Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 13 posty(ów) ] 
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 16 Gru 2014 16:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Kwi 2012
Posty: 32
Loty: 20
Kilometry: 33 646
Dzień 1

Kolorowe wzgórza zamigotały nad horyzontem. Znad morskiej piany wyrosły wulkaniczne szczyty. W obniżeniach terenu migotały ludzkie skupiska. Chmury śmiały się z ogromu swej pierzastości. Niczym Ikar w promieniach słonecznych wielki ptak zaczął obniżać lot.

Kończąc dyrdymały a'la Orzeszkowa i pseudohomeryckie porównania, po 10 godzinach lotu z moskiewskiego Szeremietiewa naszym oczom ukazał się kraj kwitnącej wiśni. Przylatując z państwa, które do tej pory nie podpisało z Japonią traktatu pokojowego kończącego II wojnę światową nie oczekiwaliśmy fanfarów i czerwonej wykładziny. Zważywszy na to, że za promocyjne bilety Aeroflotu zapłaciliśmy niewiele ponad 1600 zł, nie spodziewaliśmy się też autobusu na płycie lotniska, rękawa, ani nawet mankietu. Byliśmy przygotowani na zjazd po linie i szukanie bagażu pomiędzy odpadkami ze sklepów Duty Free.
Załącznik:
20141203_032200.jpg
20141203_032200.jpg [ 51.04 KiB | Obejrzany 6266 razy ]


Nic bardziej mylnego. Po wyjściu przez klimatyzowany rękaw, przejściu kilku korytarzy i ruchomych schodów naszym ślepiom ukazała się tablica z napisem NARITA AIRPORT, TERMINAL 1. Zalążek Sherlocka w mojej głowie szybko konkludował – ok, używają też właściwych liter. Całe szczęście, bo hiraganę i kataganę znam tak samo dobrze jak drogę na szczyt Annapurny południową ścianą.

Po odebraniu bagażu, urzędnikowi należało przedstawić kartę wjazdową wypełnioną jeszcze w samolocie. I tu zaczęła się zabawa. Do Japonii, pośród masy innych rzeczy, nie można wwozić produktów pochodzenia zwierzęcego.
https://archive.today/20120805103025/ww ... ment=25696
Po długiej podróży, będąc zmęczonym jak koń po westernie, podczas wypełniania druku zebrało mi się na szczerość. Tak, w bagażu rejestrowanym wwożę dwie konserwy, których wartość deklaruję na 3$. Brawo Radku.

Zapamiętajcie to sobie raz na zawsze. Nie ważne czy wwozicie konserwę turystyczną, dwie butelki Tequila Sunrise, czy 15 kilo pseudoefedryny, nie uwzględniajcie tego w karcie wjazdowej. Macie dozwoloną, choć niezadeklarowaną ilość i zostaniecie sprawdzeni? Przepraszam, zapomniałem wpisać. Jeśli wpiszecie choćby głupią konserwę, zaczynają się pytania. Po co Panu konserwa? Po to, aby oderwanym wieczkiem podcinać gardła pracownikom lotniska, mięsem odgonić psy policyjne, a w puszce gromadzić skradzioną biżuterię (Do jedzenia). Dlaczego akurat dwie konserwy? Jedna dla mnie na te 10 dni, drugą wymienię na tonę sushi i 2 litry sake (To na pierwszy wieczór po przyjeździe, bo nie wiem jak z dostępnością sklepów w rejonie naszego zamieszkania). Po kilku równie durnych pytaniach otrzymałem pozwolenie na dziewięćdziesięciodniowy pobyt w Japonii.

Wskazówka techniczna - na lotnisku Narita, zaraz po przyjeździe należy wykonać przynajmniej dwie czynności:
- Czynność pierwsza – udajemy się do centrum biletowego, w którym zakupujemy odpowiedni dla nas ticket (jeśli chcemy zwiedzić Tokio). Wyliczcie sobie dokładnie ile i jakie bilety potrzebujecie. My skorzystaliśmy z Tokio Subway 2-day Ticket (1200 y). Planowane wyjazdy do Kyoto i Mt. Fuji powodowały, że pozostałe dni w Tokio miały być pojedynczymi. I tu uwaga! Warto policzyć sobie również te pojedyncze dni. Przy napiętym grafiku zwiedzania całodzienny Subway Ticket jest konieczny. Na lotnisku w Naricie bilet jednodniowy kupujecie za 800 jenów (ważny w dniu skasowania), natomiast w samym Tokio kosztuje on 1000 y. Różnica niby niewielka, ale zawsze coś! Biletów na dwa lub trzy dni w rozsądnych cenach próżno szukać poza lotniskiem.
Tutaj strona całą gamą biletów na metro - http://www.tokyometro.jp/en/ticket/index.html
- druga – załatwiamy sobie transport do Tokio. Możliwości jest wiele. My wybraliśmy Narita Express (1500 y), bo najszybciej i bez przesiadek mogliśmy się dostać do Shinjuku, stacji niedaleko której mieliśmy zarezerwowany przez airbnb nocleg. Bilety kupujemy w biurze nieopodal wejścia na peron. Tańszy jest pociąg Keisei (1000 y), ale jedzie prawie dwie godziny i to do stacji Ueno, która nam w ogóle nie pasowała. Istnieje jeszcze jakiś bus za tysiąc jeniaczy, ale również nie w ten rejon do którego chcieliśmy dotrzeć.

