Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 23 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2  Następna
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 23 Paź 2014 21:35 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 19 Mar 2013
Posty: 67
Cześć,

poniżej moja relacja z podróży do Turcji jaką odbyliśmy na przełomie września i października tego roku.
Ten tekst to w zasadzie nasz pamiętnik z tego wyjazdu. Jest dość obszerny, mocno subiektywny i niestety nie zawiera zbyt wielu konkretów - wolę przestrzec:)
Mimo wszystko, jeśli ktoś z Was planuje podobny wyjazd, ten tekst może być warty lektury - powinien pomóc w zobrazowaniu sobie Stambułu i serca Kapadocji.


28 wrzesień 2014

Z Polski wyjeżdżamy rano, jest jeszcze przed świtem. W Berlinie powinniśmy być w okolicach 13, jednak okazuje się że dzisiaj jest dzień słynnego maratonu Berlińskiego. Biegacze z całego świata zjechali się na to święto. Nasz GPS za bardzo się nie popisał gdyż wiedzie nas przez miasto, i to w taki dzień. Mój błąd, że ślepo zaufałem elektronicznej mapie i nie spojrzałem na planowaną trasę. W końcu jesteśmy w hotelu, opcja Park, Sleep and Fly jak na razie bardzo nam się podoba – zostawiamy bagaże w pokoju, samochód w podziemnym garażu i jedziemy szynobusem do centrum. Specjalnego planu na zwiedzanie miasta nie mieliśmy, dlatego błąkamy się nieco kierując w stronę finiszu maratonu. Docieramy w momencie gdy na metę dobiegają już ostatni sportowcy, ale fakt że bieg już się kończy, nie przeszkadza w czerpaniu przyjemności z panującej atmosfery. A jest ona wyjątkowa. Wiele ludzi , często w kilkuosobowych grupkach z flagami swoich krajów. Da się odczuć, że dla wielu z nich, niezależnie od rezultatu sam udział w takiej imprezie jest sukcesem.
Zajadamy się „currywurst” czyli grillowanymi kiełbaskami w sosie na bazie curry (do zestawu jeszcze frytki). Fajna przekąska, całkiem niezłe jak na uliczny fastfood. Przechodzimy obok okazałego budynku Bundestagu, Reichstagu i udajemy się w rejon rzeki Sprewa, na której brzegu wraz z mieszkańcami miasta korzystamy z ostatnich pewnie, słonecznych i ciepłych dni września.
Powoli zbliża się wieczór, więc po wybitnie leniwej niedzieli wracamy do hotelu. Zapewne jeszcze kiedyś wrócimy odwiedzić Berlin.

Image

Image

Image

Image


29.09

Słońce elegancko wychyla się zza ciemnej kotary, a to dobry moment żeby iść na śniadanie. Śniadanie to typowy szwedzki stół z herbatą earl grey, mortadelą i kiełbaskami (6-7 cm długości, o przekroju poprzecznym w kolorze szarego mydła). W smaku za to spoko. Pakujemy rogalik na drogę i lecimy na mały spacer po naszej willowej dzielnicy - Mahlow. Opisuję ją jako "willową" widząc bardzo ładne, stare ale odrestaurowane domki. Ostatecznie dochodzimy do wniosku ze pewnie mieszkają tu przeciętni Niemcy na emeryturze. To by tłumaczyło niewyobrażalną ciszę przecinaną jedynie dźwiękiem szurających o ziemię grabi wraz ze zgarnianymi kasztanami, które spadły z drzew rankiem. Dochodzi 12:00 wiec czas się zbierać na lotnisko, dokąd to zawozi nas hotelowy busik. Wchodzimy do sali przylotów i w tym momencie nieco nas zatkało. Kolejka o długości tej do muzeów watykańskich lub jak kto woli - do lumpa przed dostawą tyle ze pomnożona przez dziesięć. Duży odsetek stanowią kartony a w zasadzie Azjaci z powiązanymi, polepionymi i zapieczętowanymi kartonami z... No właśnie z czym? W pewnym momencie udaje mi się podejrzeć jeden z nich. W środku pełno opakowań z kremami. W każdym razie z kosmetykami, tzn. prawdopodobnie. Pewnie to ta słynna „niemiecka chemia” - może nie tylko w Polsce krążą legendy o słynnych proszkach, których jedna łyżka wystarczy na całe jedno pranie. Stajemy w kolejce (zajęliśmy miejsce zanim jeszcze nasz lot pojawił się na tablicy odlotów i jak się później okazało – słusznie). Kontrola dużego bagażu, odprawa, odebranie biletów - wcześniejsza odprawa przez net okazała się zbędna (lecimy turecką linią Pegasus). Dalej już tylko kontrola osobista i pokonanie kilometra lub dwóch do naszego wyjścia nr 58. Oczywiście na miejscu nie czeka nas nic innego jak tylko kolejka - tym razem odprawa paszportowa. Łącznie godzina i pięćdziesiąt minut w ciągłym ruchu/kolejce, ale nie narzekamy. Po kolejnych kilkunastu minutach jesteśmy w powietrzu. Czas w samolocie mija szybko, trochę się motamy patrząc na zegarek, ale szybko przypominamy sobie o zmianie strefy czasowej. W pewnym momencie za oknami ukazuje się woda, mnóstwo statków czekających na redzie na swoją kolej przepłynięcia cieśniny Bosfor oraz zabudowania na ladzie – to już Stambuł. Ów zabudowania są o tyle ciekawe, że nie widać ich końca! Sięgają po horyzont. Coś nam mówi ze to będzie długi dzień... Jest godzina 18:30 czasu miejscowego. Wysiadamy, krótka kontrola paszportów i wiz, odbiór bagaży z taśmy (ps. 3 z 4 zaczepów naszych obu toreb połamane ale o tym nie będę pisał, załamka..) i pędzimy przed terminal. Szybka wymiana waluty i jeszcze szybszy zakup biletów autobusowych, gdyż nasz autobus E11 już czeka gotowy. E11 ma nas dowieźć do dzielnicy Kadikoy, na której będzie czekał podobno prom. Ufamy Turkom i jedziemy. Mamy wrażenie ze godziny szczytu jeszcze nie minęły, wokoło są setki samochodów ale mimo to ruch odbywa się płynnie (mija nas także kawalkada tirów z czołgami kierującymi prawdopodobnie ku granicy z Syrią). Jest chwila czasu na ogarniecie mapy, jednak w tym momencie nastaje „godzina Zuzi”. Nazwałbym to fisiowaniem przed odpadnięciem. Niektórzy mocno zmęczeni są nerwowi, inni ślamazarni, ospali a Zuzia po prostu gada i robi głupoty i ciągle się śmieje. Mijają kolejne minuty jazdy w jasnej ciemności gigantycznego miasta powodowanej przez światła aut. To co my chłoniemy najbardziej to zapachy wdzierające się przez uchylone okna. Czujemy na przemian: spalone jedzenie (nie przypalone tylko spalone) i krowie wiejskie łajno! To brzmi niemożliwie ale tak właśnie jest - typowa wiejska obora w środku 20 milionowego miasta. Docieramy do przystanku końcowego, wysiadamy z naszej wygłuszonej puszki i łykamy bezwiednie otaczający nas zgiełk. Po lewej przemyka muzułmanka w niqabie (tylko oczy widoczne), po prawej Japończyk z plecakiem, potem znów kobieta ale już w abaji... widać mieszankę wszędzie dookoła. To nasze pierwsze zetknięcie z ortodoksyjnymi muzułmanami wiec widok babek jedynie z odsłoniętymi oczami, w czarnych szatach wydaje się czymś strasznie nienaturalnym. Idziemy wzdłuż nabrzeża i docieramy w końcu do przystani promowej (go to ferry mówili wcześniej, go to ferry). Pytamy niepewni czy to dobry prom, czy to nasz kierunek, gość czyta naszą kartkę z adresem: Sultanahmed ? - tak, wsiadajcie. Okazuje się, że dupa a nie Sultanahmed! Już podczas podroży coś mi podpadało, że po obu stronach burty, stosunkowo blisko cały czas jest widoczny brzeg, z mapy wynikało ze powinien być tylko po prawej. No nic, wysiadamy, jest grubo po 20. Lekko styrani ruszamy dalej. No właśnie ale gdzie? nie mamy mapy, nie wiemy gdzie wysiedliśmy i gdzie jesteśmy i nie jest to na pewno dobre miejsce do zadawania pytań o drogę - ciemny zamykany właśnie targ rybny. Wychodzimy na główniejszą ulicę i po chwili udaje się zagadać dziadka handlującego obwarzankami Poznańskimi (przynajmniej tak wyglądały) o drogę, mówi, czy raczej pokazuje: wsiadajcie w tramwaj, - myślę sobie: po turecku tramwaj to pewnie znaczy metro. Ale nie, otóż tramwaj to tramwaj o czym przekonuje mnie Renata, oczywiście ma racje. No to trzeba się dostać na przystanek, a jest on umieszczony pośrodku ulicy, oddzielony z każdej strony przez trzy pasy dla samochodów. Widzimy tunel. Przechodzimy na drugą stronę, potem z powrotem, potem znowu do środka – nie, nie ma z niego przejścia na przystanek. Ostatecznie przebiegamy na czerwonym przez środek ulicy. Pytamy kolejną osobę o kierunek, wiemy gdzie jesteśmy! tzn. nie wiemy, wiemy jedynie ze to dobry przystanek i dostajemy instrukcję żeby wysiąść za 4 stacje. Mija 15 minut, wysiadamy i znowu jesteśmy gdzieś, lecz nie wiadomo gdzie... Koniec języka za przewodnika – to przysłowie się sprawdza. Ale zanim obierzemy ostateczny kierunek, udaje nam się doświadczyć nowych zupełnie innych niż wcześniej, wyjątkowych zapachów. Między innymi aromatycznej palonej melasy, mięsa baraniego opiekanego na ruszcie czy świeżego pieczywa podczas mijania jednej z wielu małych piekarni. Docieramy do knajpy nad którą ma być nasz pokój (kojarzymy miejsce ze zdjęcia jakie umieścili w internecie). Po chwili od zgłoszenia się do recepcji (czyt. do kelnera) przychodzi młody turek i zaczyna sprzedawać nam wycieczki stateczkiem, bilety do atrakcji i wycieczki zorganizowane. Młoda jedno oko ma już zamknięte, drugie w połowie otwarte, ale słuchamy cierpliwie, w końcu idziemy na górę dostajemy klucze do naszego wyjątkowego pokoju z widokiem na wodę (o tym się przekonamy dopiero jutro gdyż jest już totalnie ciemno) i idziemy w kimę. Tego wieczoru wychodzę jeszcze obadać okolicę i nasza uliczka okazuje się nocną fabryką butów, mam obawy jak to powiedzieć moim dwóm kobietom żeby pojutrze została jeszcze jakaś kasa w portfelu.

