopłat) półka wyżej ;-) z wbudowaną nawigacją oczywiście podczas wypozyczania chcieli nam wcisnąć nawigację za skromne 10$/dzień oczywiście nie chcieliśmy. Praktyka pokazuje, że nie należy płacić za nawigację bo prawie wszystkie auta są nowe i mają w standardzie nawigację a przecież nie wymontują jej bo nie zapłaciłeś ;-) i takim oto sposobem za małe pieniądze mieliśmy wypasioną furę większą niż Jeep, czasami warto się z nimi potargować już na parkingu przy odbiorze samochodu nie w biurze.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#39 PostWysłany: 02 Mar 2016 15:31 

Rejestracja: 13 Sty 2015
Posty: 99
Rozumiem. Czy o tę promocję z paliwem i kierowcami trzeba było jakoś zabiegać czy po prostu taka była oferta którą znaleźliście?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#40 PostWysłany: 02 Mar 2016 15:43 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
na stronie zarezerwowaliśmy samochód w pakiecie (promocji) z dodatkowym bakiem paliwa, gratisowymi kierowcami i tym, że mogliśmy oddać auto w innej lokalizacji nie ponosząc za to dodatkowych kosztów

na miejscu wynegocjowaliśmy nowiuśkie auto (kilkumiesięczne:)) o wyższym standardzie z nawigacją gratis (dlatego Max słusznie zauważył, że nie warto w biurze dać się namówić na nawigację w cenie $10/dziennie, bo dobre wypożyczalnie typu National dysponują nowymi autami, które mają nawigacje w standardzie, więc ostatecznie możesz z niej korzystać bezpłatnie :))

Dodam od siebie, że zanim zarezerwowaliśmy samochód obserwowaliśmy ceny z dość dużym wyprzedzeniem (one naprawdę się zmieniają :)). Po rezerwacji nadal warto sprawdzać co się dzieje na stronie, bo z tego co się orientuję rentalcars gwarantuje, ze gdyby po wstępnej rezerwacji cena auta za jakiś czas spadła lub np oferta zostałaby wzbogacona o dodatkowe gratisy to jeśli to zauważysz i zwrócisz się do nich z prośba o naniesienie korzystnych dla Ciebie zmian, to powinni się zgodzić. Nie chce wprowadzić Cię w błąd, dlatego na wszelki wypadek skonsultuj to telefonicznie z konsultantem i dopytaj, ale ja zostałam tak poinformowana. :)
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 88 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group