Nareszcie wsiedliśmy do Narita Express. Ni to Pendolino, ni Shinkansen. Taki sobie pociąg dostosowany do pasażerów linii lotniczych. Czysty, schludny, punktualny, z dużą ilością miejsca na bagaże i szerokimi przejściami. Na monitorach wyświetlane są informacje zarówno w języku japońskim, jak i angielskim. Nie zatrzymuje się na mniejszych stacjach, co czyni podróż sprawną i przyjemną. Po około godzinie jazdy mieliśmy dotrzeć na miejsce spotkania z bratem naszej hościny, która z racji pracy nie mogła nas powitać (czyt. stacja Shinjuku, east exit).

Tu słów kilka o odszukiwaniu budynków w Tokio, gdy dostaniesz adres do ręki. Myślisz, że dasz radę? Masz mniej więcej takie szanse jak na znalezienie nowego centra dla Chicago Bulls w wiosce Pigmejów. Google maps jest w tym wypadku bardziej przydatne niż moskitiera w Amazonii. Polecam zbliżenie się do najbliższej stacji metra, gdzie złapanie WiFi jest tak łatwe jak zakażenie HIV od prostytutek w Afryce Subsaharyjskiej. Otwierasz mapę i w drogę.

Koniec końców dotarliśmy w umówione miejsce, gdzie z tłumu wyłapał nas uśmiechnięty Japończyk, mówiący po angielsku „litl bid”. Próba zagajenia rozmowy pokazała, że dzięki słownikowi w Lonely Planet mój japoński jest „advanced” w porównaniu z jego „litl bid”. Tak się z nim dogadywałem, że aż mnie zaczęły ręce boleć. No trudno. Ważne, że tylko raz pomylił drogę do swojego mieszkania i szybko odnalazł właściwą. Siedem minut i byliśmy u celu. Przed wejściem za jego przykładem ściągnęliśmy buty, włożyliśmy przygotowane dla nas „łabakii” i powędrowaliśmy do pokoju. Pokój jak pokój, bo Ryokanu mieliśmy skosztować dopiero w Kyoto, ale za to jaka toaleta! Fiu, fiu!

Zawsze zastanawiałem się nad tym, czy człowiek, który po powrocie z kraju oddalonego o niemalże 10 tys. kilometrów najbardziej podnieca się tamtejszym sraczem ma aby równo pod sufitem. Owszem, ma. Już nigdy nie popatrzę na nasze deski klozetowe tak samo przychylnie jak dotychczas. W japońskim kibelku możesz sobie włączyć muzykę i usłyszeć szum wodospadu składając pośladki na automatycznie dezynfekowanej desce o temperaturze 30-40 stopni. Możesz też przez pół godziny bawić się milionem przycisków zapominając po co tam właściwie przyszedłeś. Po godzinie wracasz do pokoju, współlokator patrzy na ciebie dość charakterystycznym wzrokiem wyciągając rękę z opakowaniem Stoperanu, a Ty uświadamiasz sobie, że zapomniałeś się wysikać.

Dobra, koniec tego dobrego. Szybki prysznic i jako że robi się późno, prędki zwiad na dzielni. Spacer pomiędzy stacjami Hatagaya i Shinjuku, zapoznanie się z lokalsami.

Okolice Shinjuku to las wieżowców i neonów. Mnóstwo biurowców pnących się aż po niebo, a wśród nich Tokyo Department Bldg, na które można wyjechać za darmoszkę i napawać się widokiem tętniącej stolicy Japonii. Masa sieciówek ze stosunkowo tanim jedzeniem, drogich restauracji, pubów i salonów Pachinco (ale o tym innym razem). Do tego na każdym rogu automaty za wszystkim czego człowiekowi do szczęścia potrzeba.
Załącznik:
DSC_0005.JPG
DSC_0005.JPG [ 73.72 KiB | Obejrzany 6266 razy ]


Wracając wstąpiliśmy do lokalnej knajpki, w której zauważyliśmy tylko miejscową ludność. Pomimo „noł inglisz menu”, dzięki piktogramom zamówiliśmy zestaw za 750 y. Zupka-bulion z Bóg wie czego - jadalna, ale lepiej jeść niż wąchać. Do tego kurczak w panierce smażony w głębokim tłuszczu (porcja dla zawodnika sumo), pół kostki masła, wasabi, miska ryżu i pudding migdałowy. Za równowartość 22 zł trzydaniowy posiłek w ilości której nie byliśmy w stanie pochłonąć? Nieźle!

Około godziny 21 wróciliśmy do naszej hacjendy z zamiarem regeneracji i rewitalizacji. W końcu jutro rano za radą LP uderzamy na targ rybny Tsukiji!


Dziś brak sensownych zdjęć, bo aparatu ze sobą nie taszczyłem. A już jutro dzień drugi, czyli metro i jego funkcjonowanie, japończycy w metrze i poza nim, targ rybny Tsukiji, pierwsze sushi, Senso-ji, Tokyo Sealife Park.
Góra
 Profil Relacje PM off
9 ludzi lubi ten post.
 