Image

Image

Image


30.09

Pierwszy poranek w Stambule. Budzi nas warkot agregatu pompującego beton na piętro remontowanego obok budynku. Wstajemy, szybka toaleta i wio w miasto. Ruszamy w kierunku Błękitnego Meczetu starając się trzymać głównych ulic, co z naszą darmową mapą jaką otrzymaliśmy od opiekuna hostelu jest niezbędne aby się nie zgubić. Szybko okazuje się jednak ze mapa i my nie potrafimy ze sobą współpracować. Pytamy kolejnych osób o drogę i w ten sposób docieramy na miejsce. Subiektywnie, Błękitny Meczet robi na mnie średnie wrażenie, wysokie sklepienie, ogromne filary o średnicy 8-10 metrów, dywany w charakterystycznym kolorze to wszystko co przykuło moją uwagę. Nieco bardziej ciekawy był tylko sposób oświetlenia wnętrza. Otóż z sufitu(jak pisałem wcześniej bardzo wysokiego) zwisały żyrandole unoszące się jakieś dwa i pół metra nad ziemią, robiło to specyficzne wrażenie wewnątrz. Wychodzimy i udajemy się na dalszy rekonesans. Kierujemy się, omijając na razie inne meczety i Pałac Topkapi w kierunku Bazaru Korzennego. Mijamy kolejne ulice i w każdej minucie marszu przekonujemy się jak wielkie jest to miasto i jak wiele ludzi tu żyje. Dziwne, bo kilka razy wydaje nam się że mijamy te same osoby. Czy to możliwe? Oczywiście nie mam na myśli kobiet w niqabach. Aaa i jeszcze jedno, dziś jesteśmy już lvl wyżej, spotykamy kilkukrotnie kobiety zakryte w 100% czyli łącznie z oczami. Docieramy do bazaru i bardzo szybko przekonujemy się że obiad dziś może nie być konieczny. Częstowani na każdym kolejnym straganie słodyczami i herbatą (czajem). Fakt, galaretki - lokum np. czerwone na bazie miodu, granatu i pistacji są przepyszne! Po odwiedzeniu kilkunastu stoisk stwierdziliśmy, że mamy dość i czas w końcu coś zakupić. Na widelec poszła mieszanka przypraw do drobiu - bardzo aromatyczna, z grubo mieloną suszoną papryką, czarna turecka sypana herbata oraz kawa. Aby zakupić kawę trzeba było trochę postać, wyglądało to jak na obrazkach z PRLu. Tyle tylko, że organizacja pakowania i wydawania tejże kawy była tak perfekcyjna, że czekaliśmy na naszą kolej może ze 3 minuty. Bez zbędnych pytań, prosimy o pól kilo nie mielonej. W domu się okaże jak smakuje. Na koniec próbuję ogarnąć jeszcze szafran. Jest turecki i irański, pierwszy po 2 liry za gram, drugi po 20-30. Tłumaczą, że inaczej kwiatki suszone itp., wykonują eksperymenty z wodą - faktycznie dwa źdźbła tego irańskiego wrzucone do szklanki zimnej wody barwią ją na zielono w kilkanaście sekund. Robi wrażenie, ale wstrzymujemy się na razie z zakupem. Wydostajemy się z bazaru i wolnym krokiem zaczynamy rozglądać się za obiadem. Przedzieramy się przez kolejne ulice, przecinamy Kryty Bazar i w końcu eldorado! Gdzieś w bocznej uliczce dostrzegam małe zagęszczenie tubylców przy drzwiach jednej z knajp. Powinienem na to przeznaczyć ze dwie strony ale postaram się streścić najbardziej jak się da. Generalnie wygląda to tak: w środku z 5 kucharzy przygotowuje kebaby z 4 składników - mięso, pomidor, ostra papryczka i frytki własnej roboty a wszystko to zawinięte w placek pieczony na miejscu. Nasz kebab ma z 40-50 cm długości i na początku nie wiemy jak się za niego zabrać. Rozmawiamy z pewnym turkiem, na oko w naszym wieku, który twierdzi że stołuje się w tym miejscu od 5 roku życia (pokazuje na Zuzie), a wcześniej jadał tu jego ojciec. Tłumaczy również, żeby wziąć do popicia jogurt. Nie pozostaje nam nic innego jak tylko poprosić o Ayran. Wybór okazuje się strzałem w dziesiątkę. Smak obu elementów osobno – niesamowity, a w połączeniu jeszcze lepszy. Nasyceni udajemy się na krótki odpoczynek do pokoju. Wieczorem wiedzeni oparami butaprenu i przepalonej kukurydzy oraz kasztanów udajemy się w kierunku nabrzeża. Odnajdujemy targ rybny (inny niż w dniu przyjazdu) z bardzo dużym wyborem nie tylko ryb ale i owoców morza. Naszą uwagę przykuwa gigantyczna sztuka ryby, wielkość około półtorej Zuzi. Błądzimy dalej uliczkami gdy nagle, niepostrzeżenie zapada zmierzch. Mamy wrażenie, że dzień w Stambule należy dzielić na dwie części, pierwsza to rytm od poranka do około 16-17, druga natomiast rozpoczyna się po 20 - to właśnie wtedy mieszkańcy wychodzą na czaj (chociaż ten piją w zasadzie przez całą dobę), palą nargile i spotykają się ze sobą. To właśnie po 20 następuje ogromny ruch w handlu tekstyliami i inną chińszczyzną, trwają przeładunki obrań, ich pakowanie, przewożenie od uliczki do uliczki na wózkach dwukołowych. Jeszcze czaj i baklava dla nas, a dla Zuzi herbata jabłkowa (nazwałbym to raczej jabłkowym syropem do rozcieńczania) i pora obrać kierunek pokój.

