Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 64 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następna
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 23 Wrz 2014 00:48 
Site Admin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 7801
Przedmowa

Shangri-La to mityczna utopijna kraina w Tybecie z powieści Jamesa Hiltona. Jest usytuowana w cudownej dolinie u stóp masywu wyższego od Everestu, a ludzie żyją w niej długo, szczęśliwie i obdarzeni są wielką mądrością. W poszukiwaniu naszej własnej Shangri-la wyruszyliśmy w tym roku na miesiąc do Chin. Od dawna chcieliśmy zobaczyć ten orientalny kraj – jego niezwykłe walory przyrodnicze oraz bogatą kulturę. Jako że jednak nie lubimy podróżować utartymi szlakami, a nad zabytki miast przekładamy majestatyczne góry, nasza zaplanowana trasa prowadziła z dala od pekińskiego Zakazanego Miasta, Wielkiego Muru czy szanghajskiego Bundu. Zamiast tego przewidzieliśmy tybetańskie wyżyny i siedmiotysięczniki. Problem jest jeden – utopie nie istnieją.. Co więc czekało nas w Chinach? Zapraszam do przeczytania relacji.

Wstęp - część 1

Tym razem naszego wyjazdu wyjątkowo nie oparliśmy o żadną z promocji z strony głównej F4F. Niestety na wakacje ciężko znaleźć jakąś fajną ofertę do Chin, choć na okres zimowy już nieraz pojawiały się okazje po kilkaset złotych. Skończyło się na locie Finairem z Pragi do Xianu (z ceną lekko zbitą kodem z AFT). Logistykę nieco komplikował fakt, że z Chin nie wracaliśmy od razu do domu, lecz z Makao mieliśmy wykupiony dalszy lot na Filipiny (z promocji Cebu Pacific), gdzie mieliśmy spędzić miesiąc, po czym musieliśmy znów dostać się do Xianu na lot powrotny do Europy. Nasz pobyt w Chinach był więc rozbity na dwie części, a odległości do przebycia spore. Całość postanowiłem obrócić na naszą korzyść – im więcej przejedziemy tym więcej będziemy mogli zobaczyć, nie? ;) Planowałem intensywnie i planowałem, a gdy na koniec naniosłem rezultat na mapę otrzymałem taki oto widok
Image
Ponad 10 600 kilometrów lądem w 26 dni? Będzie ciężko, ale jak nie my to kto :D Zaczynajmy!

Do Pragi dojeżdżamy PB. To miejsce wylotu cieszyło mnie niezmiernie, gdyż do tej pory nie miałem okazji odwiedzić stolicy naszych sąsiadów. Bilety na PB miałem wykupione już kilka razy, ale zawsze pojawiała się inna okazja, na bardziej egzotyczny wyjazd, i Praga szła w zapomnienie. Niesłusznie, bo miasto to jest świetne! Po przyjeździe i szybkim zameldowaniu się w hotelu (darmowym, z AFT), wyruszamy na Most Karola – podobno najstarszy kamienny most na świecie o tej długości przęseł (powstał w 1357 r.). Który powitał nas pięknym zachodzącym słońcem.
Image
Image
Image
Image
Widok na Hradczany rozpościerające się nad zachodnim brzegiem Wełtawy też nie dawał powodów do narzekania ;)
Image
Choć czytaliśmy w internecie że Most Karola jest miejscem przereklamowanym – zatłoczonym, gdzie należy przede wszystkim uważać na kieszenie – nie zgodzimy się z tym, atmosfera jest wyjątkowa, i nie można tego punktu zwiedzania pominąć.
Image
Spacerem udajemy się do wspomnianej wyżej królewskiej dzielnicy powstałej w XIV wieku. Wspinamy się tam malowniczymi staro zamkowymi schodami.
Image
Za pierwszy cel obieramy słynną Złotą Uliczkę (której nazwa pochodzi od dawniej zamieszkujących ją złotników) – choć normalnie wstęp na nią jest płatny (w cenie biletu na zamek królewski), czytaliśmy że można ją za darmo odwiedzić po godzinie 17. Nie jest to niestety prawdą, wejście jest zamknięte – można tylko zerknąć przez kraty. Innych otwartych ślicznych uliczek jednak nie brakuje ;)
Image
Największe wrażenie robi przepięknie podświetlona gotycka katedra św. Wita.
Image
A właściwie katedra św. Wita, Wacława i Wojciecha, siedziba arcybiskupów praskich. Zamierzamy do niej wrócić następnego dnia by zobaczyć również jej wnętrze (wstęp jest darmowy) – zawierające groby czeskich królów. Na dziś zwiedzania nam starczy, opuszczamy więc teren zamku
Image
i udajemy się do polecanej na forum piwiarni U Černého vola – która okazuje się zamknięta. Przed 23?? Co to za piwiarnia.. Pamiętamy jednak że w okolicach naszego hotelu widzieliśmy duży namiot z którego dochodziły zapachy grilla. Jest to strzał w dziesiątkę! Przez przypadek odkrywamy miejsce gdzie na wieczorne spotkania przychodzi lokalna młodzież – piwo jest smaczne, tanie, i leje się strumieniami ;) W naszym przypadku jest to raczej strumyk, chcemy bowiem jutro wstać dość wcześnie by kontynuować zwiedzanie.

Które rozpoczynamy od biblioteki norbertańskiego Klasztoru na Strahowie. Zawiera ona najobszerniejszy i najcenniejszy księgozbiór w Czechach, liczący około 200 000 tomów. Zwiedzających zaś zachwyca salami jak z baśniowych filmów - Filozoficzną
Image
oraz Teologiczną
Image
Półki na książki w gabinecie osobliwości zaś wyglądają jak z obrazka
Image
Wstęp jest płatny (bilet studencki 50 koron), zaś za możliwość robienia zdjęć niestety trzeba zapłacić dodatkowo (kolejne 50 koron). Myślę jednak że warto :) Za klasztorem znajduje się dobry punkt widokowy
Image
Niestety Hradczany w ciągu dnia tracą część swojego uroku, a wnętrze katedry
Image
nie dorównuje jej zewnętrzu. Zmęczeni spacerem postanawiamy zregenerować siły w ogrodach Wallensteina – dobrze ukrytej praskiej perełce, pełnej dumnie przechadzających się pawi. Tu to można odpoczywać :)
Image
W dalszej kolejności jedziemy zerknąć na osobliwy Tańczący Domek
Image
i przez plac Wacława kierujemy się na Stare Miasto – które do końca XVIII wieku stanowiło osobne miasto. Otoczone dzielnicą żydowską, przez długi czas było ośrodkiem ruchów husyckich – co upamiętnia pomnik znajdujący się na rynku.
Image
Turyści przychodzą tu jednak zobaczyć piękny średniowieczny zegar astronomiczny mieszczący się na ścianie ratusza, będący niewątpliwie jedną z ikon Pragi
Image
My w tym miejscu kończymy nasze ekspresowe zwiedzanie tego klimatycznego miasta, czeka bowiem nas samolot do złapania. Spod hotelu wsiadamy do (darmowego) transportu z BL na lotnisko, by znaleźć się o kolejny krok bliżej Chin – w Helsinkach.

CDN
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
Wycieczka do Bolonii za 953 PLN. Loty z Warszawy + 4 noclegi w hotelu Wycieczka do Bolonii za 953 PLN. Loty z Warszawy + 4 noclegi w hotelu
Relaks na Cyprze za 963 PLN. Loty do Pafos z Katowici 5 nocy w apartamencie Relaks na Cyprze za 963 PLN. Loty do Pafos z Katowici 5 nocy w apartamencie
#2 PostWysłany: 23 Wrz 2014 11:34 
Site Admin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 7801
Wstęp – część 2

O Helsinkach słyszeliśmy same złe rzeczy – że drogo, że nudno, że nie ma co zwiedzać. Mimo to zamierzamy dobrze wykorzystać naszą kilkunastogodzinną przesiadkę. Nocleg (darmowy, oczywiście z AFT) mamy w dogodnym miejscu, na wyspie w znajdującej się tuż przy centrum dzielnicy Katajanokka. Nic dziwnego że na wyspie, tych tu nie brakuje – w obrębie miasta znajduje się ich dokładnie 315. Na szczęście z lotniska do miasta kursuje komunikacja publiczna, autobus w przyzwoitej (jak na Europę północną) cenie 4,5 euro. Miasto nocą robi bardzo przygnębiające wrażenie – ciemno, brak ludzi na ulicach, za to pełno ponurych socrealistycznych budynków i industrialnych wpływów. Nasz hotel też nie okazuje się najlepszy, no ale darowanemu.. ;) Może za dnia wszystko będzie lepiej wyglądać?

Nie wygląda. Kolejny dzień zaczynamy od odwiedzenia prawosławnej katedry Uspenski, podobno największego soboru w Europie zachodniej. Hmm, Finlandia w Europie zachodniej? No niech im będzie. Architektonicznie budynek okazuje się bardzo rosyjski.
Image
Kolejnym punktem jest rynek miejski Kauppatori. Ten reprezentacyjny punkt miasta (przy nim mieści się pałac prezydencki, ratusz, sąd najwyższy) wyglądem nie powala.. Zaś targ miejski na którym można kupić mięsne kulki z renifera za 10 euro trąci cepelią.
Image
Czy naprawdę w Helsinkach nie ma nic ciekawego? (wymieniane w przewodnikach plac Senacki czy park Espanadi nas nie przekonały do odwiedzenia, a wykuty w skale kościół Temppeliauklion znajduje się daleko od centrum) Na szczęście jest choć jedno takie miejsce. Znajdująca się na liście światowego dziedzictwa UNESCO twierdza Suomenlinna. Położona na 6 wyspach od 1748 roku chroniła Helsinki przed zagrożeniami od strony morza. Choć nie uchroniła Szwedów od ataku Rosjan, i nie ma aktualnie znaczenia militarnego, obecnie stanowi fajny teren rekreacyjny, lubiany zarówno przez turystów jak i lokalnych mieszkańców. Sam wstęp na wyspę jest darmowy, trzeba jedynie wykupić bilet na dopływający na nią prom (koszt 4 euro za bilet w dwie strony). Warto. Cały kompleks jest rozległy i bardzo ciekawy. Podziemne tunele
Image
ogromne działa
Image
Image
czy wzgórza maskujące magazyny
Image
robią wrażenie. A najważniejsze – całość jest malowniczo położona
Image
Image
Image
i stanowi fajny teren do odpoczynku. Tego dnia słońce grzało mocno, i nie tylko my zdecydowaliśmy się na opalanie
Image
Zadowoleni z przyjemnie spędzonego dnia wracamy po bagaże i jedziemy na lotnisko. Czeka w końcu nas prawie 9h lot do Xianu. Finairem w te wakacje lecieliśmy po raz pierwszy. I nieco zawiedliśmy się tymi 4* liniami lotniczymi. System rozrywki pokładowej zawierał mało pozycji filmów, zwłaszcza tych nowych. Jedzenie smakowało średnio (zamówiłem kurczaka z ryżem, Monika pastę – jej wybór był nico lepszy), choć do jego ilości nie można się przyczepić. Z alkoholi darmowe jest jedynie piwo i wino. Tak się akurat złożyło że był to mój jubileuszowy setny lot i chciałem uczcić go szklaneczką whisky – nic z tego, przynajmniej bez dodatkowych euro ;) Na dodatek obsługująca nas stewardessa nie jest zbyt sympatyczna. No cóż. Na plus można im zaliczyć pożywną i smaczną kanapkę podczas poprzedniego lotu krótkodystansowego (coraz więcej linii tradycyjnych tnie koszty i nie jest to sprawa tak oczywista jak kiedyś). Na szczęście (uwaga, tu nastąpi lotnicza herezja :P) w odróżnieniu od chyba większości forumowiczów osobiście latanie traktuję tylko jako środek transportu, nie jako hobby samo w sobie, więc były to jedynie drobne niedogodności :) Czas szybko nam mija, i zanim się spostrzegamy docieramy do Xianu. Chińską przygodę czas zacząć! :D