      
Wczasy na Rodos: tydzień w hotelu z wyżywieniem za 1840 PLN (wylot z Krakowa) Wczasy na Rodos: tydzień w hotelu z wyżywieniem za 1840 PLN (wylot z Krakowa)
Zbiór tanich lotów Ryanair od 118 PLN! Tylko świetne kierunki: Włochy, Chorwacja i Grecja z polskich miast Zbiór tanich lotów Ryanair od 118 PLN! Tylko świetne kierunki: Włochy, Chorwacja i Grecja z polskich miast
#2 PostWysłany: 16 Gru 2014 20:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 20 Sty 2012
Posty: 4163
Loty: 1
Kilometry: 282
platynowy
@seenbysoho dawaj dalej; Japonii nigdy za wiele ;)
No i bierz aparat do restauracji, co ? :lol:
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#3 PostWysłany: 16 Gru 2014 20:57 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 11 Wrz 2014
Posty: 248
Loty: 29
Kilometry: 73 985
Jako, że dzięki tej samej promocji Aeroflotu będę wizytował Japonię w lutym to siadam w pierwszym rzędzie i zaczynam kibicować Twojej relacji. Relacji która zapowiada się bardzo dobrze.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#4 PostWysłany: 16 Gru 2014 22:26 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 03 Cze 2013
Posty: 91
Loty: 86
Kilometry: 176 838
Ciekawie się zapowiada :-) Czekam na więcej.

Wysyłane z mojego GT-I9305 za pomocą Tapatalk 2
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#5 PostWysłany: 17 Gru 2014 10:43 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Wrz 2013
Posty: 495
Loty: 35
Kilometry: 111 384
twoje porównania są boskie;)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#6 PostWysłany: 17 Gru 2014 11:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 11 Sty 2013
Posty: 3410
srebrny
seenbysoho napisał(a):
Masz mniej więcej takie szanse jak na znalezienie nowego centra dla Chicago Bulls w wiosce Pigmejów. Google maps jest w tym wypadku bardziej przydatne niż moskitiera w Amazonii. Polecam zbliżenie się do najbliższej stacji metra, gdzie złapanie WiFi jest tak łatwe jak zakażenie HIV od prostytutek w Afryce Subsaharyjskiej.

No faktycznie, to już nie jest zwykła relacja, to prawdziwe dzieło sztuki literackiej :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#7 PostWysłany: 17 Gru 2014 11:34 

Rejestracja: 07 Lut 2012
Posty: 113
Relacja - rewelacja, tak czymaj miszczu!
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#8 PostWysłany: 17 Gru 2014 11:40 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Kwi 2011
Posty: 1418
niebieski
Ciekawa narracja, w "książkowym" stylu.
Tylko ten tytuł nijak się ma do reszty.
Już chyba lepiej, gdyby był po Japońsku, ale myślę, że na polski też dałbyś radę to przetłumaczyć ;-)
Góra
 Profil Relacje PM off
lilak lubi ten post.
 
      
#9 PostWysłany: 17 Gru 2014 14:44 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Kwi 2012
Posty: 32
Loty: 20
Kilometry: 33 646
Dzięki za ciepłe słowa, a tytuł to fragment piosenki, którą nuciłem gdy kupowałem bilety do Tokio.

Dzień d(r/ł)ugi

Pobudka 5:30. I tak nie spałem od pół godziny śliniąc poduchę na samą myśl o świeżutkich tuńczykach. Dziś rano, zgodnie z zaleceniami LP, uderzamy na największy targ rybny w Japonii – Tsukiji. Dlaczego nie wcześniej? Przecież na miejscu będziemy przed siódmą. Czy nie chcieliśmy wziąć udziału w słynnej aukcji tuńczyków? Niestety, od 1 grudnia 2014 do 17 stycznia 2015 „tourists will not be allowed to watch the morning tuna auctions to ensure a smooth and accident free course of business”. No nic, taka karma.

Po zebraniu zacnych czterech liter z wyjątkowo przytulnego wyrka spacerkiem udaliśmy się na stację metra Shinjuku i jakiś kwadrans po szóstej osiągnęliśmy cel. Widzieliście kiedyś filmy Davida Attenborough przedstawiające rój pszczół lub kolonię termitów? Zwiększcie zagęszczenie owadów ośmiokrotnie i zamieńcie w ludzi, a choć trochę odzwierciedli to warunki w tokijskim metrze (w godzinach szczytu, rzecz jasna). Przy tym co się tam dzieje, sardynki w puszce mogą uznawać się za szczęśliwe rybki na wolnym wybiegu. Ludź na ludziu ludzia ludziem pogania. I wiecie co? Nikt się nie pcha, nie ryje do kolejki, nikt nie krzyczy, ani nie przeklina. Wtf?! Słychać tylko szum obcasów i szelest garniturów.

Załącznik:
ludki.jpg
ludki.jpg [ 66.61 KiB | Obejrzany 5885 razy ]

Pardon za jakość, to screen z nakręconego przeze mnie filmu.

Parafrazując tytuł thrillera braci Cohen, Japonia „to nie jest kraj dla dużych ludzi”. Mam 185 cm wzrostu, więc zapewne nikt nie obsadzi mnie w roli hobbita, ale na tamtejsze warunki to zdecydowanie za dużo. Wchodząc do pociągu muszę się schylać, poręcze mogę trzymać zębami, a w największym ścisku i tak mam widok z lotu ptaka. Nie mówiąc o tradycyjnych ryokanach, gdzie chcąc nie chcąc wyrażałem szacunek gospodarzom chodząc zgięty w pół. Jeśli masz powyżej metr osiemdziesiąt i chcesz zamieszkać w takim domku, obejrzyj „Dzwonnika z Notre Dame” i zastanów się jeszcze raz.