Image

Image
szybki sposób na dostawę zakupów do domu

Image

Image

Image

Image
Błękitny Meczet

Image
Błękitny Meczet

Image
jeden z wielu sklepów i magazynów z wodą

Image

Image

Image
bazar korzenny

Image
bazar korzenny

Image
bazar korzenny

Image
sklep z kawą zaraz przy bazarze

Image

Image
przepyszny Turecki napój jogurtowy (próbowałem Polskich, niestety są bez porównania)

Image

Image
przeładunki ogromnych ilości towarów często na środku ulic i o każdej porze dnia

Image
świeże pieczywo lub pizza z pieca opalanego drewnem - u nas rarytas, w Stambule praktycznie na każdej ulicy

Image
podobnie jak na zdjęciu powyżej, również w nocy można zjeść coś świeżo przygotowanego


1 październik

Dziś konkretny plan - zwiedzanie słynnego kompleksu pałacowego Topkapi. Zgodnie z wyczytanymi wcześniej informacjami kierujemy się tam jak najwcześniej, zaraz po śniadaniu. W naszym przypadku jest to godzina 9. Kolejek po zakup biletów faktycznie dużych nie ma, jak nie w Stambule. Ogarniamy po kolei, zbrojownie, część kuchenną i kolejne pomieszczenia z przeróżnymi precjosami. Sułtanowie mieli rozmach, fakt, wazy, lampeczki, berła itp. wszystko wysadzane brylantami, szafirami i diamentami. Dzbanka na wodę tez nie zrobili przecież ze zwykłej stali - najnędzniejszy surowiec to srebro. Oczywiście robią wrażenie naczynia jak np. dzban z 22 karatowego złota o wadze ponad 40 kg, ale nas jakoś chyba specjalnie to nie jara. Przemykamy przez kolejne sekcje zwracając większą uwagę na bogatą architekturę i wielkość całego kompleksu. Faktycznie Topkapi można nazwać miastem w mieście. Dalsza część zwiedzania to Harem, w którym mieszkały przede wszystkim konkubiny i żony sułtana - podobno wybierał najładniejsze białogłowy w królestwie. Harem to kolejna sekcja, którą można uszeregować jako najmniejszą (całość jest jak ruskie matrioszki: Konstantynopol - Topkapi - Harem). Zapewne odbywało się tam wiele orgii, sądząc po opisach tego miejsca. A o historii można by przeczytać wiele, jedna drobna historyjka dotyczy "złotego korytarza". Złoty dlatego że podczas festiwali Sułtan urządzał sobie rozrywkę i przechadzając się tymże sypał złotym monetami, a konkubiny, tłumnie siedzące na podestach po bokach, rzucały się na podłogę starając się przechwycić jak najwięcej z nich. Na zwiedzanie kompleksu Topkapi należy przeznaczyć podobno cały dzień, pewnie jak ktoś jest zapalonym fanem muzeów i historii to tyle mu to zajmie, my jednak spędziliśmy tam 4 godziny. Ruszamy bez celu pokręcić się po północnej części Sultanahmed w poszukiwaniu niczego. Docieramy do mostu Galata wcześniej przechodząc pod główną ulicą, niepozornym tunelem. Tłum ludzi w tym miejscu jest ogromny, to takie wąskie gardło, gdzie masy z chodników na zewnątrz przedzierają się na przeciwna stronę ulicy tunelem o szerokości ok. 8 metrów. Idealne miejsce na sprzedaż wszelkiego rodzaju badziewia, głownie szmatek i chińskich zabawek. Staramy się przedstawiać Zuzi takie miejsca jako nieatrakcyjne, niestety do pięciolatki trafiają inne argumenty: róż, światełka i dźwięki samo obracających się samochodzików, kulek z piórkami i kotków. Hałas generowany przez plastikowe drobiazgi masakruje uszy już po kilku minutach, odgłosy świszczenia, szurania, ćwierkania i miauczenia wymieszane razem tworzą jazgot nie do opisania. Pytanie brzmi jak ci sprzedawcy wytrzymują tam cale dnie? Jest to po prostu nie możliwe, podejrzewam że mają kilkudziesięciu minutowe zmiany a w przerwach wychodzą zaczerpnąć świeżego powietrza i światła słonecznego. Po drugiej stronie spotykamy znany obrazek kilkuset kolesi z wędkami zarzucającymi jeden obok drugiego w głębiny Bosforu, czasem udaje im się nawet coś złapać. Ruszamy w kierunku obiadu, tak „dla odmiany” kebab z jogurtem. Pomysł jest trafiony. Uderzamy do jednej z knajpek umieszczonych na bazarze. Wracając do pokoju zauważamy Rumunki wraz z kilkumiesięcznymi dziećmi żebrzące na chodnikach, obrazek charakterystyczny dla każdego większego miasta, pada pytanie gdzie one śpią? Odpowiedz wydaje się oczywista - w swoich koczowiskach umieszczonych pewnie niedaleko ale z dala od wzroku przypadkowych ludzi. Nocą podczas spaceru okazuje się jednak, że się myliliśmy. Kobiety śpią na ziemi razem z malutkimi dziećmi dokładnie w tych samych miejscach, w których żebrzą w dzień. Nie zauważam nawet oparcia czy materaca, śpią na siedząco... Po południu wybieramy się na plac zabaw nieopodal, a następnie na herbatę z baklavą. Staramy się podnosić wzrok wyżej aby dostrzec nieco więcej niż poziom parteru. Nasza obuwnicza cześć miasta zapewnia pracę dziesiątkom a może setkom tysięcy ludzi. Dosłownie na każdym pietrze (a nie tylko w piwnicach jak myśleliśmy na początku) kwitnie produkcja detali oraz całych butów. Jeden specjalizuje się w podeszwach, drugi w obcasach, trzeci w górnej części a czwarty składa te części w gotowe buty. Pracują przez większą cześć doby, na dwie zmiany co najmniej, często całymi rodzinami. Czy to na własny rynek, czy również na eksport? tego nie wiem, ale wiem jedno, bardzo wiele Turków ma pracę na miejscu dzięki takiej gospodarce. Wracamy. Kolacja i wieczorna toaleta. Postanawiam się ruszyć i pokręcić trochę po centrum. Wcześniej pewien Turek sugerował, że dobrą fajkę można zapalić gdziekolwiek, ja jednak postanawiam udać się w pewne miejsce, które mi przypadkiem mignęło w którymś momencie dnia. Niepozorna brama z tabliczką „WC” i strzałką, a jednak ze środka czuć było zapach nargili. Wchodzę nieco zamotany i szukam sobie miejsca, a o to nie łatwo. Na wewnętrznym dziedzińcu jest knajpa wielkości biedronki. Z otwartym dachem, a w zasadzie tylko z miejscowym zadaszeniem. Knajpa podzielona jest na kilka pomieszczeń. To jakby zaadaptowane podwórko plus kilka izb. Stoliki, kanapy, krzesła – jak w każdej knajpie, ludzi w środku z 200 co najmniej. Wszyscy kurzą fajki popijając czaj, lub zimną wodę z sokiem cytryny. Niezwykły jest sposób zorganizowania tego miejsca. Kilkanaście osób obsługi na okrągło krążących pomiędzy stolikami i każdy odpowiedzialny za co innego. Jeden roznosi zrobione fajki, inny wodę, inny czaj, kolejny jest odpowiedzialny za pilnowanie aby każdy miał odpowiednią ilość węgla a jeszcze inny chodzi i dogląda aby na stole nie leżało nic co jest zbędne. Została mi na blacie mała folijka od jednorazowego ustnika i skubany zgarnął ją po dwóch minutach. W tym harmidrze panuje mega porządek, a wszystko odbywa się bez słów, wystarczy nawiązać kontakt wzrokowy i od razu podchodzą wykonując swoje określone zadanie. Rachunek uiszcza się po prostu wychodząc i mówiąc innemu facetowi co się zamawiało, szybkie liczenie w głowie i w pół sekundy rachunek gotowy. Idealnie! Nic oprócz smakowania nie zaprząta głowy gościa. Czas jest w 100% spożytkowany na rozmowie, oglądaniu meczu czy po prostu relaksie. Smak fajki... no cóż po pięciu latach palenia w domu nie jestem nawet w stanie zbliżyć się do tego smaku, aromatu. Nic się nie przypala, jest idealnie. Mija półtorej godziny, zostawiam niedopalona fajkę i wychodzę.