CDN
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#3 PostWysłany: 23 Wrz 2014 12:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Wrz 2013
Posty: 495
Loty: 35
Kilometry: 111 384
W KOŃCU! z wielką niecierpliwością czekałam na tą relację.... dawaj dawaj już część o chinach;)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#4 PostWysłany: 23 Wrz 2014 12:50 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Kwi 2013
Posty: 137
Loty: 49
Kilometry: 99 772
no w końcu relacja kogoś kto ceni to co ja :) czyli natura ponad miasta:)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#5 PostWysłany: 23 Wrz 2014 15:01 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 20 Sty 2012
Posty: 4164
Loty: 1
Kilometry: 282
platynowy
Trasa fajna - tym bardziej czekam na Chiny!
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#6 PostWysłany: 23 Wrz 2014 15:56 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 25 Sie 2013
Posty: 992
Loty: 29
Kilometry: 37 728
niebieski
Pierwsze co pomyślałem, to że będzie super relacja (patrząc na mapkę), a tu sobie wchodzę, a tu dokładny opis co robić w Pradze i Helsinkach :D
Czekam na część właściwą :D
_________________
Pytania o Gdańsk/trójmiasto? Śmiało, spróbuję pomóc.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#7 PostWysłany: 23 Wrz 2014 20:00 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 24 Cze 2013
Posty: 212
Trasa zacna!
Reszta dobrze gada, dawaj te Chiny :D
pzdr
_________________
http://www.chiny-info.pl
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#8 PostWysłany: 24 Wrz 2014 17:45 
Site Admin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 7801
Szaleństwo pierwszego cesarza

Wiedząc że w Chinach z nikim nie będziemy się w stanie dogadać dokładnie przygotowaliśmy całą logistykę na miejscu. Nie tylko mieliśmy napisane co gdzie jedzie, skąd odjeżdża oraz ile kosztuje, ale również przygotowaliśmy nazwy wszystkie miejsca po chińsku oraz adresy. Ponadto lista przydatnych słówek (oczywiście zapisana - nie zamierzaliśmy próbować ich wymawiać, język chiński jest wybitnie tonalnym językiem i na pewno nikt by nas nie zrozumiał). W skrócie – nie będzie żadnego problemu. Przynajmniej tam nam się zdawało. Na lotnisku z łatwością znajdujemy autobusy jadące do miasta (na szczęście jest ono dobrze oznaczone po angielsku), do dworca kolejowego. Stamtąd bowiem było najbliżej do miejsca naszego noclegu – hotelu Mercure (darmowy, nie zaskoczę Was - z AFT ;) ).
I tu sprawy zaczęły się komplikować. Wysiadamy i pierwsze wrażenie – co za tłumy! W Indiach jest dużo osób, ale tu ich jest masakrycznie dużo. No ale ok, przeciskając się między przechodniami wyruszamy w kierunku hotelu. Gdzie on się znajduje wiedziałem mniej więcej, no i poza tym miałem zapisany adres i mapę w przewodniku. Problem w tym że na mapie nie było takiej ulicy.. Spoko, zapytamy się, a co tam, po angielsku – może opinie o niemożliwości porozumienia się w tym języku są przesadzone – zwłaszcza osoby młode może coś tam wiedzą. Po pierwszych 30 próbach zrezygnowaliśmy. Większość osób nawet nam nie odpowiedziała nic po chińsku, nie zamachała głową że nie rozumie, tylko unikając naszego wzroku uciekła lub zignorowała nas. No cóż.. Pora na plan B – pokazujemy adres. Niestety tu rezultat był podobny – większość osób nawet nie chciała spojrzeć na pokazywaną im kartkę. Ci co spojrzeli to machali rękami „nie, nie” i szli sobie dalej. Co to jest „nie, nie”?! Nie rozumiem, nie wiem, nie znam takiej ulicy, "nie – jesteście w złym miejscu"? Tak trudno pokazać coś na migi? A to było tylko preludium do tego co miało nas czekać w Chinach w związku z próbami porozumienia się. Na szczęście zupełnym przypadkiem odnajdujemy informację turystyczną i, niesamowite!, pani łamaną angielszczyzną pyta się jak nam pomóc. Nasza euforia po chwili gaśnie bo nie zna takiego hotelu, a adres chyba był źle zapisany, bo to samo mówi o ulicy przy której powinien się mieścić.. Na szczęście zerkam na mapę którą mają w biurze i samemu odnajduję na niej nasz hotel. Aha, szkoda że na voucherze napisali „Dongxin” zamiast „Dong Xin Jie” które mapa w przewodniku skróciła na „Xinjie” :P
Dalej idzie już nam bezproblemowo – jesteśmy zaskoczeni tylko ogromem kompleksu hotelowego – jest to istne miasto w mieście, mimo że teren ten zajmują tylko Sofitel i Mercure. Teren jest tak duży, że musimy poprosić o wskazanie drogi do recepcji – odprowadzało nas 5 Chińczyków w liberiach, 3 otwierało drzwi, aż dziw bierze że nie rozwijali przed nami czerwonych dywanów – te były już rozwinięte ;) Niesamowity rozmach – będzie nam on towarzyszył w Chinach już do końca. A w środku przepięknie i gustownie urządzone wnętrze. Luksus normalnie (ten zaś widzimy podczas naszej podróży po raz ostatni :P) Mimo że hotel ma „jedynie” 4* to w pokoju urządzonym z takim wyczuciem po raz pierwszy nocuję (z drugiej strony moje doświadczenie z 4 i 5* hotelami też nie jest jakieś bardzo bogate ;) ). Nie poprę jednak swoich słów zdjęciami – już i tak było mi głupio zjawiać się w krótkich spodenkach z wielkim plecakiem w tym przybytku, aparatu nie chciałem dodatkowo wyciągać :P
Nie przelecieliśmy ponad 6000km jednak by podziwiać hotele – szybki prysznic i ruszamy w drogę! Nasz pierwszy cel – osławiona Terakotowa Armia. Niektórzy piszą że rozczarowuje, że spodziewali się czegoś lepszego. Staramy się więc nie mieć zbytnich oczekiwań, ale jak tu ich nie mieć jeśli uświadomimy sobie tą historię! Ponad 8000 naturalnej wielkości żołnierzy z wypalonej gliny, każdy inny (nie znajdziesz dwóch z tą samą twarzą!) i oddany z niewiarygodnymi szczegółami, każdy pomalowany (choć farby już nie widać), stworzeni ponad 2200 lat temu. Poza tym kilkaset rydwanów i koni. A wszystko to przez kaprys Qin Shi Huang, pierwszego imperatora Chin. Tuż po objęciu tronu, w wieku 13 lat, rozkazał 700 000 robotników zadbać o swoje życie pozagrobowe. Przez 38 lat przygotowywali oni mu grobowiec, jeśli wierzyć kronikarzom, wypełniony pałacami pełnymi szlachetnych kamieni i 100 rzekami rtęci! Architekci którzy go zaprojektowali zostali zakopani w nim żywcem by nie ujawnić jego sekretów. Obok armia – mająca strzec imperatora w trakcie jego życia pozagrobowego, a raczej nie tyle strzec, co zapewniać mu dalsze panowanie, również na tamtym świecie. Niestety grobowiec cały czas znajduje się pod ziemią, musimy więc zadowolić się armią ;)
Co zrobiło na nas największe wrażenie? Dzikie hordy Chińczyków!! Tych ilości turystów (chińskich!) nie da się oddać w żaden sposób. Żadne zdjęcie tego nie pokaże, żaden opis nie odda. Może chociaż te liczby Wam coś powiedzą (dość ciężko było mi je znaleźć, i nie wiem na ile są wiarygodne). W 2006 roku muzeum odwiedziło tylko 2,6 miliona turystów. 5 lat później, w 2011 – 184 miliony, z czego zagraniczni turyści to ledwie 5,3 miliona osób. 70-krotny wzrost w 5 lat. Dziś mamy rok 2014 – czy muzeum odwiedza już ponad milion osób dziennie? Możliwe :shock: O czym to świadczy? O niesamowitym tempie bogacenia się Chin i popularności turystyki w tym kraju. I to była pierwsza rzecz która była zupełnie odmienna od moich wyobrażeń o Chinach. Jasne, słyszy się o azjatyckich tygrysach, o wzroście PKB, o tym i tamtym – ale to bogactwo (słowo użyte nieprzypadkowo) trzeba zobaczyć na własne oczy..
Samych żołnierzy postanawiamy odwiedzić zaczynając od hali nr 3, a kończąc na tej z nr 1, porcjując sobie wrażenia. Pierwsza odwiedzona hala jest bowiem najmniejsza, zawiera jedynie 72 żołnierzy i konie – jest to dowództwo armii.
Image
W hali nr 2 czeka już ich 1300, choć ich stan nie jest najlepszy
Image
Pięć najlepiej zachowanych rzeźb jest wystawionych w gablotach, by móc je oglądać z bliska. Lecz tu ciekawiej niż obserwować figury jest obserwować chińskich turystów ;) (o chińskich turystach w tej relacji będzie niejednokrotnie ;) ) Przepychając się i tłocząc, pstrykają seryjnie zdjęcia swoimi mega wypasionymi lustrzankami i najnowszymi iphonami – tylko i wyłącznie z flash'em – szklanej gablocie:D Jako że zdjęcia (pełen szok) nie wychodzą dobre, i nic na nich nie widać – pstrykają kolejne.
Image
Monika szybko wpada na pomysł interesu życia – będziemy proponować Chińczykom wymianę – nasze stare telefony z ich kamerkami bez flash'y w zamian za ich lustrzanki – z naszych telefonów w końcu lepsze zdjęcia by wyszły ;) Niestety pomysłu nie udaje się zrealizować z powodu bariery językowej :P Oczywiście wśród tysięcy osób robiących fotki nie ma chyba ani jednej która by samych żołnierzy oglądała – ważne że będzie można pokazać zdjęcia znajomym. (podczas pisania tej relacji obiecałem sobie że nie będę komentował inteligencji tego narodu aż do podsumowania – na razie tą ocenę pozostawiam Wam).
I w końcu wchodzimy do hali nr 1 – i to jest dopiero ten widok który wgniata w podłogę!
Image
Image
To tu można uzmysłowić sobie w pełni szaleństwo pierwszego cesarza. I dlatego mimo tych wszystkich tłumów – miejsce to polecam.
Po zwiedzeniu najsłynniejszego zabytku Xianu – pora na te mniej znane. Całe centrum otoczone jest murem. Wybudowany w XIV w, ma 14km długości, 12m wysokości, a szerokie jest na 18m u podstawy. Mimo że można na niego wejść, nie gwarantują dobrych widoków, a i sam nie powala - my rezygnujemy z tej rozrywki.
Image
Jeśli szuka się czegoś bardziej klimatycznego – należy udać się do muzułmańskiej dzielnicy. Tak właśnie robimy. By móc poobserwować z bliska życie mieszkańców rezygnujemy z komunikacji miejskiej i idziemy spod dworca pieszo. Nie tak wyobrażaliśmy sobie chińskie miasta. Szerokie ulice pełne luksusowych samochodów, nowoczesne sklepy topowych projektantów mody, kompletny brak straganów/wózków z jedzeniem. O tym, że jesteśmy jednak w tym państwie co chcieliśmy być możemy się przekonać jedynie idąc małymi uliczkami.
Image
Upał jest niemiłosierny, i nie jest to tylko nasze subiektywne odczucie europejskich turystów – Chińczycy też nie dają rady.
Image
Docieramy w końcu do Wieży Dzwonów (która obwieszczała niegdyś wschód słońca)
Image
oraz Wieży Bębnów (ta obwieszczała zaś zachód słońca).
Image
Na obie wieże można wejść, ale podobno nie warto, z nich również rezygnujemy. Stąd już zaczyna się dzielnica muzułmańska. I w końcu jest jak trzeba – są stragany
Image
są woki.
Image
Zanim coś zjemy – idziemy obejrzeć Wielki Meczet. Meczetów w swoim życiu widziałem bardzo wiele – ale takiego jeszcze nie ;)
Image
Image
Nic jednak dziwnego - muzułmanie w Xianie obecni są od VII wieku.
Uff, wystarczy tego zwiedzania na dziś – w końcu jesteśmy świeżo po zmianie czasu, robimy się zmęczeni. Knajpek na szczęście w tej dzielnicy nie brakuje.
Image
Wybieram lokalną specjalność – makaron na zimno w sosie sezamowym, koszt – 3,5zł :)
Image
Jakie to szczęście że chociaż jedzenie w Chinach jest tanie. O tym że z całą resztą już tak różowo nie jest przekonamy się już wkrótce. Tymczasem idziemy spać – jutro wstajemy o 5 rano – czeka na nas „najniebezpieczniejsza trasa świata” :)