W metrze Japończycy mają dwie ulubione rozrywki – zabawa telefonem i sen. Pierwsza z nich jest mało szkodliwa, choć momentami irytująca. Na swoich iphonach non stop piszą smsy, grają lub czytają komiksy. Nie rozmawiają, bo jest to zabronione, przez co w wagonach jest cicho jak makiem zasiał. Nawet pary nie okazują sobie uczuć, tylko zatracają w mobilnym świecie. Jeśli chcesz puścić oko ślicznej Azjatce musisz wyrwać jej telefon i mrugnąć zanim... zaśnie. Tak, tak, ci ludzie są mistrzami świata w zasypianiu. Choćbym nie spał przez trzy dni zawsze muszę się kręcić i wiercić. To poduszka za ciepła, to źle ułożona. Japończyk siada, kładzie głowę na ramieniu i po 6 sekundach wchodzi w fazę REM. Dla mnie jest to fenomenalne i niezgłębione. Trochę im tego zazdroszczę.
Kolejna sprawa – maseczki. Tutaj podział biegnie mniej/więcej pół na pół. Połowa nosi, połowa zostawiła w domu. Podobno powodów jest kilka: zapobieganie zakażeniu gdy nosiciel maski jest chory, strach przed zarażeniem przez innych, czy niska samoocena. Przez półtora tygodnia nie słyszałem choćby kichnięcia czy smarknięcia, więc zakładam, że ludzie w maskach mają brzydkie facjaty. A ludzie bez masek nie potrafią się do tego przyznać.

Ostatnia uwaga dotycząca transportu – ustępowanie miejsc. Osobom o wiele starszym, kalekom czy kobietom w ciąży Japończycy zwykli ustępować (może z powodu wielkich napisów PRIORITY SEAT?). Ale żeby tak np. płci pięknej? E gdzieżby. Gdy tylko ustępowaliśmy miejsca ładnej dziewczynie, kłaniała się póki nie wysiedliśmy, swoim ruchem posuwisto zwrotnym przywołując dziwne skojarzenia.

Ok, linia metra Oedo Line, stacja Tsukijishijo. Wysiadka. Trzy minuty piechotą i jesteśmy na targu. I tutaj włączmy tryb „oczy dookoła głowy”. Wózki, którymi dostawcy ryb popylają przez targ są wszędzie. Poruszanie się wygląda trochę jak na arabskim skrzyżowaniu, tyle, że nikt nie trzyma ręki na klaksonie. Skakanie pomiędzy tymi demonami prędkości spowodowało, że znaleźliśmy się w strefie Seafood Wholesale (nie pytajcie jakim cudem, ja po prostu uciekałem przed potrąceniem). Dział ten otwarty jest dla turystów od godziny 9 i otoczony dość szczelnie funkcjonariuszami, którzy pilnują, aby nie dostali się tam ludzie inni niż sprzedawcy i dostawcy. Była siódma, ale skoro byliśmy już w środku, to nic nie stało na przeszkodzie, aby zgłębić bogactwa tamtejszych wód. Widzieliśmy całą gamę ryb, skorupiaków, ssaków morskich i mięczaków, oraz słynne ryby fugu, których wnętrzności zawierają tetrodotoksynę będącą substancją o wiele bardziej zabójczą niż cyjanek. Jedną z nich próbowaliśmy nawet wkurzyć, ale nasze głupie miny nie zrobiły na niej większego wrażenia. Na koniec, przez zupełny przypadek wyszliśmy w miejscu, gdzie wcześniej zakończyła się aukcja tuńczyków. Widzieliśmy jak wywożą te wielkie smakołyki na taczkach, ale złapani przez czujnego Pana, zostaliśmy skierowani do wyjścia („please, return after 9 am”).

Ok, Tsukiji może i jest ogromnym targowiskiem - prawdopodobnie nigdy w życiu nie widziałem tak wielu rodzajów ryb i tak ogromnych okazów - ale dominuje tam lód, szarość ryb i krew. Chcąc nie chcąc zacząłem sobie porównywać to z barcelońską La Boqueria, której feeria barw podsyca buzujące endorfiny. Przeszliśmy część rybną, owocową i warzywną. Oczywiście, produkty były całkiem inne i wielokrotnie nie miałem pojęcia na co patrzę, ale w Katalonii cała otoczka związana z targowiskiem jest zdecydowanie przyjemniejsza.

Załącznik:
DSC_0006.JPG
DSC_0006.JPG [ 221.89 KiB | Obejrzany 5885 razy ]
Załącznik:
DSC_0010.JPG
DSC_0010.JPG [ 231.46 KiB | Obejrzany 5885 razy ]
Załącznik:
DSC_0011.JPG
DSC_0011.JPG [ 217.79 KiB | Obejrzany 5885 razy ]
Załącznik:
DSC_0012.JPG
DSC_0012.JPG [ 242.17 KiB | Obejrzany 5885 razy ]