Image
wewnątrz kompleksu Topkapi

Image
Topkapi

Image

Image
Harem

Image
Harem

Image
Harem

Image
zdobione łoże w Haremie

Image

Image
tunel przed mostem Galata

Image

Image
sprzedawca podkoszulek - handlarz starał się zwrócić uwagę przechodniów pokrzykując

Image

Image

Image
"herbaciarnia" z dostawą na terenie Krytego Bazaru

Image
wnętrze jednego z setek zakładów produkcyjnych

Image
Baklava


2, 3 październik


Dzień wyjazdu do Kapadocji. Zaczynamy tradycyjnie śniadaniem w pokoju. Postanawiamy odwiedzić dziś, przeoczoną przez nas Bazylikę Cystern. Jak zwykle z rana bez problemów dostajemy się do środka. Niepozorne wejście skrywa okazałe, wsparte 336 kolumnami wnętrze. Ta podziemna budowla, a w zasadzie „te” bo jest ich wiele pod całym miastem, zapewniała dostawę wody mieszkańcom w obszarze oddalonym nawet o 15 km. Subiektywnie mogę to miejsce opisać w kilku słowach. Duża, podziemna, wysoka, podmokła jaskinia wykuta przez człowieka. Dla stworzenia jakiegoś klimatu i usunięcia skojarzeń ze zwykłą piwnicą, w środku puszczana jest nastrojowa muzyka, a w wodzie, która jest tam do dzisiaj, żyją karpie. Ryby są słusznych rozmiarów, „dokarmiane” przez tłumnie odwiedzających turystów... drobnymi monetami. Karpie pewnie zdejmują zły urok, który może rzucić na nas odwrócona głowa meduzy umieszczona pod jednym z filarów (swoją drogą nikt nie wie dlaczego akurat do góry nogami). Nie mając konkretnego planu i specjalnie wiele czasu ruszamy tramwajem na zachód miasta. Wysiądziemy na jakimś przypadkowym przystanku. W pewnym momencie zauważamy niewielkie stragany wystające gdzieś z pomiędzy blokowisk, wysiadamy. Ryneczek jak każdy inny, stoiska z bibelotami, ubraniami, i oczywiście warzywami. Kupujemy trochę orzechów, małe zielone winogrona, które bardzo często widzimy w siatkach z zakupami Stambułczyków. Mniej więcej na środku głównej alejki znajdujemy jedyną jadłodajnie, w której turecka rodzinka przygotowuje i sprzedaje placki Gozleme z bardzo prostym farszem. Do wyboru jest: masa ziemniaczana lub szpinak z mieszanką sera. Wybieramy wersje pierwszą. Smak jest dobry, placki skutecznie zabijają głód mimo, że pałaszujemy jedną sztukę na 3 osoby. Powoli wracamy do centrum, żeby zdążyć zdać pokój przed wyjazdem. Udało się wynegocjować wymeldowanie o 14 zamiast standardowej 12 oraz przechowanie bagażu w hotelu. Dobre i to. Co za tym idzie, nie mamy dziś gdzie zrobić małego resta przed całonocną podróżą. Godzina 18:30 jesteśmy w małym shuttle busie, który ma nas dowieźć z centrum do dworca. Jedziemy przez półtorej godziny, żeby dostać się ze starego miasta na główny dworzec, miasto zakorkowane. Czasem zamykamy oczy żeby nie patrzeć jak kierowca prowadzi. Sposób jazdy w Stambule można opisać bardzo prosto, jazda polega na wpychaniu się przed samym końcem pasa, w każdą możliwą lukę miedzy jadącymi na docelowym pasie autami. Takiemu sposobowi jazdy towarzyszą ciągłe ostrzegawcze trąbnięcia. Dworzec okazuje się ciągiem dróg, parkingów i trzy poziomowych serpentyn, na którego szczycie znajdują się setki pełnowymiarowych autokarów. Przez dworzec jedziemy z otwartymi ustami nie dowierzając jak to wszystko w ogóle może funkcjonować. Wygląd tego miejsca przywodzi na myśl spodnią część estakady czy mostu wspieranego filarami, ciemnego, szarego. Mogliby tu nakręcić niezły horror nie inwestując wiele w scenografię. W autokarze (już docelowym) jest całkiem nieźle, widać ze to pojazdy stworzone do dalekobieżnych eskapad. Jest katering, wygodne fotele i telewizja, szkoda że tylko po turecku. Trafiam na miejsce obok wysokiego Murzyna. Dziwne ubranie jak na taką podróż w postaci krótkich spodenek i koszulki do koszykówki tłumaczy wszystko - to Amerykanin. Pochodzi z Teksasu i wykłada angielski w Turcji. Ma akurat wolne wiec wybrał się ze znajomymi na krótkie wakacje do Kapadocji. Zapomniałem dodać - autobus jeszcze nie jechał a Luis już zajadał czipsy i ukradł wodę z lodówki pokładowej. Jest noc, do autokaru wsiadają kolejni tubylcy. Czasem wygląda jakby to robili na krzywy ryj, bo dla kilku brakuje miejsc i siedzą na podłodze. Rozmawiam z Luisem: trochę o Ameryce, trochę o Polsce a trochę o Turcji. Mijają kolejne minuty, Luis narzeka a w zasadzie śmieje się ze swojego kraju. Facet jeździ po świecie i pracuje jako nauczyciel. Twierdzi, że ma dwa doktoraty, a dla takich ludzi w USA nie ma pracy, gdyż to zbyt wysokie kwalifikacje i pracodawcy nie chcą zatrudniać gdyż, obawiają się, że taka osoba szybko zrezygnuje. Dziś zaczyna się 4 - dniowe święto muzułmańskie (kurban), w którym po modlitwach składa się ofiarę z barana, podcina gardło i spuszcza krew. Luis mówiąc to pokazuje na szyje, uśmiecha się i mówi allah akbar. Pytam go o wieprzowinę i alkohol. Mówi ze świniaka wpieprzają jak najęci, przecież allah nie będzie widział. Emigranci mieszkający w Niemczech początkowo przywozili mięso wracając do kraju i widocznie zasmakowało. Z alkoholem sytuacja wygląda podobnie, też niby religia zabrania ale większość pije jak wszędzie w Europie. Do Goreme docieramy po kolejnej przesiadce, około 11 rano. Nasza podroż trwała 16 i pól godziny z czego dopiero po 24 opuściliśmy Stambuł. Na miejscu sympatycznie, pod dworzec podjeżdża po nas właściciel hotelu i zabiera na miejsce. Pokoje hotelowe mieszczą się w wydrążonych w skale jaskiniach. Przed wejściem leży dywan i poduszki, na których można bardzo wygodnie odsapnąć w chłodzie, który funduje skalne otoczenie. Samo miasto jest niezwykle malownicze, zdjęcia nie oddają klimatu jaki tu panuje. Nietypowe formacje skalne wyrastają jakby z ulic i chodników. W miasteczku poza nawoływaniem do modlitwy dobiegającej z minaretów panuje kompletna cisza, zupełne przeciwieństwo Stambułu. Wieczorem wybieramy się na spacer pośród malowniczych górek, docieramy do jednego z licznych kościołów skalnych oraz na punkt widokowy idealny do obserwowania zachodów słońca na tle unoszących się balonów.