CDN

Wskazówki praktyczne:
Dojazd z lotniska – koszt 26Y (walutą Chin jest yuan, 1 yuan kosztuje około 50 groszy), 6 różnych tras, docierających w różne punkty miasta. Najbardziej przydatne autobusy – nr 2 – jedzie do dworca kolejowego (kursuje co 30min), oraz nr 1 – jedzie do wieży dzwonów (dokładnie do hotelu Melody, ta linia też zaczyna najwcześniej kursować i najpóźniej kończy, jeździ co 20min)
Komunikacja miejska – tania, zwykle koszt 1-2Y (cena jest napisana na skrzyneczce do której wrzuca się pieniądze przy wchodzeniu do autobusu), rozeznać się jest nie sposób co gdzie jedzie (rozkłady tylko po chińsku) ;) Autobusy z dworca kolejowego do Bell tower odchodzą z północno-zachodniej strony dworca.
Terakotowa armia – dojazd spod dworca kolejowego (z południowo-wschodniej strony, ale nie przechodząc przez ulicę), autobus 306 (8Y kosztuje i jedzie 1h) lub z tego samego miejsca minibusy (9Y). Wstęp – 90Y, studenci 45Y.
Wstęp na mury w Xianie – 40Y
Wstęp do Wielkiego meczetu 25Y
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
#9 PostWysłany: 25 Wrz 2014 01:12 
Site Admin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 7801
Stairways to heaven – looots of stairs

Hua Shan. Dla taoistów – święta góra, na której jednoczyli się ze wszechświatem. Dla nas – wyzwanie. Być może niektórzy z Was czytali o tym miejscu lub widzieli jego zdjęcia. Często w internecie jedna z tras wspinaczkowych znajdująca się koło południowego szczytu bywa nazywana „najniebezpieczniejszą trasą wspinaczkową na świecie”. (można było poczytać o niej nawet niedawno w jednym z artykułów na stronie głównej F4F, swego czasu była popularna na wykopie). Czy rzeczywiście jest taka niebezpieczna? Zamierzamy to sprawdzić. Wstajemy długo przed świtem by zdążyć na pierwszy jadący tam autobus. Bierzemy ze sobą bagaże – zostawimy je przy dworcu – wracać bowiem będziemy z gór bezpośrednio na pociąg. Wyśpimy się z kolei jadąc do celu – to prawie 2h jazdy. Bilety u kierowcy kupujemy od razu w dwie strony – tak wychodzi nieco taniej. Gdy wysiadamy turyści zaganiani są przez przedsiębiorczego właściciela knajpki do „informacji turystycznej”. Oj znamy my takie informacje, podziękujemy (nie mówiąc o tym że nic byśmy nie zrozumieli:P). Wraz z nami z klasycznego polowania na jelenie rezygnuje para zachodnich turystów. Po chwili okazuje się, że spotkaliśmy rodaczkę – Magdę (pozdrawiamy!). Wraz z Jonem będą nam towarzyszyć w dzisiejszej wspinaczce gdyż chcą wejść na górę tą samą drogą – tzw „żołnierską ścieżką”. Na północny szczyt można bowiem dostać się z dwóch stron – od zachodniego wejścia skąd wiedzie długa płaska ścieżka okupowana przez tłumy Chińczyków oraz od północy skąd odjeżdża kolejka linowa. Oprócz kolejki jest jeszcze stamtąd relatywnie krótka (7000 schodów!), ale stroma i wymagająca ścieżka – z powodu wysiłku jakiego wymaga jej pokonanie – zwana żołnierską. (jest jeszcze kolejka linowa prowadząca na zachodni szczyt – trzeba do niej dojechać busem spod zachodniego wejścia). Zanim na nią wejdziemy – musimy odnaleźć jej początek ;) I nie jest to łatwe zadanie bowiem, nie zgadniecie, nie jesteśmy się w stanie z nikim dogadać. Oczywiście mamy mapę, z zaznaczoną północną kolejką, ale i tak nikt nie jest w stanie nam pomóc. Wiemy że powinny tam odjeżdżać busiki spod wejścia – ale ich nie ma.. Decydujemy się na ostateczność – pytamy się taksówkarza. (co jak co, ale taksówkarze zwykle znają lokalizację różnych miejsc – po prostu prawie zawsze chcą Cię oszukać..) Jakie jest nasze zdziwienie gdy deklaruje się że zawiezie całą naszą czwórkę tam za 10Y (a według moich informacji autobus powinien kosztować 20Y od osoby). Sprawa szybko się wyjaśnia – zawozi on nas nie do północnej kolejki, a do miejsca skąd odjeżdżają busy – czyli wschodniego wejścia ;) Dziękujemy mimo wszystko, wejście wschodnie jest sporo oddalone od głównego, zachodniego wejścia. No dobra, czas się trochę spocić. Trasę na górę najłatwiej opisać jako niekończącą się ilość stromych schodów
Image
bardzo stromych schodów
Image
czasami wręcz pionowych schodów
Image
oraz tych naprawdę pionowych :D
Image
Niestety te piękne czasy gdy schody (a może skalna drabina?) z ostatniego zdjęcia stanowiły jedyną drogę na górę już minęły – obecnie istnieją łatwe drogi alternatywne (niedawno zbudowane). Sapiemy, ziejemy, pot z nas leje się strumieniami, ale dzielnie przemy do przodu. W końcu widoki wszystko nam wynagradzają.
Image
Na całe szczęście naród chiński jest narodem wyjątkowo leniwym i nienawykłym do wysiłku, a także uważającym wiele rzeczy za niebezpieczne, dlatego na tej drodze nie spotykamy za wielu Chińczyków. Jednak Ci których spotykamy są fatalni – głośni, słuchający muzyki z komórek, idący środkiem ścieżki, nie dający się wyminąć oraz wyglądający jakby mieli zaraz się przewrócić (myślę że już kaczki chodziły by lepiej po górach). No i oczywiście chcą robić sobie z zachodnimi turystami fotki. Jednak prawdziwa gehenna zaczyna się gdy docieramy na północny szczyt – spotykamy tu bowiem wszystkich Chińczyków którzy wjechali tu wygodną kolejką linową. I już nie da się ich w żaden sposób wyminąć (choć próbujemy). Na dodatek dotarcie na szczyt (północny) wcale nie oznacza końca schodów – musimy się dostać jeszcze na położony wyżej szczyt południowy. Czekają więc nas kolejne schody..
Image
Ale i widoki robią się nieziemskie :)
Image
Image
Image
Naszym celem jest Changkong Zhandao lub „plank road in the sky” - sławetna najniebezpieczniejsza trasa świata. Wbrew temu co z uporem przepisują wszyscy w internecie (niestety również autorka artykułu na F4F ;) ) - ścieżka ta nie prowadzi na sam południowy szczyt, a znajduje się po jego zachodniej stronie, i stanowi krótki, ślepy odcinek. By się na nią dostać trzeba.. odczekać swoje w kolejce. Od jakiegoś czasu można wejść na nią tylko w uprzęży zabezpieczającej. Wejścia zaś pilnują strażnicy, którzy limitują liczbę osób – w końcu wraca się tą samą drogą. Jeśli myśleliśmy, że Chińczycy byli na szlaku nieznośni – teraz mamy ochotę ich zabić. Mimo długiej kolejki która wcale a wcale się nie przesuwa, co dwie sekundy kolejny Chińczyk przepycha się przez kolejkę licząc, że wejdzie bez czekania. I zachowanie to nie wynika z bezczelności tylko z poziomu intelektualnego tego narodu – każdy z nich musi dopchać się na początek kolejki by od strażnika usłyszeć że na wejście się czeka w kolejce – robią wtedy zdziwione „aha” (dźwięk jest nieco inny, chiński, ale nie umiem go fonetycznie zapisać ;) ). A my zaczynamy się poważnie denerwować. Mamy wieczorem pociąg, a musimy na niego wrócić tą samą drogą co przyszliśmy. Nasz czasowy deadline minął – przekroczyliśmy już ponad połowę czasu który mieliśmy na chodzenie po Hua Shan. Jesteśmy już cali w nerwach, ale nie odpuszczamy – przeszliśmy specjalnie tysiące schodów by przejść się tą sławetną trasą. Wreszcie nadchodzi nasza kolej. I widzimy co nas czeka. Wśród tych oto gór
Image
biegnie taka oto trasa :D
Image
Jeśli jednak myśleliśmy, że założyć uprząż równa się móc pójść – myliliśmy się. Ci wszyscy Chińczycy którzy weszli tu przed nami tak boją się postawić choć jeden krok
Image
że przejście pół metra zajmuje im godziny czasu. My tych godzin nie mamy, mamy też już dość czekania – uczepieni łańcuchów przeskakujemy po pionowych ścianach między Chińczykami, przepychając się bez pardonu – przecież nie spadną, są przypięci, najwyżej najedzą się trochę strachu. W sprinterskim tempie wymijamy kilkadziesiąt osób na deskach rozpiętych nad przepaścią – oni rozpłaszczeni są przy ścianach, my sobie nie robimy z tego nic, ścieżka naprawdę nie jest trudna – co najwyżej przerażająco wygląda
Image
Biegniemy, biegniemy i nagle.. koniec. A na końcu nie czeka nas wcale pawilon z herbatą (o czym też lubią pisać różnego rodzaju media internetowe) ale taki oto widok.
Image
I tyle ;) Cała trasa nie ma nawet 100 metrów :P Drogę powrotną pokonujemy jeszcze szybciej, tym razem przeskakując naraz nawet po dwie warstwy Chińczyków. Oddajemy uprząż i biegniemy dalej – czeka nas w końcu kolejne 7000 schodów – tym razem prowadzących w dół. Na krańcu wyczerpania (od morderczego tempa drżą nam nogi przy każdym kroku) wsiadamy w busik i wracamy do Xianu. A raczej chcemy wrócić do Xianu – bo na dworcu przy wejściu okazuje się, że kierowca autobusu nie chce zaakceptować naszych biletów powrotnych! Oczywiście nie da się od niego nic dowiedzieć, bo i jak, widzimy „nie, nie” i tyle. Kto by w końcu się fatygował coś wyjaśniać. My „nie, nie” się nie zadowalamy (nie możemy, mamy pociąg do złapania!) i nagabujemy po kolei wszystkie osoby na parkingu. W końcu ktoś nam na pokazuje, że dziwne numery na bilecie są to numery rejestracyjne autobusów do których możemy wsiąść – bilet jest ważny tylko na nie. Gdzie możemy je odnaleźć? Na jakimś innym parkingu, nie wie nasz rozmówca (a raczej machacz rękami) gdzie w mieście. No chyba jakiś żart, jak mamy w tym kraju gdzie nie idzie się z nikim porozumieć, znaleźć wśród setek autobusów parkujących w dziesiątkach miejsc w mieście te kilkanaście naszych? Zdajemy się na ostateczność – pomoc taksówkarza. W końcu udaje nam się znaleźć takiego który nie dość że wie o co nam chodzi, to mówi (pokazuje) przyzwoitą cenę. Uratowani. W autobusie z „właściwą” rejestracją bilety nasze przyjmują bez problemu i w końcu nasz poziom zestresowania spada. Przezornie bilety na pociąg odebraliśmy wczoraj (odczekawszy w kolejce do kasy wśród tłumu Chińczyków dobre 20 minut) i po odebraniu plecaków możemy udać się bezpośrednio na pociąg. Dostanie się do pociągu przypomina odprawę na lotnisku - kontrola biletów z paszportami, kontrola bagażu, ponowna kontrola biletów na bramce, kolejna kontrola biletów przed wejściem do pociągu. Całość wśród (niespodzianka) tłumów lokalsów.
Image
Bilety mamy wykupione w klasie „hard sleeper” która pozytywnie nas zaskakuje – jest czysto i wygodnie – trzy poziomy łóżek nie gwarantują dużo miejsca, ale pozwalają porządnie się wyspać. Jesteśmy tak zmęczeni że nawet brak możliwości umycia się nam nie przeszkadza za bardzo (co innego rano, gdy się obudzimy, oj wtedy nie będzie nam przyjemnie:P). Zasypiam myśląc o czekających mnie jutro górach. Są tak piękne na zdjęciach że nie mogą istnieć naprawdę. A może jednak?