Widokiem tuńczyka na taczkach brzucha nie napełnisz. Zdecydowaliśmy ruszyć po pierwsze japońskie sushi. Naczytałem się w przewodnikach i internecie o Daiwa Sushi i Sushi Dai. Podobno najlepsze, a ceny w miarę ok. Po znalezieniu pierwszego z owych przybytków rozkoszy ujrzeliśmy kolejkę złożoną z ok. 15 osób. E, mogło być gorzej. Zaczepiam więc pana z końca kolejki z pytaniem czy zna jakieś ceny i ile będziemy czekać od tego miejsca do wejścia. „Od tego miejsca to kilkanaście minut, ale dalsza część kolejki stoi tam” rzekł, pokazując oddaloną o 3 metry grupę ludzi w liczebności dwóch pułków piechoty morskiej. Sorry, ale przy moim podniebieniu skalanym testowaniem pieprzu cayenne, piri-piri i papryki habanero nie ma sensu czekać 5 godzin na zjedzenie kupki ryżu przykrytej rybką akurat w TYM miejscu. Może gdybym miał więcej niż cztery pełne dni w Tokio pokusiłbym się o sterczenie przed sklepem, ale żaden ze mnie Amaro i dla 9 momentów nie będę tracił połowy dnia. Tak czy inaczej przedarliśmy się przez stoiska z owocami i na chybił trafił weszliśmy do knajpki o nazwie Tsukiji Sushi Sen. Obaj zdecydowaliśmy się na zestaw za 1500 y (+ tax), a ja lonelyplanetową japońszczyzną zdołałem wyjaśnić miłemu panu, że mam alergię na krewetki i proszę o podmianę tego jednego z kawałków na inny. Otrzymaliśmy szklaneczkę wody z lodem i gorący ręcznik do podtarci... znaczy odświeżenia rąk i twarzy. Panowie na otwartej kuchni zaczęli składać nasze zestawy. Z uśmiechem od ucha do ucha filetowali rybki, kleili ryż i składali wszystkie magiczne 8 momentów. Sushi było świeżutkie i rozpływało się w ustach. Ośmiorniczka, omlecik, tuńczyk, łosoś i inne cuda przeszły przez mój przełyk z ogromną przyjemnością. Niestety, również z ogromną szybkością. Od razu przyznam, że był to jedyny raz, gdy jawnie przepłaciliśmy (naszym zdaniem) za jedzenie w Japonii. Smak był pierwszorzędny, ale ilość niekoniecznie. Przy kasie nuciłem słowa piosenki braci Figo Fagot: „... czy barmana poje*ało za lornetę jak za zero pięć-dych się poszło je*ać...”. Dwa dni później odnaleźliśmy bar z pysznym sushi, w którym za taką cenę musieliby nas wytaczać przez drzwi magazynu (ale o tym innym razem).

Załącznik:
DSC_0015.JPG
DSC_0015.JPG [ 210.49 KiB | Obejrzany 5885 razy ]


Czy warto w takim razie odwiedzić targ rybny Tsukiji? Zdecydowanie tak. Otworzy wam oczy na bogactwo produktów pochodzących z morza i ukaże sekret żywotności Japończyków. Czy warto jeść sushi w jego obrębie? Jeśli możesz sobie pozwolić na trzygodzinne oczekiwanie, lub jesteś wyjątkowo rannym ptaszkiem – zapewne tak. Produkty są super świeże, a dania przygotowane na twoich oczach. Jednak jeśli na dany dzień zaplanowałeś sobie jeszcze kilka innych atrakcji i nie masz wyczucia smaków Gordona Ramseya, zjedz sushi „na mieście”.

Z (...powiedzmy...) zaspokojonymi, chichoczącymi kubkami smakowymi udaliśmy się w drogę do Senso-ji. Na drodze targ-stacja natknęliśmy się na piękną (wewnątrz) świątynię buddyjską Tsukiji Hongan-ji z pięknym złoconym Hondo, czyli ołtarzem. Pilnie obserwując klaszczącego w czasie modlitwy pana, odpoczęliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Załącznik:
DSC_0020.JPG
DSC_0020.JPG [ 177.14 KiB | Obejrzany 5885 razy ]
Załącznik:
DSC_0021.JPG
DSC_0021.JPG [ 192.02 KiB | Obejrzany 5885 razy ]


Senso-ji jest moim zdaniem najpiękniejszym miejscem w Tokio. Wysiadając na stacji Asakusa potrzebujesz ledwie przekroczyć ulicę, aby znaleźć się przy pierwszej bramie. Każdy chce zrobić zdjęcie, każdy chce uchwycić najmniejszy fragment. Po przejściu owej bramy wkraczasz w inny świat. Uliczka oplatająca wszystkimi rodzajami pamiątek prowadzi do właściwego zespołu świątynnego. W sumie to same sklepiki są atrakcyjne, zrobione tak, aby pasowały do reszty. Przed wejściem do każdego wisi czerwona lampa z wypisanymi prośbami i życzeniami. Na stołach badziewie maści wszelkiej, ale można znaleźć również fajne pamiątki (ceny dla przykładu: zestaw 5 par pałeczek z krajobrazami Fuji 500y, magnesy 390y, lampy od 1000y). Antyczny zespół świątynny robi ogromne wrażenie, a ogrody wewnętrzne są wprost przepiękne. Zresztą, zdjęcia mówią same za siebie :-) Jeśli ktoś miałby spędzić tylko jeden dzień w Tokio, powinien odwiedzić właśnie to miejsce. Wciąż utrzymujące się barwy jesieni spotęgowały doznania i pełni ekstatycznej radości wynikającej z wszechobecnego piękna spędziliśmy tam trochę czasu włócząc się pomiędzy ołtarzykami. Historia samej świątyni, rytuały obmycia, palenia świec z odwróconą swastyką (symbolem zgromadzenia 10000 cnót) czy sposób składania ofiar niech będą dla Ciebie, czytelniku, ciekawym odkryciem podczas indywidualnej eksploracji Senso-ji.