Image

Image

Image
pani przygotowuje Gozleme

Image
i na tależu

Image

Image
bezdomny pies w Kapadocji - w Turcji są masy psów i kotów błąkających się po ulicach, wszystkie wyglądają na najedzone i szczęśliwe

Image

Image


4.10

7 rano, budzi nas kaszel Zuzi, a w zasadzie budził już w nocy kilkukrotnie. Jest bardzo osłabiona, a w dodatku ma prawdopodobnie gorączkę. Zastanawiamy się co robić, jesteśmy w małym miasteczku w środku parku, który znajduje się w środku całkiem sporej pustyni. Najbliższe miasto co prawda oddalone jest o niecałe 20 km ale podroż tam potrwa na pewno cały dzień. W dodatku nie wiemy nic o tutejszej służbie zdrowia, godzinach funkcjonowania a przecież dzisiaj pierwszy dzień świąt. Działamy szybko - skorzystamy z naszego ubezpieczenia. Mamy wifi wiec ściągam szybko skype, zakładam konto i doładowuje kilkoma euro. Dzwonie. Odbiera Pani w Polsce, rozpoczyna się rozmowa:
Pani: Proszę powiedzieć w jakim kraju jesteście?
Ja: Turcja
P: W jakiej miejscowości.
Ja: No właśnie...dwa dni temu byliśmy jeszcze w Stambule, a teraz jesteśmy w takiej małej miejscowości w środkowej Turcji, nazywa się Goreme (myślę sobie dupa, leżymy)
P: Proszę podać nazwę hotelu.
Ja: Melek (mówię nie dowierzając)
P: Melek Cave Hotel?
Ja: (w szoku) TAK, dokładnie
Pani pytała jeszcze o objawy choroby i numer pokoju...
P: Skontaktujemy się w ciągu 30 minut.
Ok, myślę sobie, zobaczymy.
Nie minęło 20 minut, a my już siedzimy w karetce i jedziemy na sygnale do szpitala! Niesamowite! Na miejscu bardzo sympatycznie, bez żadnego czekania w kolejce od razu podchodzi do nas lekarz wraz z tłumaczem (angielskim). Zrobił wywiad, zbadał, przedstawił konkretne możliwości leczenia - wybraliśmy opcję z lekarstwami zamiast kroplówki. Doktor wychodzi z sali... mija 30 sekund i gość wraca z lekami dla nas! Wszystko. Dochodzi do tematu płatności, mówimy że ubezpieczenie zawiera rozliczenie bez gotówkowe, tłumacz na chwilę gdzieś znika, po chwili wraca i mówi - załatwione. Zadowoleni z dotychczasowego przebiegu „leczenia” myślimy - super, tylko jak teraz wrócić do Goreme? Pytam jednego z sanitariuszy gdzie jest dworzec. Koleś na to, że oni nas odwiozą, pod sam hotel! Jesteśmy rozwaleni na łopatki. Dojeżdżamy na miejsce. Jest słonecznie i ciepło, młoda dostała zastrzyk, który postawił ją na nogi, stwierdzamy, że idziemy „na spacer w góry”. Będziemy ją nosić od czasu do czasu na rękach żeby się nie zmęczyła i nie spociła (dostała antybiotyk), jakoś damy radę. Kierujemy się do tzw. „rose” a następnie „red valley”. Na początku szutrami, mijają nas kolejne kawalkady z turystami na kładach, potem pagórkami, potem już kaczanami i górkami jak również tunelami, żlebami i drabinami - trasa okazała się nieco dłuższa i bardziej wymagająca niż zakładaliśmy. Widoki są natomiast nie do opisania, pełne przestrzeni, pastelowe ale nie nudne. W wielu miejscach jest zieleń - roślinność dzika i poletka z krzaczkami winorośli. Napotykamy na drodze również żółwia stepowego, który spokojnie przecina naszą ścieżkę. Wszystko to tworzy niesamowite panoramy. Droga do super prostych nie należy, o czym niestety albo stety mieliśmy okazję przekonać się stopniowo. Dochodzimy do doliny różowej, na miejscu jest mała knajpka, coś jak mini ośrodek PTTK, właściciele tam mieszkają lub przynajmniej pomieszkują. W oddali widać dzieci bawiące się na skałach, te mniejsze raczkują pomiędzy stolikami. Siadamy, prosimy o czaj i delektujemy się chwilą. Wszędzie , gdzie nie odwrócić głowę w skałach wydrążone są pomieszczenia, czasem połączone korytarzami. Zastanawiamy się patrząc na to miejsce, jak ludzie tu żyli, jak wdrapywali się po tych małych schodkach tak wysoko, no i jak schodzili w dol. Posiedzieliśmy, odpoczęliśmy - czas ruszać dalej. Zaczynamy się zastanawiać jak mamy wracać, o tej samej drodze w dół nie ma mowy. Pytamy właściciela knajpy, twierdzi, że kilka minut w górę i będziemy na parkingu, idziemy. Faktycznie po chwili jesteśmy na samym szczycie. Widzimy parking i dochodzącą do niego drogę. Znowu pytamy kogoś gdzie tu jakiś przystanek autobusowy lub jakikolwiek środek transportu w kierunku naszej wiochy. Niestety wiedza u miejscowych znikoma. Kilka osób patrzy na nas jak na kosmitów. Okazuje się, że przystanek może i jest ale najpierw ze 2 km należy iść prosto, potem znowu 3-4 km w prawo i powinien być przystanek... powinien być. No nic, ruszamy dalej. Po kilkuset metrach stwierdzamy, że to bez sensu, dwie godziny marszu najmniej. Zuzia na lewej ręce, prawą wyciągam z kciukiem skierowanym w stronę drogi. Nie mijają 3 minuty i łapiemy stopa. Facet z synem wraca ze zbiorów winogron. Niestety za bardzo nie pogadamy bo oni ani słowa po angielsku a my po turecku. Wysadzają nas na skrzyżowaniu, wysiadamy uważając na trzonek łopaty który był naszym czwartym, pasażerem na tylnym siedzeniu. Na koniec młody wyciąga dla nas z bagażnika dwie kiście winogron, miły gest. Znowu ruszamy pieszo. Renata mówi żeby iść, to tylko kilka kilometrów. Jednak po chwili mijając kilka serpentyn, bez chodników i pobocza znowu próbujemy kogoś zatrzymać. Patent z Zuzią na ręku działa bardzo szybko. Tym razem zatrzymał się Niemiec ze swoją żoną Turczynką z Ankary. Wymieniamy się wrażeniami i otrzymujemy ostrzeżenie na temat słynnego Open Air Museum. Ludzi jest tam podobno tyle, że oni będąc tam rano nie zobaczyli NIC. Wywalona kasa i czas. Po drodze mijamy wjazd i parking przed tymże muzeum. Przypomina nam się Stambuł, reszty można się domyśleć. Wysadzają nas w samym centrum Goreme. Reszta dnia mija nam na czaju i słodkich pysznościach, no może z wyłączeniem obiadu. Zamówiliśmy regionalne danie - coś na wzór leczo zapieczonego w glinianej wazie, którą się przepoławia i bezpośrednio z niej je. Ja tam wole kebaby...