CDN

Wskazówki praktyczne
Dojazd do Hua Shan:
Można dojechać autobusem startującym z tego samego miejsca co busy do Terakotowej Armii – koszt 35Y OW lub 55 RT. Czas jazdy – ok 2h. Pierwszy autobus – 6 rano. Lub można pojechać pociągiem z dworca północnego – czasy jazdy różne – od 30min do 3h. Ceny wahające się od 21Y do 71Y (za najszybszy bullet train). Minus – dworzec kolejowy przy Hua Shan oddalony jest sporo od wejścia do parku – taksówka będzie kosztować najmniej 20Y.
Wstępy:
Wejście do Hua Shan kosztuje 180Y, dla studentów 90Y. Kolejki linowe – północna 80Y, zachodnia 140Y. Dojazd busem do północnej kolejki 20Y, do zachodniej 40Y. Wypożyczenie uprzęży na „plank road in the sky” - 30Y.
(tak jak pisałem – Chiny zaskoczyły nas nieprzyjemnie cenami – wszelkie atrakcje turystyczne są bardzo drogie, zwłaszcza parki narodowe – a i tak odwiedzane są przez miliony Chińczyków)
Odbiór biletów kolejowych:
Biletów samemu zarezerwować się nie da, a jest to bardziej niż wskazane bo wyprzedają się błyskawicznie. Trzeba korzystać z pośredników, zapłacimy jednak prowizję (jak korzystałem z pomocy forumowicza chiny-info.pl – polecam). Dostaniemy od nich potwierdzenie rezerwacji z wypisanym u góry numerem, a u dołu naszymi danymi (w tym numerem paszportu) i danymi połączenia. Potwierdzenie to wraz z paszportem trzeba pokazać w dowolnej kasie biletowej. Jeśli nie jest to stacja z której odjeżdża nasz pociąg – zapłacimy dodatkowo 5Y od biletu. Z odbieraniem zamówionych biletów nie ma problemu – wszyscy kasjerzy od razu wiedzą o co chodzi, nie jest potrzebna rozmowa.
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
Arekkk uważa post za pomocny.
 
      
#10 PostWysłany: 25 Wrz 2014 09:09 
Moderator forum
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Kwi 2014
Posty: 4055
Hardcore. :lol:
Jak na razie Chiny zauraczają ale nie zachęcają.
_________________
Ιαπόνκα76
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#11 PostWysłany: 25 Wrz 2014 10:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 24 Cze 2013
Posty: 212
Japonka76 napisał(a):
Hardcore. :lol:
Jak na razie Chiny zauraczają ale nie zachęcają.


Poczekaj/wytrzymaj aż autor z relacją wjedzie w Junnan i Syczuan, powinno zachęcić ;)
Większe miasta potrafią przytłoczyć, podobnie 'pierwszoligowe' atrakcje w nich, turystyka rozwija się bardzo dynamicznie.
W Junnanie/Syczuanie mniej jest schodów w górach, do tego dalej od centralnych/wschodnich Chin, więc trochę luźniej
na szlaku...
pzdr
_________________
http://www.chiny-info.pl
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#12 PostWysłany: 25 Wrz 2014 16:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Maj 2014
Posty: 137
Loty: 39
Kilometry: 102 845
jak zwykle super relacja, czekamy na więcej!
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#13 PostWysłany: 27 Wrz 2014 15:27 
Site Admin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 7801
„Więc chodź, pomaluj mój świat..”