Załącznik:
DSC_0029.JPG
DSC_0029.JPG [ 222.28 KiB | Obejrzany 5885 razy ]
Załącznik:
DSC_0063 - Kopia.JPG
DSC_0063 - Kopia.JPG [ 236.08 KiB | Obejrzany 5885 razy ]


Natchnieni wszelkimi cnotami, po spotkaniu z Buddą i dżet-lagowej nirwanie postanowiliśmy odwiedzić Tokyo Sealife Park (700y). Dotarliśmy na stację Shin-kiba, gdzie kończyła się strefa objęta naszym całodobowym biletem. Wiedziałem tylko tyle, że z pociągu JR Line należałoby wysiąść zaledwie jeden przystanek dalej. Decyzja zapadła: idziemy pieszo, przy okazji zwiedzimy tę okolicę.
Nie róbcie tego. Po przejściu kilometra zdecydowaliśmy zapytać przechodnia, czy nasza droga „na azymut” jest ok i czy daleko jeszcze. Po dłuższym machaniu rękami zrozumiał o co nam chodzi i sprawdził nam w komórce, gdzie dokładnie znajduje się nasz cel. Popatrzył na nas dokładnie tak, jak patrzysz na Amerykanina, który z dumą oznajmia, że z Warszawy do Berlina dojedzie w trzy godziny na rowerze, bo przecież Europa jest malutka. Zaprowadził nas z powrotem na tę samą stację z której przyszliśmy, po drodze dostając lekcję geografii (tak, pomiędzy Rosją i Niemcami jest pewien kraj i to jest właśnie Polska!), kupił bilety, zabronił zwracać pieniędzy, z uśmiechem podziękował za towarzystwo i pojechał w drugą stronę. Zza okna pociągu, pokonując ową jedną stację stwierdziliśmy, że w sumie mogliśmy się dostać do TSLP „z buta”, choć musielibyśmy przebiec półmaraton i przepłynąć przez rzeczkę o szerokości dziesięciu basenów olimpijskich. Tak czy siak, dotarliśmy do stacji której nazwa jakoś mi się kojarzyła z Noriaki Kasai. Never mind.

Tokyo Sealife Park to ogromne akwarium położone nad Zatoką Tokijską. Za cenę 20 zł zobaczycie kilka gatunków rekinów, „amfiteatr tuńczyków”, żyjątka z wszystkich mórz świata posegregowane geograficznie, płaszczki, pingwiny i wiele innych. Jeśli jesteście miłośnikami morskiej fauny i flory to absolutnie miejsce dla was. Mnie bardzo się podobało, a w okolicznym budynku widokowym trafiliśmy na grupę aktorów kręcącą jakiś niemiecki film. Jeśli Tokio ma imitować Rostock, to mają rozmach skurczysyny.

Wracając do Shinjuku miałem jeszcze ochotę zobaczyć tego samego dnia Meiji-jingu, ale padający deszcz (jedyne pochmurne popołudnie podczas naszego pobytu) osłabił morale i postanowiliśmy wrócić do naszej hacjendy, mając w perspektywie wyjazd następnego dnia pod Fuji-san.

I o tym słów kilka w dniu jutrzejszym :-)

-- 17 Gru 2014 15:48 --

I jeszcze trochę Senso-ji :-)

Załącznik:
s1.jpg
s1.jpg [ 123.23 KiB | Obejrzany 5880 razy ]
Załącznik:
s2.jpg
s2.jpg [ 89.29 KiB | Obejrzany 5880 razy ]
Załącznik:
s3.jpg
s3.jpg [ 121.36 KiB | Obejrzany 5880 razy ]
Załącznik:
s4.jpg
s4.jpg [ 116.1 KiB | Obejrzany 5880 razy ]


... oraz Tokyo Sealife Park

Załącznik:
DSC_0080.JPG
DSC_0080.JPG [ 200.94 KiB | Obejrzany 5880 razy ]
Załącznik:
DSC_0084.JPG
DSC_0084.JPG [ 161.6 KiB | Obejrzany 5880 razy ]
Załącznik:
DSC_0093.JPG
DSC_0093.JPG [ 246.87 KiB | Obejrzany 5880 razy ]
Załącznik:
20141204_123441.jpg
20141204_123441.jpg [ 78.72 KiB | Obejrzany 5880 razy ]
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#10 PostWysłany: 17 Gru 2014 22:09 

Rejestracja: 17 Gru 2014
Posty: 1
<3
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#11 PostWysłany: 18 Gru 2014 15:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Kwi 2012
Posty: 32
Loty: 20
Kilometry: 33 646
Dzień 3

Jedziemy pod górę Fuji! Dla dwóch wykształconych geologów spotkanie ze świętą górą Fuji-san miało być też przeglądem japońskich skał wulkanicznych. Ale po kolei...

Zdając sobie sprawę, że nie mamy sprzętu wspinaczkowego, trzech dni na miejscu, jesteśmy na wycieczce „budżetowej” i nie chcemy figurować w TVN24 jako przykład debilizmu oraz braku wyobraźni na wstępie zrezygnowaliśmy z ataku na szczyt wulkanu, co jest jednocześnie doskonałą przesłanką do ponownego odwiedzenia kraju kwitnącej wiśni w sezonie wiosenno-letnim. Nie posiadając JR Pass i uznawszy, że Shinkansen byłby zbyt banalny, zdecydowaliśmy się na transport autobusowy. Wybraliśmy Highway Bus (1750 y one way), który był nam szczególnie na rękę ze względu na stację początkową - Shinjuku.
http://highway-buses.jp/fuji/

Niby zalecana jest rezerwacja biletów przez internet, ale w dni „nieweekendowe” spokojnie możecie je kupić na stacji. Ja zarezerwowałem na 7:40 i tutaj uwaga dla wszystkich, nawet tych o zdolnościach poszukiwawczych Indiany Jonesa – jeśli nie wiecie dokładnie z którego metra kwadratowego asfaltu odjeżdża autobus, zarezerwujcie sobie więcej niż 10 minut na jego znalezienie. O 7:30 byliśmy przed stacją kolejową Shinjuku i przez to, że postanowiliśmy przejść przez nią na przestrzał, a nie dookoła, Shinjuku Express Bus Terminal odkopaliśmy dopiero o 7:50 (przy pomocy pana w garniturze, który po odprowadzeniu nas na miejsce podziękował i puścił się sprintem do pracy). Acha, jeśli jesteście przyzwyczajeni do map w których kartograf trzymał się skali, wyrzućcie to z głowy tak jak Putin pokój na Ukrainie. Japońskie mapki z „Information center” mają za zadanie przedstawić wszystkie ważne punkty na kilku centymetrach kwadratowych, imitując ich położenie względem kierunków geograficznych. I tyle.