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


5.10

Dzisiejszy dzień będzie częściowo logistycznie nie idealny. Pokój musimy zdać o 10:30 a autobus do Stambułu rusza o 20:15. Z tego względu nie chcemy się forsować trekingami, bo nie będzie nawet możliwości wzięcia prysznica. Czas przeznaczamy na pobyt w naszym miasteczku z małym wypadem do tzw. Love Valley - doliny miłości lub po prostu doliny z górami przypominającymi penisy. Osiągamy dość wysoki punkt, z którego roztacza się widok na tę dolinę, oraz z drugiej strony, na całe Goreme i miejscowość Uchisar. Wreszcie znajdujemy czas na kupienie kartek, znaczków, zjedzenie na spokojnie obiadu i generalnie odpoczynek. Po wczorajszym specjale tureckim chcemy wrócić do normalnego jedzenia, czyli kebsa. Odnajduje odpowiedni lokal i zamawiam Adana Kebab. Na początku miejsce wydawało się dziwne bo w kuchni nie było klasycznego pionowego rusztu z mięsem, jednak po przyniesieniu posiłku i zajrzeniu do środka wszystko było już jasne. Moja wersja była w picie ze świeżą sałatą, cebulą i mięsem. Z tym, że tym razem jest to wołowe mielone mięso wcześniej grillowane. W środku widać spore kawałki papryki i innych przypraw. Jednak to co nadaje mu wyjątkowy, bardzo intensywny smak to mnóstwo pietruszki. Ilość pozostałych składników razem wzięta jest równa ilości pietruszki. Muszę przyznać, że ten rodzaj jest wyjątkowo smaczny. Kolejne godziny włóczymy się po mieście (na szczęście bez bagażów, nasz gospodarz bez problemu zgodził się na pozostawienie ich w hotelu, aż do wieczora). Koniec pobytu w Goreme spędzamy na rozmowie z dwójką Azjatów, z którymi jechaliśmy zresztą już wcześniej. Ona pochodzi z Chin, on z Hongkongu. Rozmawiamy, głównie o podróżach i kotach. Spotkana para ma trzy sztuki z czego jeden jest wielkości właściciela, ale twierdzą, że to fajnie, że jest duży bo w zimę służy im za ciepły termofor. Znają Wałęsę, słyszeli o komunizmie, oraz Gdańsk - koleś był tam kilka dni wiele lat temu. Przewijają się także tematy podróży z dziećmi. Chinka nazywa Zuzie szczęściarą że podróżuje, ona za dzieciaka była wychuchana i izolowana od podróży, które są niebezpieczne - tak twierdzili rodzice. Przed przyjazdem naszych busów Chinka wyciąga jeszcze coś z kieszeni. To mały notatnik z rysunkami. A na jednej ze stron narysowana Zuzia! Z profilu, całkiem dokładnie. Portret dostajemy w prezencie. W rewanżu Zuzia daje Chince jeden ze swoich kolorowych rysunków Wsiadamy do autobusu.

Image

Image

Image
wspólna sala śniadaniowa w naszym hotelu


6.10

6:00 - pobudka, to im się zachciało dojechać przed czasem. Około godziny 7 jesteśmy już na placu Taksim. Spotyka nas pewne rozczarowanie ponieważ taksówkarz, który zauważył, że szukamy drogi ściemnił wskazując zły kierunek (pokój był oddalony o jakieś 150 m od miejsca w którym byliśmy). Po kilkudziesięciu minutach sami trafiamy pod nasz hostel, który oddalony był od skweru o nie więcej niż 200 metrów. W budynku ciemno, panuje cisza - obsługa śpi. Prosimy sklepikarza obok o pomoc, na co ten podchodzi do budynku i zaczyna pukać w jedno z okienek. W końcu wychodzi babka, ani słowa po angielsku. Ostatecznie obiecuje, że na 12 pokój będzie gotowy, nie mamy wyjścia musimy gdzieś przekoczować do tego czasu. Zostawiamy bagaże w jej pokoju i idziemy na długieee śniadanie. Dochodzi 11:30, powrót, prysznic, sen. Budzimy się kolo 16 i w zasadzie z biegu ruszamy ogarniać te część Stambułu. Idziemy w dół głównym deptakiem - ulicą Istiklal. Miejsce to można porównać do Sopockiego Monciaka, z kilkoma różnicami oczywiście. Jest dużo dłuższa, szersza i jeżdżą po niej gdzieniegdzie auta. Jest tez zdecydowanie więcej ludzi więc poruszamy się jak dzieci w przedszkolu, trzymając za ręce aby się nie zgubić. Miejsce to nabiera super klimatu dopiero po zmroku, gdy pojawiają się kolejni grajkowie uliczni, przejeżdża stary tramwaj charakterystyczny dla tego miejsca, a sprzedawcy przy swoich stoiskach skrupulatnie obierają z łupin i układają w rządku upieczone kasztany. Mijamy parkę brzdękającą na dziwnym instrumencie i śpiewającą jednocześnie - chyba hare crishna. Widzimy też zespół, w którym muzycy grają na gitarze, akordeonie, flecie i bębnach, grają jakieś znane tureckie kawałki, gdyż miejscowi zebrani w kółku śpiewają razem z nimi. Obserwujemy też ciekawy zespół złożony z typa na wózku z fletem lub zbliżonym instrumentem, drugiego z gitarą klasyczną oraz 6, maksymalnie 7 letniego dzieciaka wymiatającego na bongosach. Zatrzymujemy się na świeży sok z pomarańczy, moment, jeszcze jeden. Wieczór mija bez kebsa, chociaż nie ukrywam że ciśnienie było podczas włóczenia uliczkami wśród unoszących się zapachów. Myślę że to jedno z tych miejsc, gdzie można zjeść najlepsze i najświeższe kebaby. Powoli kierujemy się w stronę domu. Przejście w dół i z powrotem zajęło nam około 5 godzin.