Czy istnieje krajobraz wart przejechania 2200km - tylko by go ujrzeć przez chwilę o zachodzie słońca i pojechać dalej tej samej nocy? Nie byliśmy tego pewni, ale postanowiliśmy zaryzykować. Choć z Xianu wyjechaliśmy o 20, na miejsce, do Zhangye dojechaliśmy dopiero po 12. Byliśmy na to przygotowani – zaopatrzyliśmy się poprzedniego dnia w prowiant. Co może być lepsze na śniadanie w chińskim pociągu niż chińska zupka? Otóż prawie wszystko:P Niestety nie wiedzieliśmy tego wcześniej ;) I gdy piszę chińska zupka, to nie nie myślcie o polskich erzacach – to nie są zupki, to są istne kubły makaronu ;) Tyle że ich smak pozostawia wiele do życzenia. Dodatkowo jak prawie każde jedzenie w Chinach – są okropnie ostre. Chińczykom to nie przeszkadza – jest to ich ulubiona potrawa w podróży, niezależnie od pory dnia. Każdy dworzec, zarówno ten kolejowy jak i autobusowy, lotniska, pociągi a nawet stacje benzynowe – posiadają kraniki z bezpłatnym wrzątkiem. Pasjami zalewane są buteleczki z liśćmi zielonej herbaty oraz właśnie chińskie zupki. Jedzenie w drodze jest ich ulubioną rozrywką. Oprócz zupek podgryzają i przekąszają co chwila różne foliowane „smakołyki” - suszone ryby, kurze nóżki, ostre papryczki. Czasami suszone owoce – ale i tu jeśli zostaniemy poczęstowani można wpaść w pułapkę – owocami są dla nich np. skórki pomarańczy (nie kandyzowane), o smaku tak intensywnym że będzie chodził za Wami cały dzień. Tak czy inaczej głód udaje nam się jakoś odegnać. Trzeba się jeszcze doprowadzić jakoś do porządku – przegapiliśmy niestety nasz moment – umywalki zostają po tylu godzinach jazdy zapchane resztkami chińskich zupek oraz liśćmi herbaty. Fuu.. Trudno, trzeba się mimo wszystko jakoś umyć ;) Najedzeni i odświeżeni wysiadamy w mieście gdzieś przy granicy z Mongolią Wewnętrzną, na Jedwabnym Szlaku. Choć o Zhangye można przeczytać w internecie, niedalekie miejsce które chcemy odwiedzić jest na tyle nieodkryte i nieznane większości ludzi, że nie widnieje w przewodnikach – nawet w tak dobrym jak LP. W przewodnikach przeczytacie natomiast o dwóch innych atrakcjach – o Great Buddha Temple znajdującej się w mieście, oraz o Mati Temple oddalonej kawałek. Wiedzieliśmy że komunikacja publiczna w tym rejonie pozostawia sporo do życzenia, i jeśli chcielibyśmy odwiedzić wszystkie miejsca będzie to możliwe jedynie taksówką – wieczorem mieliśmy kolejny pociąg do złapania. Taksówek przy dworcach nie brak, a od taksówkarzy nie możemy wręcz się odpędzić. Jeden przyciągnął naszą uwagę, mimo braku znajomości angielskiego był bardzo komunikatywny – posługiwał się telefonem by pokazać za ile chce nas zawieść, pokazywał na mapce miejsca które są warte odwiedzenia, a co najważniejsze – gestami dawał nam do zrozumienia że ma innych chętnych turystów do podziału kosztów. Postanawiamy sprawdzić to. Chętnymi okazuje się para Chińczyków, która nieco panikuje na nasz widok i na propozycję taryfiarza odpowiada „nie, nie”. Nie to nie, na wynajem samodzielnie prywatnego transportu nas nie stać, ale nie musimy zwiedzić wszystkich lokalnych atrakcji, przyjechaliśmy tu dla jednej z nich. Idziemy na autobus. Choć spod dworca miały odjeżdżać autobusy 3 i 4 do zachodniego dworca autobusowego – nie widać takowych. Nasze liczne próby porozumiewania się z kierowcami autobusów spełzają na niczym – nie potrafią zrozumieć co to jest 3 czy 4 pokazywane na palcach lub kalkulatorze w telefonie, nie chcą patrzeć na wydrukowaną nazwę dworca do którego chcemy dojechać, a nawet gdy któryś z nich spojrzy widzimy nasze ulubione „nie, nie” i jesteśmy wypraszani gestami z autobusu. Serio, co z tymi ludźmi jest nie tak? Podróżowałem po wielu kontynentach i państwach tego świata, często komunikując się jedynie na pomocą uśmiechu i gestów i nigdzie nie było problemów z porozumieniem się. W Chinach są. Zanim udaje nam się uzyskać potrzebną informację wraca nasz taksiarz i daje do zrozumienia że chińska para jednak chce z nami jechać. Uff, uratowani. Ponadto okazuje się że Chinka potrafi nawet coś wydukać po angielsku, ustalamy więc dokładnie gdzie chcemy jechać i ile to nas wyniesie (w tym to czy podana cena jest za całe auto czy od osoby). Wszystko się zgadza, możemy ruszać. Do naszego pierwszego celu, kompleksu skalnych świątyń Mati, mamy około 70km do pokonania. Spędzamy ten czas wykorzystując rzadką okazję i próbujemy porozmawiać z Chinką. Średnio nam się to udaje – choć nasza rozmówczyni twierdzi, że angielskiego nauczyła się na uniwersytecie (to był jej kierunek studiów!) to wypowiadane zdania są w stylu „I sleep yesterday on tree”.. tymczasem chodziło jej o spanie w pociągu ;] (mam tylko nadzieję, że absolwenci anglistyki w naszym kraju lepiej radzą sobie po studiach :P) Droga mimo to upływa nam szybko wśród pustynnego krajobrazu. Aż ciężko uwierzyć że wjechaliśmy do historycznego Tybetu – należy jednak pamiętać że imperium Tybetańskie do IX wieku rozciągało się od Bengalu aż do Mongolii. Pomimo jego upadku i rozbicia, na terenach na których jesteśmy nadal kultura tybetańska jest dominująca. Zamieszkują je obecnie Yugurowie, wyznający buddyzm lamistyczny. W miarę jak się zbliżamy do świątyni zmienia się pejzaż – pojawiają się gnieniegdzie pokryte śniegiem góry Qilian (najwyższe z nich mają powyżej 5000m!) i trawiasty step. Dotarliśmy na miejsce. Nie są to typowe buddyjskie kamienne groty. Choć pochodzą z VI-VII wieku, większość ich wnętrz uległa zniszczeniu, i obecnie wypełniona jest znacznie młodszymi rzeźbami i malowidłami.
Image
Image
Image
Image
Piękno tego miejsca nie wynika jednak i ich znaczenia historycznego, lecz z malowniczego położenia i setek tybetańskich flag modlitewnych (zapisane są one sutrami, jest to zwyczaj typowy jedynie dla tego odłamu buddyzmu).
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Dodatkowo niezłą frajdę stanowi wspinanie się wąskimi kominami pomiędzy kolejnymi poziomami jaskiń.
Image
Można się śmiało przez nie przeciskać, bo jak na warunki chińskie odwiedza je mało turystów :) O tybetańskim dziedzictwie tego miejsca świadczą zaś niektóre świątynie, dedykowane wojownikom tego imperium.
Image
Image
Świątynie porozrzucane są po ogromnym terenie – dają one podobno świetne możliwości trekingów.
Image
Image
My nie mamy za dużo czasu, w pełni zadowoleni ruszamy więc dalej. Do Zhangye Danxia Landform Geological Park. To dla tego miejsca postanowiliśmy zapuścić się tak daleko na Jedwabny Szlak. Danxia to słowo określające geomorfologicznie unikalne w skali światowej, znajdujący się tylko i wyłącznie w Chinach (z tego powodu wpisany w 2010 roku na listę UNESCO) typ skał czerwonego piaskowca tworzącego strome klify. Nic Wam to nie mówi? Nie musi. Przez 6 milionów lat Matka Ziemia przy pomocy erozji stworzyła ten oto cud świata. Żadne dalsze słowa nie są potrzebne (to nie są zdjęcia z photoshopa).
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Na miejscu znajdziemy 4 platformy widokowe, między nimi kursują autobusy. Nic, poza czasem i naszą kondycją, nie ogranicza nas by popodziwiać ten niemożliwie piękny krajobraz na własną rękę, wędrując z dala od platform.
Image
Trzeba jedynie zdążyć na ostatni autobus wyjeżdżający z parku. Warto też dodać że ostatnia platforma jest świetnym miejscem na uchwycenie zachodu słońca.
Image
Czemu tak piękne miejsce na ziemi jest nadal nieznane dla zachodnich turystów? Nie wiem. Być może z powodu swojego położenia z dala od utartych wschodnich szlaków którymi turyści przemieszczają się od Pekinu do Hong Kongu. Dla Chińczyków miejsce to powoli przestaje być nieznane i już dziś można napotkać tam pierwsze tłumy. W 2011 zmieniło status z prowincjalnego geoparku na narodowy. W 2014 ukończono szereg inwestycji i już teraz sieć dróg i platform widokowych
Image
Image
Image
Image
jest w pełni funkcjonalna. Także nie zastanawiajcie się – przyjeżdżajcie zanim to jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi zostanie zadeptane przez chińskie hordy. Na szczęście oprócz tego parku tuż obok znajdziemy dwa mniej znane - Binggou i Sunan. Podobno zawierają równie piękne formacje skalne. My nie mieliśmy czasu tego sprawdzić. Po obejrzeniu przepięknego zachodu słońca wsiadamy do taksówki i wracamy do Zhangye. Czy ten cudowny dzień mógłby skończyć się ot tak, bez żadnych komplikacji? Oj nie, one dopiero się zaczęły. Najpierw taksówkarz po dowiezieniu nas na dworzec stwierdził że cena 300Y którą ustaliliśmy jest ceną od pary a nie od samochodu (mimo że rano kilkukrotnie zapewniał nas że tyle zapłacimy za całe auto - teraz chce dwukrotnie więcej). Tym razem na szczęście kłótnię zostawiamy naszym nowym chińskim znajomym. Jest dużo krzyku, kończy się na tym, że rzucamy wyliczone pieniądze oszustowi i bez dalszej dyskusji ruszamy na dworzec. Na dworcu znajomi pomagają nam jeszcze w zakupie biletów (tego dnia otworzyła się bowiem możliwość rezerwacji biletów kolejowych na dalszą część naszej podróży) po czym życząc powodzenia żegnamy się. Powodzenie tego dnia nam się przyda. Pociąg mamy dopiero o 23, idziemy więc coś zjeść. Wybór pada na pożywną zupę (myśleliśmy że zamawiamy smażony makaron, ale kto by się tam kłócił ;) ) i pyszne chińskie piwo za 2zł. Tu wypada nadmienić że chińskie piwa są w naszej opinii rewelacyjne. Nisko procentowe, o delikatnym smaku, no i tanie – czego chcieć więcej? ;) Można chcieć np. noclegu.. Z Zhangye pociąg zabiera nas do Jiayuguanu – gdzie lądujemy o 1 w nocy. W tym mieście nie mamy znalezionego żadnego taniego noclegu, gdyż internet na ten temat milczy. Są ku temu powody, o czym dowiemy się za chwilę. Skoro lądujemy w obcym mieście w środku nocy, bez najmniejszego pojęcia gdzie szukać noclegów, chcąc nie chcąc musimy skorzystać z pomocy naszych ulubionych taksiarzy. I tu powtarza się po raz kolejny ta sama szopka co co dzień :evil: No bo kto by się domyślił że dwójka przyjezdnych z wielkimi plecakami w środku nocy chce by ich zawieźć do jakiegoś hotelu? I kto by zgadł że złożone ręce ułożone pod głową mogą chcieć pokazać że potrzebujemy noclegu? Nikt, a na pewno nikt w Chinach. Gdy już znajdujemy wyjątkowo ogarniętą osobę to nie możemy się dogadać jeśli chodzi o pieniądze – rozumiem że mogą mieć inny gest ich liczenia, no ale gdy pokazuję portfel i wyciągam telefon uruchamiając kalkulator, a w odpowiedzi ucieszony Chińczyk pokazuje że też taki ma i wyciąga swój – to jak tu nie chcieć ich zamordować? :twisted: Dopiero po 15min znajdujemy wybawienie w postaci kobiety której domyślność pozwala nas zadowolić (domyślność owa jest wspomagana mobilnym internetem i translatorem w jej telefonie ;) ). Nareszcie się wyśpimy! Albo i nie. Gdy trzeci hotelik na widok białych turystów zatrzaskuje drzwi – wiedz że coś się dzieje. Za pomocą translatora nasz kierowca tłumaczy nam że wszystkie tanie miejsca w mieście nie chcą nocować zachodnich turystów. Czemu? Do dziś nie wiem, ale mamy dwie teorie. Kiedyś, w czasach większego reżimu, podobno hotele musiały uzyskać specjalne pozwolenie na obsługę gości z zagranicy. Od dawna Chiny otworzyły się na turystykę, i takich wymogów nie ma – ale na rzadko odwiedzanym zachodzie kraju wciąż o tym nie wiedzą. Druga teoria wiąże się z tym że niegdyś rząd (jak każda totalitarna władza) straszył ludność zewnętrznym wrogiem – strasznymi kapitalistycznymi krwiopijcami z zachodu. I lęk ten, szczególnie w prowincjonalnych, odciętych od świata miasteczkach, pozostał. To dlatego dużo osób na ulicy gdy próbujemy się ich o coś zapytać – nawet nie spojrzy na kartkę z chińskimi napisami, tylko ucieka wzrokiem i macha standardowe „nie, nie”. Cóż to jednak za różnica dla nas, w środku nocy? Chcemy się wyspać! Nasz taksówkarz proponuje nam ostatnie rozwiązanie – w mieście jest jeden hostel. Może być i hostel, o tej porze to już bez różnicy. Tym razem naprawdę uratowani ;) Po wzięciu szybkiego prysznica (na który czekaliśmy nie mniej niż na łóżko), przy świetle latarek (nie chcąc budzić innych gości w dormie) rozkładamy się na posłaniach. Zasypiamy szybko. Kolejny dzień pozwoli ujrzeć nam jeden z najsłynniejszych zabytków Chin – od praktycznie nigdy nie odwiedzanej strony.