Autobus był całkiem wygodny, miał wystarczającą ilość miejsca na nogi i był wypchany po brzegi Japończykami. Nie było w nim Nintendo ani Xbox Kinect, ponieważ podróż miała trwać zaledwie godzinę i czterdzieści pięć minut. Nie sugerujcie się informacją na stronie, jakoby miał on zaledwie 2 lub 4 stacje. Zatrzymywaliśmy się kilkanaście razy, zabierając kogoś lub nie, ale każdy postój trwał nie więcej niż minutę (w takim razie, zgodnie z przepisami ruchu drogowego, był to nie tyle postój co zatrzymanie :D ).

W sezonie zimowym macie do wyboru dwa sensowne miejsca wysiadkowe. FujiQ Highland znajduje się przy parku rozrywki z ogromnym rollercosterem. Bilet całodobowy kosztuje (z tego co zdążyłem dojrzeć przez okno) między 4 a 5 tys. jenów. Fajnie, jeśli chcecie podziwiać rozmyte Mt. Fuji w czasie jazdy przyciasnym wagonikiem, podczas gdy 20 Azjatów krzyczy „aaaaaa” a piętnastolatek przed wami zwraca treściwe śniadanie.

Kolejny przystanek to Kawaguchiko, położone nad jeziorem o nazwie (nie zgadniecie!) Kawaguchi. Takie nasze Zakopane, z tą różnicą, że brak jest wszechobecnego badziewia, białych misiów, bryczek i pijanych wczasowiczów. Ok... punktem wspólnym są jedynie góry i kolejka wysokogórska. Na stacji kolejowo-autobusowo-wszelakiej dostaniecie taką oto mapkę: http://f.ptcdn.info/311/003/000/1363710319-272-o.jpg

Jeśli zasięgniecie języka, miła pani opowie wam o atrakcjach i możliwościach wypoczynkowych w rejonie. Do wyboru macie m.in. zakupienie dwudniowego biletu na tamtejsze autobusy w cenie 1300 jenów (bodajże), co jest bardzo dobrą opcją jeśli macie wykupiony nocleg (polecam, bo jeden dzień u stóp Fuji to trochę za mało, dwa byłyby optymalne), odwiedzenie 2 jaskiń lawowych (600 y?, zamknięte w sezonie zimowym), kolejkę górską (możecie zobaczyć Fuji z okolicznego wzgórza, cena 1200 y), rejsy po jeziorze czy wytwórnia sake (IDE Sake Brewery, 500 y). Nie zgadniecie z czego skorzystaliśmy...

Po zasięgnięciu języka i zarezerwowaniu wizyty w gorzelni, ruszyliśmy na spacer wokół jeziora Kawaguchi. Cel (patrz ww. mapa) - mała pętla od wschodniej strony jeziora, zakończona przejściem przez most. Po drodze view point z pięknym widokiem na Fuji i onsen. Ehe... akurat. Po Lawsonowym śniadanku (drożdżówka z rodzynkami 108y i kawa Boss w butelce 140y) pełni werwy ruszyliśmy w Tour de Kawaguchi. Po kilku chwilach trafiliśmy na sklep ze skałami i minerałami w którym, chyba już tradycyjnie, spędziliśmy trochę czasu (prawda jest taka, że pędzej dżihadysta wysadzi Kaabę niż ja przepuszczę okazję do obejrzenia geod ametystowych i ogromnych perydotytów). Pierwszym przystankiem miał być onsen w pobliżu przystanku Cośtamcośtam Onsen (nr 12 na mapie). I tutaj pierwsze rozczarowanie. W pobliżu nie ma żadnego basenu termalnego. W ogóle te nazwy przystanków wymyślał prawdopodobnie strudzony wędrowiec, który miasto widział 50 lat wcześniej, przed postępem sklerozy. Inny przystanek z nazwą „Onsen” (nr 9, albo gdzieś w okolicy) ma tyle wspólnego z basenem co ja indianami Cherokee. W okolicy naszej „małej pętli” znaleźliśmy jedynie jeden onsen, w hotelu (1000 y za 2 godziny, basen wewnętrzny plus mały skrawek na zewnątrz, ale pod dachem, ergo brak ładnych widoków). Na pytanie czy woda podgrzewana jest naturalnie czy poprzez termostat recepcjonistka nie umiała odpowiedzieć więc sorry, wannę mam w domu.

Podczas pokonywania pętelki zrobiliśmy masę fotek, zachwycając się niezmierzonym pięknem górującego nad nami wulkanu. Góry, która swym pięknem onieśmiela i zatyka dech w piersiach. Jest niemalże idealnym stożkiem ściętym, wyrastającym „znikąd” na prawie cztery tysiące metrów. Fuji, położona na styku trzech płyt tektonicznych jest uśpionym monstrum, które pewnego dnia przemówi do okolicznych mieszkańców. Samo obcowanie z potęgą tego wulkanu wzbudza dreszczyk emocji, a wyobraźnia podpowiada, że to właśnie dziś może dojść do erupcji. (Nie)stety, nas ten pokaz lapillowych fajerwerków ominął.