Image

Image

Image
aby wyjść z lokalu trzeba nabrać tempa równego ciągowi pieszych na ulicy:)

Image
sprzedawca kasztanów

Image

Image

Image
jedna z grających ekip



7.10

Przedostatni dzień podróży. Postanawiamy dziś popłynąć na Azjatycką cześć Stambułu. Podobno bardziej „autentyczną”. Prom, a w zasadzie promy, gdyż są to dziesiątki statków przemierzających Bosfor w każdym możliwym kierunku startują bardzo często. Nie czekając zatem zbyt długo wchodzimy na pokład. Prom oddala się od Złotego Rogu, mniej więcej w połowie drogi roztacza się widok na cały zachodni brzeg. Widzimy większość okazałych meczetów i innych budowli, które mieliśmy okazję zobaczyć z bliska podczas pierwszej części pobytu w Stambule. Mijamy także port oraz kilka kontenerowców, następnych kilkadziesiąt czeka na na swoją kolej w oddali. Wysiadamy w dzielnicy Kadikoy, i po chwili przechadzamy się miejscowym bazarem (zbliżonym do tego w starym mieście, ale jednak nieco różnym). Jest tutaj zdecydowanie więcej sklepów "użytecznych". Również z ubraniami, butami itp. ale nie tylko. Często natrafiamy też na sprzęt gospodarstwa domowego oraz wszechobecne zakłady fryzjerskie (najczęściej dla mężczyzn). Sklep z fajkami wodnymi (bez zakupu melasy bym przecież nie wrócił), oraz sklepy z ceramiką. Te drugie wyglądają zupełnie inaczej, niż po stronie turystycznej. Przede wszystkim nie świecą wszystkimi kolorami tęczy, a artykuły mają opisane ceny. Udaje nam się zakupić bardzo dobrej jakość charakterystyczne szklaneczki w kształcie tulipana i spodki, oczywiście do czaju. Ceny mniej więcej o połowę niższe niż przedstawiano nam gdzie indziej. Inna sprawa ze tych konkretnych modeli po stronie europejskiej po prostu nie było. Udajemy się nieco w głąb dzielnicy, dalej otaczają nas tłumy ludzi. Gdzieś w oddali słychać hałas, okrzyki, coś jak dźwięk dopingu towarzyszący np. meczowi piłkarskiemu. Mijamy kolejne stragany i sklepiki, postanawiamy dać nieco odpocząć nogom. Siadamy w jednej z kawiarni. Okazuje się, że wcześniej zasłyszane dźwięki to nie odgłosy z trybun boiska piłkarskiego. Był to ryk kilkuset osób na jednym z placów wewnątrz dzielnicy Uskudar. Jakaś demonstracja. Zamawiamy kawę po turecku, late i sok dla Zuzi. Zanim kelnerka przyniosła kawę, podaje rachunek i tłumaczy z pełnym spokojem, że tuż obok właśnie jest demonstracja i woli żebyśmy zapłacili z góry. Pytamy czy jest bezpiecznie, na co słyszymy odpowiedź, że policja może się pojawić, ale to dopiero za 2 godziny najszybciej. Popijamy napoje, próbuje się przestawić na smak tureckiego niezwykle mocnego espresso i nagle pizd! Granat gazowy eksploduje kilkanaście metrów od nas. Energicznie zrywamy się z krzeseł i przesuwamy głęboko pod ściany. Obserwujemy sytuację, wjeżdża policyjny wóz z armatką wodną, tłum momentalnie się rozbiega. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Wzdłuż ulic biegają policjanci, strzelając gumowymi kulami w ludzi. Panuje straszny mętlik, ludzie w knajpie nie bardzo wiedzą co robić. Przechodnie uciekają w boczne uliczki i chowają się w zakamarkach. Kierowca pojazdu sprzątającego chwilę wcześniej ulice, ucieka w pośpiechu, pozostawiając auto. Czujemy gryzienie w gardle, a oczy szczypią coraz bardziej, każemy Zuzi je zamknąć. Gaz rozchodzi się błyskawicznie, nie tylko na głównym placu, ale także kilkadziesiąt metrów wgłąb bocznych ulic. Obsługa kawiarni po chwili odnajduje nas i... przynoszą pozostawione napoje. Dla nich to chyba nie jest nic nadzwyczajnego. Obserwujemy sytuację i w pewnym momencie stwierdzamy, że pora się stąd wydostać. Wracamy do Kadikoy. Jeszcze kilkaset metrów dalej widać ludzi z chustami na twarzy oraz grupy policjantów obstawiające skrzyżowania ulic. Tego dnia, jak i przez wiele innych ludzie protestowali przeciw polityce rządu i bezkarności policji. Z jej rąk, rok wcześniej zginął między innymi 15 letni chłopak, który akurat szedł przez plac Taksim do sklepu po chleb. Znalazł się w złym miejscu i w złym czasie. Po 9 miesiącach śpiączki umarł. Ludzie mają żal i nie godzą się na styl rządzenia prezydenta a wcześniej premiera Recepa Erdogana. Na promie poznajemy studentkę ze szkoły filmowej. Dziewczyna opowiada nam nieco o sobie i o Turcji. Jej kolor skóry jest lekko ciemny, dla nas to typowa Turczynka, jednak okazuje się, że ma korzenie armeńskie. Twierdzi ze bywała dyskryminowana z tego powodu. Turcy nie są tolerancyjni, ale za to bardzo cenią białe kobiety. Opowiada, że była w kilku krajach Europy, między innymi w Portugalii, która jej się bardzo podobała, jednak gdy zapytałem o jej plany na przyszłość stwierdziła, że nie wyobraża sobie życia nigdzie indziej niż w Stambule. Rozmawiamy jeszcze chwile i prom przybija do brzegu. Z naszą znajomą wsiadamy do metra i wjeżdżamy na górę placu Taksim. Pod koniec dnia idziemy wykonać ostateczne zakupy Baclavy i Locum z pistacjami. Na skwerze stoi kilka wozów policyjnych z armatami wodnymi oraz dziesiątki policjantów wyposażonych w granatniki, miotacze gazu i broń gładkolufową jak również ostrą...czuć coś w powietrzu. Życie wieczorne toczy się jak gdyby nigdy nic jednak my postanawiamy nie kusić losu. Wracamy do pokoju i szykujemy bagaże do wyjazdu. Tej nocy słyszeliśmy wiele wystrzałów i wybuchów.

Image

Image

Image
małże + cytryna

Image

Image

Image

Image

Image

Image


8.10

Powrót przebiega bez najmniejszych kłopotów. Sprawna odprawa, punktualny samolot. Wracamy do domu późno w nocy. Już jutro powrót do pracy.
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
Podróż na Okinawę za 3581 PLN. Loty (z bagażem) z Warszawy i noclegi w 4* hotelu Podróż na Okinawę za 3581 PLN. Loty (z bagażem) z Warszawy i noclegi w 4* hotelu
Urlop w Wietnamie za 3602 PLN. Loty (z bagażem) z Warszawy i noclegi ze śniadaniami w 4* hotelu Urlop w Wietnamie za 3602 PLN. Loty (z bagażem) z Warszawy i noclegi ze śniadaniami w 4* hotelu
#2 PostWysłany: 23 Paź 2014 22:52 

Rejestracja: 18 Sie 2010
Posty: 335
niebieski
Świetna relacja,doskonale się ją czyta-tym bardziej,że w ubiegłym roku byliśmy na podobnej trasie.
W twojej opowieści zaintrygowało mnie najbardziej....która to firma ubezpieczeniowa oferuje taką obsługę i na jakich warunkach. :shock:
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#3 PostWysłany: 23 Paź 2014 23:32 

Rejestracja: 21 Lut 2014
Posty: 5


Ciekawostki o Turcji o których mało kto wie ;)
Góra
 Profil Relacje PM off
KyokoMai lubi ten post.
 