CDN

Wskazówki praktyczne
Transport – taksówka wynajęta na cały dzień powinna kosztować ok 300Y. Bez wynajęcia takowej jednoczesne odwiedzenie Mati Si i Danxia tego samego dnia nie jest możliwe. Jeśli chcecie odwiedzić Great Buddha Temple (którego my nie odwiedzaliśmy, lecz gdzie znajduje się najdłuższy leżący Budda w Chinach) dojeżdża tam autobus nr 1 z stacji kolejowej (wstęp dla studenta zaś kosztuje 21Y). Do Danxia autobusy odjeżdżają z zachodniego dworca (jedzie 1-1,5h), do Mati Si – z południowego (min 1,5h jazdy), kosztują odpowiednio 10Y i 11Y. W przypadku Danxi ostatni autobus wraca jednak o 18:20 – nie obejrzy się zachodu słońca w parku. Do Mati Si zaś nie kursują one bezpośrednio, w miasteczku trzeba wziąć tak czy inaczej taksówkę (szczególnie że świątynie porozrzucane są na ogromnym terenie). Taksówka do samej Danxi powinna kosztować ok 150Y RT z czekaniem. Obie atrakcje położone są w linii prostej nie tak daleko od siebie, ale nie ma między nimi drogi – konieczne jest więc wracanie się do Zhangye.
Wstępy – w Danxia bilet kosztuje 20Y dla studenta (40Y normalny) ale trzeba dokupić bilet na busy po parku za 20Y (bez zniżek). W Mati Si wstęp 35Y dla studenta (i standardowo dwa razy drożej, 70Y, normalny).
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
Arekkk uważa post za pomocny.
 
      
#14 PostWysłany: 28 Wrz 2014 02:42 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 24 Cze 2013
Posty: 212
witam,
Cytuj:
Za pomocą translatora nasz kierowca tłumaczy nam że wszystkie tanie miejsca w mieście nie chcą nocować zachodnich turystów. Czemu? Do dziś nie wiem, ale mamy dwie teorie. Kiedyś, w czasach większego reżimu, podobno hotele musiały uzyskać specjalne pozwolenie na obsługę gości z zagranicy. Od dawna Chiny otworzyły się na turystykę, i takich wymogów nie ma – ale na rzadko odwiedzanym zachodzie kraju wciąż o tym nie wiedzą. Druga teoria wiąże się z tym że niegdyś rząd (jak każda totalitarna władza) straszył ludność zewnętrznym wrogiem – strasznymi kapitalistycznymi krwiopijcami z zachodu. I lęk ten, szczególnie w prowincjonalnych, odciętych od świata miasteczkach, pozostał. To dlatego dużo osób na ulicy gdy próbujemy się ich o coś zapytać – nawet nie spojrzy na kartkę z chińskimi napisami, tylko ucieka wzrokiem i macha standardowe „nie, nie”...


Hotele nadal muszą mieć pozwolenie na goszczenie obcokrajowców.
Jeśli Was w drzwiach 'gonili' to powody mogły być 2:
1)faktycznie mieli full, w Chinach zdarza się częściej niż myślimy,
2) baba na widok białej twarzy informuje że 'nie' bo szkoda jej czasu skoro i tak nie będzie jak się dogadać, na recepcji najczęściej jest pracownik nie właściciel- jej koło d... lata ilu będzie gości w miesiącu, do tego spać nie dajecie:)

To że 'uciekają' od Was na ulicy z 'nie, nie' nie ma nic wspólnego ze strachem i 'wrogiem z zewnątrz'- to nie czasy zimnej wojny, no chyba że japońskie rysy twarzy macie, to może gdzieś na BARDZO głębokiej wsi starą Chinkę zestersujecie :lol: . Jeśli dany 'egzemplarz' wie, że nie umie się po angielsku odezwać to nie będzie tracić swojego i Waszego czasu. Jasne, że nic nie kosztuje się zatrzymać i próbować pomóc, ale w tej części świata jest takie coś jak twarz, i jej utrata.
Jeśli o tym zapominamy to dużo sytuacji będzie niezrozumiałych lub totalnie abstrakcyjnych. Gość nie potrafiąc Ci pomóc traci twarz, więc prewencyjnie nawet nie próbuje...
Nie uwzględniając aspektu twarzy można spokojnie stwierdzić, że Chińczycy to zwykłe kłamczuchy, kiedy np.pytając o kierunek na Zakazane Miasto dostaniemy zamiast 'nie wiem' błędne wytyczne. Lepiej wysłać białasa(albo kogokolwiek innego) w las niż powiedzieć 'nie wiem', tak tu jest/bywa...
Danxia rewelacja, narobiłeś mi smaka, ale co do zupek się nie zgodzę. Fakt bywają ostre, ale smakowo są ok(moje zdanie i innych pomieszkujących w Chinach), widocznie nie znaleźliście swoich smaków, a wybór tych jest praktycznie nieograniczony- tyle tego ;)
_________________
http://www.chiny-info.pl
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#15 PostWysłany: 28 Wrz 2014 10:41 
Site Admin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 7801
Oczywiście jako osoba mieszkająca w Chinach masz większy wgląd, ale moich spiskowych teorii nie wymyśliłem do końca sam ;)
W tych nielicznych hotelach gdzie recepcjoniści rozmawiali po angielsku pytałem się czy potrzebują zezwolenie na nocowanie obcokrajowców - zaprzeczali i mówili że tak było kiedyś. Ponadto na wschodzie kraju wszechobecne jest zjawisko oferowania kwater przez osoby stojące przy dworcach - nie są to bynajmniej hotele, lecz mieszkania osób prywatnych - i wątpię żeby ktoś jakimikolwiek pozwoleniami się przejmował. Na zachodzie kraju (gdzie nieczęsto pojawia się ktoś z zagranicy, a i lokalnych turystów jest mniej) nie spotkamy takich ofert.
Teorię o strachu przedstawił nam zaś Tybetanka u której gościliśmy w Zhongdian, poparł zaś Amerykanin mieszkający od 2 lat w Szanghaju. Oczywiście mówimy o czasach Mao Zedonga, a nie Xiaopinga (a więc wpływie jakie te czasy wywarły na ludzi obecnie starszych). Rzecz jasna izolacja polityczna była totalna, nie tyczyła się tylko krajów "zachodnich" (jeśli tak zinterpretowaliście moje słowa to przepraszam). Co dopiero zakończono wojnę z Japonią, a Chiny w tym czasie walczyły w Tybecie, Indiach, włączyły się do konfliktu w Korei a nawet miały fatalne stosunki z ZSRR. Jakby nie patrzeć - były otoczone "wrogami" ze wszystkich stron. Dodatkowo koncepcja Mao o Chinach jako światowym centrum ruchu rewolucyjnego skutecznie odizolowała kraj, stosunki międzynarodowe zaczęły ocieplać się dopiero od lat 70, a znormalizowały się na początku 80 (1971 - wejście do ONZ, 1979 - oficjalne stosunki dyplomatyczne z USA, trochę później - ponowne kontakty z ZSRR).
Twoja hipoteza o utracie twarzy bardziej prawdopodobnie pasuje do unikania kontaktów w Xianie (czy gdziekolwiek indziej gdzie pojawiają się regularnie biali turyści), ale po tym jak zapuściliśmy się na Wyżynę Tybetańską i zaczęliśmy podróżować po bardziej zacofanych regionach - autentycznie mieliśmy wrażenie że niektóre osoby się nas boją :P

Co do zupek chińskich - będę się trzymał swojego zdania, próbowałem trzech różnych smaków, było to o 3 próby za dużo :P

Żeby nie było że tylko o polityce - kolejny krótki fragment relacji

Chiński mur jakiego nie znacie

Jiayuguan. Niegdyś ważny punkt na Jedwabnym Szlaku. Na naszym szlaku znalazł się tylko i wyłącznie z powodu położenia w pobliżu Danxia. No bo być w Chinach, i nie zobaczyć Wielkiego Muru?! Większość osób odwiedza ten jeden z siedmiu nowych cudów świata w okolicy Pekinu. Mało kto wie jednak, że po przebiegnięciu 2400km kończy się on właśnie w Jiayuguanie, pośrodku pustynnych gór Nan Shan. Z tego powodu postanowiliśmy nadłożyć 200km i odwiedzić to dawne garnizonowe miasto. Był to również nasz pierwszy dzień w Chinach gdy nie musieliśmy się śpieszyć – pociąg mieliśmy bowiem dopiero wieczorem. Nasz dzień zaczęliśmy od odwiedzenia fortu. Ta wybudowana w 1372 roku fortyfikacja wyznaczała koniec imperium chińskiego. Dalej rozciągały się dzikie pustkowia. Sam fort na kolana nie powala, ale dla osób zainteresowanych wojskowością może stanowić ciekawe miejsce.
Image
Image
Image
Image
Niemniej ciekawe są tablice które upominają turystów. Niestety ktoś ewidentnie korzystał z translatora..
Image
Image
Wewnątrz ponadto produkowano w bardzo ciekawy sposób słodycze – za pomocą walenia młotami w orzeszki z sezamem – powstała zbita masa była krojona i sprzedawana. (może ktoś z forumowiczów wie jak nazywa się ten przysmak?)
Image
Potem nadeszła kolej na Mur Chiński. Końcowy fragment tego wielkiego przedsięwzięcia obronnego został wykonany za czasów dynastii Ming, w 1539. Został on zbudowany z wykorzystaniem naturalnego ukształtowania terenu – mur ten zwisa z góry niczym smok – stąd jego nazwa, „Overhanging wall”.
Image
Image
Mur dla osób nadciągających z zachodu był niewidoczny – zasłonięty jest przez górę. Armie które chciały przejść na wschód musiały najpierw przejść przez strome góry – tylko po to by stanąć przed murem.
Image
Image
Dla zmęczonych wrogów mimo niewielkich rozmiarów stanowił nieprzebytą przeszkodę, dla nas przy 40 stopniowym upale – mordęgę ;)
Image
Fortyfikacja ta wspina się pod kątem 45 stopni pod górę, zaś pokonujemy ponad 400 stopni.
Image
Z góry rozpościera się widok na nieprzebytą pustynię Gobi.
Image
I równie nieprzyjazne góry.
Image
Wiele turystów uważa ten fragment Wielkiego Muru za mało autentyczny, ponieważ został on odnowiony w 1987 roku. Jest to czepianie się szczegółów. Dla nas większym minusem było to że jest to dosłownie koniec Chińskiego Muru – gdzie ten widok muru rozciągającego się bezkreśnie po horyzont z obu stron? Nie w Jiayuguanie. Niewątpliwie jednak było to ciekawe doświadczenie.
Image
Zadowoleni lecz wykończeni wracamy do hostelu. Tam spotykamy nowych gości – Polaków (pozdrawiamy). Wybrali się w podróż do Chin.. autostopem. Nie z samych Chin, ale tak czy inaczej to się nazywa fantazja :) My aż tyle jej nie mamy, dlatego udajemy się na autobus, który zawozi nas na dworzec kolejowy. Tam łapiemy nocny pociąg, by spędzić kolejny dzień w podróży.