Załącznik:
DSC_0144.JPG
DSC_0144.JPG [ 216.76 KiB | Obejrzany 5730 razy ]
Załącznik:
DSC_0148.JPG
DSC_0148.JPG [ 208.01 KiB | Obejrzany 5730 razy ]
Załącznik:
DSC_0151.JPG
DSC_0151.JPG [ 84.88 KiB | Obejrzany 5730 razy ]


W tym jakże sentymentalnym i patetycznym nastroju, przejdźmy do wytwórni sake. W IDE Sake Brewery byliśmy umówieni na piętnastą i oczekiwaliśmy tłumów walących drzwiami i oknami. Skończyło się na tym, że byliśmy tylko my dwaj i właścicielka. Dlaczego? Nie wiem. Może dlatego, że dla Japończyków to żadna atrakcja, albo ponieważ to miejsce (mimo mapki z informacji) jest dość ciężko znaleźć bez dopytywania. Gorzelnia jest tak fantastycznie oznakowana, że osobiście wszedłem na sąsiadującą parcelę z zamiarem odszukania wytwórni. Dobrze, że to nie USA, bo pewnie łeb miałbym nafaszerowany śrutem. Ale, ale... po odszukaniu IDE było już tylko lepiej. Właścicielka z pomocą instrukcji wielojęzycznej wytłumaczyła nam proces przetwórstwa ryżu i pokazała wszystkie etapy przygotowania trunku (np. próbowaliśmy skondensowany ferment, o konsystencji drożdży). Na koniec była degustacja trzech rodzajów sake i upominki w postaci kartek, szklaneczek i innych takich. Skorzystaliśmy również z przyzakładowego sklepu, w którym ceny były zdecydowanie niższe niż w monopolowych i japońskich sieciówkach. I do tego wiesz, że Twój trunek został wyprodukowany z krystalicznie czystej wody z góry Fuji oraz najlepszej jakości ryżu ;-) Za tak niską cenę (500y), na prawdę super atrakcja.

Załącznik:
DSC_0170.JPG
DSC_0170.JPG [ 86.02 KiB | Obejrzany 5730 razy ]


Powłóczyliśmy się jeszcze po miasteczku, idąc dalej w kierunku Fuji, ja zjadłem bulionik z makaronem i warzywami (580y), a Mateusz boczek w sezamie z ryżem (fuj! 800y). Na dokładkę dostaliśmy lokalne słodycze z zielonej fasoli lub groszku (?). Mnie smakowały, innym zbierało się na wymioty... Około 18 kupiliśmy bilety powrotne i powróciliśmy do Shinjuku.

Załącznik:
DSC_0158.JPG
DSC_0158.JPG [ 83.47 KiB | Obejrzany 5730 razy ]


Ale to nie był koniec dnia. Jako że był to piątek, wieczorem postanowiliśmy pójść do rozrywkowej dzielnicy miasta – Roppongi. Nie moje klimaty. Sformułowanie „dziwki, koks i lasery” w tym wypadku nie wiele mija się z prawdą. Istnieją dwa rodzaje naganiaczy do klubów – ładne japonki i czarnoskórzy raperzy. Jeśli nie masz skośnych oczu, atakują ci drudzy. Zawsze mają najlepsze panienki, najtańsze drinki i mówią szybciej niż 50cent. Przy trzecim delikwencie stało się to dość męczące. Przeczytaliśmy, że warto odwiedzić bar Gas Panic i postanowiliśmy go odszukać. Strzel sobie w łeb, takiego nie ma. Po trzykrotnym przejściu dzielnicy w tę i na zad, pan naganiający do jednego z lepszych klubów był łaskaw wytłumaczyć nam, że klub zmienił nazwę na Red Alert. Ten akurat znaleźliśmy bez trudu. W środku stado samców i dwie dziewczyny przy których tańczył rudy, pijany Brytyjczyk. Z szyderczym uśmiechem mogłem poklepać kolegę po plecach, jednak tego nie zrobiłem, bo i dla mnie wszystko wyglądało dość niesmacznie. Ceny do najniższych nie należą (700y za piwo, 1500 za średniej jakości drinki, ale do 22 wszystko za 300 y), muzyka taka sobie i raczej owego klubu nie polecam. Jedynym plusem jest brak entrance fee, co przy naszym zmęczeniu było wartością dodaną (i tak o 22:30 zebraliśmy się w drogę powrotną). Podobno w klubach, w których płacisz za wejście jest lepsza atmosfera i ładne dziewczyny (bo one za wejście nie płacą), ale nie sprawdziliśmy tego z prostej przyczyny – ja nie potrzebuję, a M jakoś nie miał ochoty. Prawdą jest jednak, że wieczorami często widzi się niezbyt urodziwych europejczyków z piękną japonką przy boku.

Tak czy inaczej, wróciliśmy do naszego apartamentu, aby odpocząć przed weekendem, podczas którego mieliśmy zamiar dokładnie spenetrować niezliczoną ilość atrakcji Tokio.
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#12 PostWysłany: 07 Sty 2015 20:44 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Kwi 2012
Posty: 32
Loty: 20
Kilometry: 33 646
http://undertheskydome.wordpress.com/

Zapraszam do zapoznania się z kolejnymi dniami w podróży.
Pozdrawiam,
Radek
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#13 PostWysłany: 08 Sty 2015 09:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Wrz 2013
Posty: 495
Loty: 35
Kilometry: 111 384
relacja coraz bardziej mi się podoba czekam na więcej!!!!
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 13 posty(ów) ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 3 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group