      
#4 PostWysłany: 24 Paź 2014 13:05 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 19 Mar 2013
Posty: 67
Podejrzewam, że każdy ubezpieczyciel działa na podobnych zasadach i korzysta z tych samych pośredników.
My akurat korzystaliśmy z Allinaz.
Na 10 dni (2 osoby dorosłe i 1 dziecko) u znajomego agenta mogliśmy ją kupić za 157 zł, natomiast kupując bezpośrednio przez ich stronę zapłaciłem 120 zł.
Prawdopodobnie przy każdym kolejnym wyjeździe będę korzystał z ubezpieczenia. Gdyby nie ubezpieczenie, za naszą usługę pewnie musiałbym zapłacić z 500E.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#5 PostWysłany: 25 Paź 2014 13:34 

Rejestracja: 05 Sty 2014
Posty: 120
Bardzo dobra relacja! Lecę w zimę do Stambułu i też chciałbym odbyć podobna trasę. Jaki koszt przejazdu do Kapadocji i lotu do Stambułu?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#6 PostWysłany: 26 Paź 2014 11:25 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 19 Mar 2013
Posty: 67
Ciesze się, że relacja się przydała. Za przelot na trasie Berlin - Stambuł w obie strony płaciliśmy 400 zł za osobę, z kolei przejazd z centrum Stambułu do Goreme kosztował 70 lira za osobe w jedną stronę. Nie probuj przypadkiem kupowac biletow na autobus przez net - bez tureckiej karty kredytowej to niemożliwe. Pozatym kupując w agencji na miejscu z reguły masz zapewniony transfer na dworzec w Stambule, a to bardzo wygodne.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#7 PostWysłany: 26 Paź 2014 16:59 

Rejestracja: 05 Sty 2014
Posty: 120
Hmmm a jak z bezpieczeństwem w takim autobusie? Bagaże są pakowane do bagażnika? Czy agencja w której kupowałeś ma jakąś stronę internetową albo znasz adres?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#8 PostWysłany: 26 Paź 2014 17:18 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 19 Mar 2013
Posty: 67
Agencji jest pełno, najlepiej popytać w kilku i wybrać tą z ceną w okolicach 60-70 LT. Jak Ci zależy to mogę znalezć i podesłać mapę z oznaczonym miejscem tej naszej. W autobusach bezpiecznie jest na pewno, zawsze jest kilka osób obsługi. Bagaże standardowo są na dole. Ja starałem się obserwować sytuację i towarzystwo,które kręciło się przy otwartym luku bagażowym.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#9 PostWysłany: 26 Paź 2014 23:59 

Rejestracja: 05 Sty 2014
Posty: 120
Byłbym wdzięczny za tą mapę :) Co prawda zaczynam się zastanawiać czy taniej wyjdzie mnie przelot samolotem ze Stambułu do Kayseri. Można znaleźć naprawdę promocyjne ceny :D
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#10 PostWysłany: 27 Paź 2014 14:18 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 19 Mar 2013
Posty: 67
Niestety nie pamiętam nazwy tej agencji, ale patrząc na Błękitny Meczet od strony fontanny idziemy główną ulicą w lewo i dosłownie po kilkudziesięciu metrach po lewej jest ta mała agencja (w środku pracują dwaj kolesie).
Powiem szczerze, że pewnie gdyby cena była dobra też wybrałbym samolot, ale z drugiej strony podróż autobusem dała przynajmniej trochę wrażeń - człowiek nawet jak nie chce to ma z kim pogadać:), no i widoki pustyni oraz słonego jeziora rekompensują "stracony" czas.

Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#11 PostWysłany: 27 Paź 2014 22:41 

Rejestracja: 05 Sty 2014
Posty: 120
Wielkie dzięki za wszelkie informacje :D
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#12 PostWysłany: 28 Paź 2014 09:33 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 19 Mar 2013
Posty: 67
Spoko. W razie czego pytaj śmiało.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#13 PostWysłany: 03 Lis 2014 16:13 

Rejestracja: 12 Lip 2014
Posty: 42
Malawi napisał(a):
Hmmm a jak z bezpieczeństwem w takim autobusie? Bagaże są pakowane do bagażnika? Czy agencja w której kupowałeś ma jakąś stronę internetową albo znasz adres?

Dostępność kursów i ceny biletów wielu przewoźników można sprawdzić na http://www.obilet.com/ Niestety bez tureckiej karty nie kupisz biletu online.
Autobusy są bezpieczne i całkiem wygodne, za darmo dostępna jest woda (także Luis niczego nie ukradł :D), czasami również Internet po WiFi.
Z reguły poza okresami świątecznymi nie ma potrzeby kupowania biletów z wyprzedzeniem - jedziesz na dworzec autobusowy i wybierasz spośród kilku/kilkunastu firm.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#14 PostWysłany: 05 Lut 2015 10:41 

Rejestracja: 08 Lut 2012
Posty: 132
super relacja, świetnie się czyta. tez odrazu zaczelam sie zastanawiac, ktory to ubezpieczyciel i faktycznie, sama jadac do tego typu miejsca nawet bym sie nie zastanawiala czy wykupic ubezpieczenie czy nie.
dzieki :)
_________________
Zapraszam na emigracyjnego bloga...
https://12lapprzezswiat.blogspot.com
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#15 PostWysłany: 05 Lut 2015 13:49 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 16 Lut 2010
Posty: 1551
Loty: 98
Kilometry: 116 206
srebrny
Turcja kusi mnie od dawna, a w szczególności Stambuł, miasto pogranicza. Po takiej relacji nie pozostaje nic innego jak bukować bilety, żeby zrobić zapasy kawy i szafranu:)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#16 PostWysłany: 05 Lut 2015 19:47 

Rejestracja: 10 Maj 2014
Posty: 1743
Loty: 106
Kilometry: 170 376
niebieski
Fajna relacja a Stambuł i Kapadocja cały czas przede mną :-)
_________________
http://ineedatrip.pl/
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#17 PostWysłany: 15 Lut 2015 21:30 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 19 Mar 2013
Posty: 67
Turcja to jest ten kawałek świata który zapada w pamięć. Ciśnieniujcie się bo warto:)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#18 PostWysłany: 26 Cze 2015 08:24 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05 Mar 2015
Posty: 0
Loty: 12
Kilometry: 29 654
Pochłonęłam drugą Waszą relację !!! Smaka mi narobiliście i na śniadanie zamówiła sobie tosta zrobionego z tureckiego chleba z turecką kiełbasą, serem i do tego ayran. Oczywiście robi to Turek :) Kiedy można spodziewać się kolejnych relacji :) ?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#19 PostWysłany: 26 Cze 2015 09:36 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 19 Mar 2013
Posty: 67
Hehe, cieszę się, że chciało Ci się czytać, jakoś takie mam "pióro" że te teksty obszerne wychodzą zawsze.
Śniadanie bomba tylko jestem ciekaw czy dostałaś prawdziwy Ayran? (ja w Polsce jakoś nie natrafiłem na niego, a może to kwestia że będąc gdzieś, te regionalne dania smakują inaczej właśnie ze względu na klimat miejsca?:)
A kiedy relacja... dobre pytanie.
Zapewne po powrocie z kolejnego wyjazdu:)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#20 PostWysłany: 26 Cze 2015 12:43 

Rejestracja: 03 Lut 2013
Posty: 459
Loty: 86
Kilometry: 126 541
Jak Stambul i Kapadocja podobaly sie Twojej corce? Mam zamiar wybrac sie w podobna trase z siedmiolatka, tylko nie jestem pewien czy bedzie tak samo zadowolona jak tata ;)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 23 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Trendiction [Bot] oraz 2 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group