CDN

Wskazówki praktyczne:
Fort – dojeżdżają autobusy 4 i 6 (4 jedzie wprost z dworca kolejowego), bilet kosztuje 60Y dla studenta (120Y normalny) i zapewnia również wejście na Chiński Mur (jeden z jego 2 fragmentów).
Wielki Mur – brak komunikacji publicznej, lecz taksówka spod fortu RT z czekaniem wyniesie nas 50Y.
Nocleg – hostel mieści się tuż przy forcie, przy wyjściu (nie wejściu) i kosztuje 35Y od osoby
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#16 PostWysłany: 28 Wrz 2014 20:54 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 24 Cze 2013
Posty: 212
witam,

Cytuj:
Oczywiście jako osoba mieszkająca w Chinach masz większy wgląd, ale moich spiskowych teorii nie wymyśliłem do końca sam ;)


nie twierdzę, że wymyślałeś sam- ja też nie jestem najmądrzejszy w całej wsi, jeno nigdy nie spotkałem się z taką wersją, a znajomych Chińczyków kilkoro mam. Widzę to jako możliwość, ale w kontekście ludzi wiekowych, a i to na jakis bardziej odległych rejonach.

Z mojej wiedzy wynika, iż hotele nadal potrzebują papier na kwaterowanie 'obcych'. Spałem przed wakacjami w takim, który nie powinien był mnie przyjąć, ale przyprowadził mnie ich znajomy, który prowadzi prywatne przedszkole ulicę obok- przepisy przepisami, a ich egzekwowanie to osobna bajka, szczególnie w kraju rozmiaru Chin. W każdej dziedzinie ogólnokrajowe przepisy są lokalnie uskuteczniane.
Z kolei w sierpniu 2014 w Xinjiangu, gdzie sytuacja jest napięta, też odmawiali mi zakwaterowania w 5 hotelach i kierowali do najdroższego i największego, bo ten miał posterunek wojskowy przed wejściem- czyli małe hotele dostały info, żeby obcych kierować tam.

Cytuj:
Ponadto na wschodzie kraju wszechobecne jest zjawisko oferowania kwater przez osoby stojące przy dworcach - nie są to bynajmniej hotele, lecz mieszkania osób prywatnych - i wątpię żeby ktoś jakimikolwiek pozwoleniami się przejmował.


Osoba prywatna oferująca zakwaterowanie stoi i oferuje na swój rachunek, wielce prawdopodobne że jest bezpieczna bo opłaciła lokalnego dzielnicowego(chengguan) lub jemu podobnego więc kontroli nie będzie ;)

Cytuj:
Twoja hipoteza o utracie twarzy bardziej prawdopodobnie pasuje do unikania kontaktów w Xianie (czy gdziekolwiek indziej gdzie pojawiają się regularnie biali turyści), ale po tym jak zapuściliśmy się na Wyżynę Tybetańską i zaczęliśmy podróżować po bardziej zacofanych regionach - autentycznie mieliśmy wrażenie że niektóre osoby się nas boją.


Pełna zgoda, że w jakiś mniej uczęszczanych rejonach reakcja bywa 'dzika', ale nie jestem pewien czy to strach czy bardziej wstydliwość/zaskoczenie. Mnie się jedno dziecko na dzielnicy notorycznie boi, zaczyna ryczeć i ucieka- mówią że przez brodę :lol:
Ty jakoś specjalnie strasznie też nie wyglądasz ;) . Oni jak chcą zdjęcie z tobą lub towarzyszką to odwagę znajdą i sami zagadają(nawet jeśli z pomocą translatora w telefonie), ale jak ty cholera wie czego potrzebujesz, a zawsze wychodzą z założenia że się zgubiłeś, oni ani be ani me po ang to rzucają 'nie, nie'...

Takie są Chiny- każdy dostaje trochę inny obraz, i każdy najczęściej ma rację;)
Starczy wywodów, nie będę się już produkować bo Ci publika zaśnie albo przestanie zaglądać :lol:
czekam na c.d. i pzdr!
_________________
http://www.chiny-info.pl
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#17 PostWysłany: 29 Wrz 2014 08:48 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Wrz 2013
Posty: 495
Loty: 35
Kilometry: 111 384
super relacja aczkolwiek muszę przyznać że ostudza mój zapał na chiny... moje absolutne must see robi się coraz mniej entuzjastyczne.... dawaj następną część;)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#18 PostWysłany: 29 Wrz 2014 13:01 

Rejestracja: 25 Lip 2013
Posty: 49
Swietna relacja! Myślałem że w tych bardziej turystycznych rejonach Chin można się dogadać po angielsku,a jednak nie.. Czekam na dalszą część! :)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#19 PostWysłany: 29 Wrz 2014 18:27 
Site Admin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 7801
Into the Wild? Już nie

Dojeżdżamy do Lanzhou z lekkim opóźnieniem, ok 7 rano. Mamy wybitnie mało czasu na przesiadkę. Według naszych informacji jedyny bezpośredni autobus kursujący do Syczuanu (a konkretnie do parku narodowego który chcemy odwiedzić) odjeżdża o 7:30. Jeśli na niego nie zdążymy będziemy musieli czekać do następnego dnia lub próbować środków transportu mniej bezpośrednich (co by się kompletnie nie opłacało - taka podróż według różnych źródeł informacji zajęła by nam od 3 do 5 dni!). Co prawda dworzec autobusowy znajduje się niedaleko (1,3km wg google maps) ale stajemy przed dylematem – jechać taksówką (tylko jak się dogadamy gdzie chcemy jechać?), łapać autobus (który jedzie nieco na około, co zajmuje mu 15min, a trzeba się jeszcze zorientować na którym wysiąść przystanku) czy iść na piechotę (szacunkowy czas wg google maps – 16min, ale na mapie wszystko wygląda prościej)? Próbujemy z taksówkarzami, lecz po dwóch szybkich próbach rezygnujemy. Wybieramy opcję pieszą jako bezproblemową, lecz po 5 minutach szybkiego marszu orientujemy się, że jesteśmy na niewłaściwej ulicy! Całe szczęście, że tą ulicą jeżdżą interesujące nas autobusy. Udaje nam się nawet dowiedzieć od jednego ze współpasażerów gdzie wysiąść :) Na nic jednak by się to nie zdało, gdyby autobus nie wyruszał trochę później niż myśleliśmy – o 7:45 :) W tym momencie wypada mi napisać parę słów o podróżowaniu autobusami. Wszystkie autobusy w Chinach są bardzo nowoczesne i komfortowe. Nawet klimatyzacja w nich nie jest nastawiona na maksimum, co ewidentnie odbiega od standardów Azjatyckich, gdzie bez kurtki lub śpiwora nie warto wchodzić do autobusu ;) Czy w związku z tym podróż autobusami jest przyjemna? Hmm. Na pewno czytaliście lub słyszeliście, że w Chinach powszechny jest zwyczaj plucia i że nie ma co się na nich boczyć, po prostu inna kultura, trzeba się przyzwyczaić. Jest jedno małe ale – Chińczycy nie plują, oni najpierw wydają przez 2min odgłos jakby chcieli charcząc wypluć swoje płuca, spluwają, po czym wracają do charczenia. Czasami odgłos bardziej przypomina dźwięki towarzyszące wymiotom. I tego unikalnego dla ich kultury zwyczaju nie praktykują tylko na ulicy, o nie. W autobusach również. Specjalnie po to są ustawione co 2-3 rzędy siedzeń plastikowe kubełki na śmieci. Oczywiście mając zamiar z nich skorzystać Chińczycy nie wstają z miejsca, tylko plują na odległość. I jeśli takowy śmietnik znajduje się przy Twojej nodze to za każdym razem zastanawiasz się czy tym razem flegma wpadnie do środka kubełka czy też na Twoją nogę.. Nie mówiąc o apetycznym widoku który Cię czeka jeśli przypadkowo zajrzysz do śmietnika. Przepraszam za ten plastyczny, niemal naturalistyczny obraz, ale mało kto wspomina o tym aspekcie chińskiej rzeczywistości, lepiej przeczytać niż przekonać się na miejscu ;) (w kolejnych autobusach pierwsze co robiliśmy to odsuwaliśmy najbliższe nam kubełki jak najdalej :P) Ale to nie koniec wrażeń estetycznych, które czekają na podróżnych. Jak już pisałem Chińczycy bardzo lubią jeść i cały czas coś przekąszają. W tych rejonach ich ulubioną przekąską okazały się surowe kurze nóżki. I cały autobus wyciągał z plastikowych torebek kurze łapki i je sobie żuł z lubością mlaskając przy tym i co jakiś czas chrzęszcząc.
Image
Wrażenia niezapomniane:P Potem rzecz jasna resztki przeżutych łapek lądowały w wyżej wspomnianych kubełkach. Mniam!
O tym co dzieje się wewnątrz autobusu bardzo szybko jednak zapominamy. Krajobrazy na zewnątrz są tak niesamowite, że nie możemy się oderwać od szyby! (nie dostarczę przekonujących zdjęć na poparcie – zdjęcia w ruchu, robione przez brudną szybę, przy pochmurnej i deszczowej pogodzie wyszły wyjątkowo marnie..) Po przedarciu się przez góry
Image
napotkaliśmy bezkresny przestwór oceanu zieleni. Przemieszczaliśmy się przez tereny położone na średniej wysokości 3500-4000 m n.p.m. czego nie byliśmy świadomi - dowiedzieliśmy się o tym dopiero później, czytając przewodnik. Te trawiaste wyżyny zamieszkałe są przez autentycznych nomadów z grupy Goloków (choć większość z nich mieszka bardziej na zachód, w pobliżu świętej góry Amnye Machen). Trudno tu mówić o jednej grupie etnicznej gdyż tereny te od wieków przyciągały uchodźców, maruderów, renegatów i wszelki inny typ ludzi ceniących najwyżej swoją wolność. Sama ich nazwa, Golok, oznacza „buntowniczy”. Wolności na tych bezkresnych stepach na pewno im nie brakuje. Dawniej oprócz wypasania jaków
Image
i owiec
Image
zajmowali się rabunkiem. Dziś porzucili ten proceder na rzecz turystyki – chińscy turyści przyjeżdżają do tych nieprzystępnych i odległych terenów zaznać namiastkę wolności podczas konnych wycieczek.
Image
Pod wieloma względami życie Goloków nie zmieniło się jednak ani trochę – nadal mieszkają w jurtach
Image
i prowadząc koczowniczy tryb życia. Jesteśmy zauroczeni. Takiego Tybetu oczekiwaliśmy, i taki nam się marzył. Niestety okazuje się, że zostało go coraz mniej.
Celem naszej jazdy była dolina Jiuzhaigou i znajdujący się w niej park narodowy. Jeśli wierzyć fotografiom zamieszczonym w internecie – jedno z najbardziej niezwykłych miejsc w Chinach. Niestety pomimo swego odległego położenia miejsce to już dawno przestało być anonimowe. Dzięki nowej, bezpośredniej drodze z Chengdu (stolicy prowincji Syczuan) miejsce to otworzyło się w pełni na masowego turystę. Jak bardzo w pełni – przekonaliśmy się boleśnie na własnej skórze. Do Jiuzhaigou docieramy późno wieczorem, po 23. Gdzie zaczyna się ta niegdyś mała wioska, a gdzie kończy – nie wiemy, ostatnie 20-30km to ciągnący się nieprzerwanie szereg hoteli (zwłaszcza ogromnych, luksusowych kompleksów). Gdy nasz autobus zatrzymuje się w końcu u celu – zastajemy ogromną zbieraninę setek restauracji i hoteli. Zadanie znalezienia noclegu w tym świetle wydawało by się łatwe – gdyby nie to że większość miejsc jest pełna :/ Szczególnie nieliczne tanie hostele o tej godzinie odprawiają nas z kwitkiem.. Reszta miejsc jest paskudnie droga! Nie po to jechaliśmy na drugi koniec świata w (mieliśmy złudną nadzieję) odludne góry by chcieć spać w pokoju z klimatyzacją, minibarkiem, telewizorem i złoconymi klamkami. Niestety innych miejsc tu nie znajdziemy.. Po odwiedzeniu kilkudziesięciu chyba hoteli, nocleg nam proponuje pewien chińczyk za „niewygórowane” 200Y (był to nasz najdroższy nocleg podczas całego wyjazdu). Do hotelu którego jest właścicielem podwozi nas swoim lexusem (tia) – okazuje się, że już w nim byliśmy, pierwotnie pokój chcieli nam tu sprzedać za 430Y. Jeśli tak wygląda to miasteczko, to jakie tłumy czekają nas jutro w samym parku? Aż strach się bać.

CDN

Wskazówki praktyczne
Z dworca kolejowego do wschodniego dworca autobusowego w Lanzhou, z którego odjeżdża autobus do Jiuzhaigou, jeżdżą miejskie autobusy nr 6 i 7. Droga przez Lanzhou jest najkrótszą drogą by dostać się do Jiuzhaigou z okolic Xianu. Sam autobus do Jiuzhaigou kosztuje 232Y i powinien jechać ok 13h – nasz jechał 15h. Noclegi w Jiuzhaigou zaczynają się od 50Y za osobę w hostelach. W internecie można znaleźć pokoje dwuosobowe za 110Y – warto jednak zwrócić uwagę na ich lokalizacje – są one oddalone po kilkanaście kilometrów od wejścia do parku narodowego, ze względu na brak komunikacji publicznej zamieszkanie w jednym z nich będzie wymagało poruszania się taksówkami. Cenowo może nie wyjść to wcale tak atrakcyjnie.
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#20 PostWysłany: 30 Wrz 2014 21:02 
Site Admin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 7801
„Aby wspomóc środowisko skorzystaj z ekologicznego autobusu” - czyli w dziesiątym kręgu piekła

Wstajemy wcześnie rano by wyprzedzić chińskie tłumy i znaleźć się przed nimi na szlaku. Nie dość że pogoda jest paskudna (na przemian mży i pada) to i tłumów nie wyprzedzamy. Mimo wczesnej pory do wejścia ciągnie się kilka kilkusetmetrowych kolejek! Kolejek do wejścia do parku narodowego? Czy komuś coś tu się nie pomyliło?
Image
Całość idzie nawet dość szybko, już po 20minutach wkraczamy na szlak. Sami.
Image
Za wejściem Chińczycy ustawiają się bowiem w kolejne kolejki. Tym razem do autobusów. W końcu kto by pomyślał, że w góry się przyjeżdża pochodzić po nich gdy można jeździć busami? Szczególnie jeśli przed wejściem wielkie tablice zachęcają „ Aby wspomóc środowisko skorzystaj z ekologicznego autobusu” :D I Chińczycy korzystają.. Nam to nie przeszkadza, mamy cały szlak dla siebie. Szlak to drobne niedopowiedzenie, gdyż cała trasa wyłożona jest drewnianymi chodnikami, nie umniejsza to jednak w żaden sposób kontaktu z naturą i jeziorami dla których tu przyjechaliśmy. Są przecudne!
Image
Image
Nic dziwnego że znalazły się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Image
Image
Swą wyjątkową barwę zawdzięczają rozpuszczonym w wodzie wapieniom.
Image
Image
Na terenie parku znajdują się również Tybetańskie wioski, choć w dzisiejszych czasach nie pozostało w nich wiele tradycyjności..
Image
Image
Zanurzone podwodne pnie wyglądają po prostu fantastycznie.
Image
Lecz liczne wodospady niewiele im ustępują.
Image
Image
My spacerujemy wśród ćwierkań ptaków, w ciszy i spokoju, a widoki możemy chłonąć do woli. Chińczycy jedynie zerkają przez szyby swych ekologicznych autobusów, które swym ekologicznym hałasem odstraszają nieekologiczne ptaki. Co 4 sekundy (sic!) przejeżdża kolejny, 42 osobowy pojazd. Nawet nie chcę liczyć ile setek tysięcy turystów wwożą do parku oO Po 14km jednak nasze szczęście się kończy, docieramy do Nourilang, pierwszego przystanku autobusowego. I tu rozpoczyna się istna gehenna. Naprawdę, jeśli Dante by żył w naszych czasach, jestem głęboko przekonany, że jego piekło zawierało by dziesięć kręgów, ten ostatni zaś wypełniony byłby chińskimi turystami..
Ci bowiem robią to samo co na Huashan (krzyczą, puszczają muzykę z komórek, chodzą wolno, pokracznie i środkiem ścieżki, tak że nie da się ich wyprzedzić) ale jest ich tyle co w muzeum Terakowtowej Armii (setki tysięcy!), zaś ze względu na deszcz wszyscy dzierżą dodatkowo parasolki – ze względu na swój niski wzrost metalowe końcówki szkieletu parasolek rozpościerają się na wysokości naszych oczu i musimy bardzo uważać by nie oślepnąć (oczywiście Chińczycy nie uważają na nikogo, i trącają nimi nas non stop po głowach). Nie tak wyobrażaliśmy sobie dziewicze tybetańskie góry w Syczuanie..
Image
Image
Image
Czy wiedząc o tym wszystkim wybralibyśmy się do Jiuzhaigou? Bez chwili namysłu! Krajobrazy bowiem są nie z tej ziemi! :)
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Do nich niestety już trzeba dojechać autobusem, bowiem do przejechania są dwa kilkunastokilometrowe odcinki, całościowo dystans robi się nie do przejścia przez jeden dzień (w sumie 100km, a w parku nocowanie jest zabronione). Prawa odnoga prowadzi do Primeval forest
Image
który nie jest jakiś wybitnie widowiskowy, ale od którego cofamy się wśród takich miejsc! (w tym czasie mniej więcej pojawiła się mgła, i sami nie wiemy czy więcej zasłaniała czy dodawała klimatu ;) )
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Lewa odnoga jest nudniejsza, wiedzie tylko do dwóch miejsc: do Long Lake (przy lepszej pogodzie odbijają się w nim pięciotysięczne szczyty, my widzieliśmy tylko mgłę:P) i do Five Colour Pool – po prostu niemożliwie pięknej sadzawki (zdjęcie nie podkolorowywane!)
Image
Zziębnięci, zmoknięci (membrany w kurtkach nie okazują się tak wodoszczelne jak być powinny) i zmęczeni (przeszliśmy tego dnia ok 30km) wracamy wśród hord do wyjścia. Zamieniamy hotel na hostel i po wzięciu gorącego prysznica padamy do łóżek. Widoki dnia dzisiejszego na długo zostaną w naszej pamięci :)

CDN

Wskazówki praktyczne
Jest to jeden z najdroższych parków w całych Chinach! Wstęp na jeden dzień kosztuje 220Y! (dla studentów 110Y) plus 90Y (bez możliwych zniżek) za autobusy kursujące po parku! (teraz pomnóżcie to sobie przez liczbę odwiedzających turystów ;) i jak tu się nie dziwić, że to bogaty kraj?) Choć normalnie nie popieram tego typu zachowań, kosmiczne ceny za zwiedzanie zmusiły mnie do nich w tym kraju. Nie dajcie sobie wmówić, że bilet na autobus jest obowiązkowy. Nie jest, nie musimy go kupować. Zaś od Nourilang (czyli po przejściu pierwszych 14km, których przejście zajęło nam 2h45min.) nikt nam biletu nie będzie sprawdzał (nic dziwnego, nikt nie decyduje się na niekupowanie biletu na autobusy, przejście 14km dla Chińczyków jest niewyobrażalną trudnością). Jeśli nie chcecie jeździć na gapę, lecz nie macie budżetu na autobus, możliwe w czasie jednego dnia jest zwiedzenie (przy marszobiegowym tempie i wyruszeniu o świcie!) maksymalnie jednej doliny – niech to będzie dużo ciekawsza dolina Rize (prawa odnoga) – czekają Was 64km do przejścia (w jedną stronę 14km doliną Shuzheng do Nourilang i 18km do Primeval Forest; lewa odnoga, dolina Zechawa ma też 18km długości).
Park ze względów widokowych oczywiście najlepiej jest odwiedzić jesienią, lecz podobno wtedy jest w nim jeszcze więcej turystów! Hmm, jacyś chętni do sprawdzenia? :D
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
klapio lubi ten post.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 64 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group